środa, 8 września 2021

Pocztówka z wakacji IV


Dawno nie było notki z tej serii, bo i dawno nie było wakacji. Nawet nie że pandemia, problemem był bardziej fakt, że w 2020 roku zmieniłam pracę, a kodeks pracy nie ma litości, toteż jakiekolwiek dłuższe wypady w świat trzeba było odłożyć na później. I właśnie sobie uświadomiłam, że notka z 2019 roku również była po takim przeskoku. Czyli wychodzi, że jeździmy na urlop co dwa lata.

Ostatni wypad był do Kujawsko-Pomorskiego. Tym razem ośmieliliśmy się nieco bardziej – i na cel obraliśmy Lubuskie. To znaczy trochę dorabiam ideologię, bo tak naprawdę po prostu Ulv zaproponował Lubuskie, więc hej: w sumie czemu nie? No i poszłam rezerwować noclegi.

W pierwszej chwili byłam nieco skonsternowana, bo przyznam, że Lubuskie kojarzyło mi się dokładnie z niczym. Zazwyczaj nawet nie pamiętam, że mamy takie województwo. Po szybkim zerknięciu na mapę ogarnęłam, że Zielona Góra. Zielona Góra kojarzy mi się z Bachanaliami Fantastycznymi i z Fantazjami Zielonogórskimi. Na pierwszym nigdy nie byłam, ale drugie stały się przyczynkiem do znajomości z Siem i teraz mogę się chwalić, że piłam z pisarką.
No w każdym razie naprawdę, poza winem – zero skojarzeń.
Średnio gruntowny risercz pokazał jednak, że nie ma tragedii i damy radę. Poniżej więc parę refleksji na temat: pies urlopuje w Lubuskiem.

Międzyrzecki Kot Zamkowy
Noclegi:
Knajpa „Sorba” w Skwierzynie jest totalnie doskonałym miejscem (oczywiście, w swojej kategorii cenowej – ja tu nie mówię o jakichś pięciogwiazdkowych hotelach). Wprawdzie okna absolutnie nic nie wyciszają, ale – choć budynek stoi tuż przy szosie – pod wieczór ruch samochodowy robi się prawie żaden, więc nie należy się obawiać hałasów z zewnątrz. Personel jest za to super miły, a jedzenie przepyszne. Po drugiej stronie szosy jest mnogość lasów do spacerowania, a niemal centralnie naprzeciwko znajduje się niezwykle urokliwy kirkut (Wikipedia mówi mi, że jeden z największych w województwie lubuskim), gdzie wszystko jest porośnięte bluszczem (zresztą, to województwo w ogóle ma jakieś agresywne bluszcze, w życiu nie widziałam tak rozrośniętych pnączy).
W drugą stronę: niekoniecznie polecam Gościniec Słoneczny w Drzonkowie (peryferia Zielonej Góry chyba…?). To znaczy sam gościniec jest zupełnie spoko, w dodatku również położony nieopodal lasu, ale Jeżu kolczasty! Różnica poziomów między brodzikiem pod prysznicem a podłogą to jest zbrodnia w biały dzień. Tam powinno się dorobić jakieś schodki czy coś, a na pewno ostrzeżenie. Siniaki po pierwszym niemal wykopyrtnięciu się dopiero zaczynają zmieniać kolory.

Łajka, która dostrzegła
Międzyrzeckiego Kota Zamkowego
A teraz do rzeczy,
czyli zwiedzanie:

Jak się okazało, poza winem Lubuskie ma jeszcze sporo miast i miasteczek z barokową zabudową, a więc wszelkiego rodzaju rynki, ratusze czy pałace. Oczywiście, z psem do żadnych wnętrz raczej się nie wejdzie, ale jeden czy dwa takie ładne ryneczki warto zobaczyć. Na przykład bardzo fajne wrażenie robi Bytom Odrzański. Nie wiem wprawdzie, dlaczego na tamtejszym rynku stoi pomnik pijanego Kota w Butach, ale otaczające go kamienice są ładne. Siedemnastowieczny ratusz był akurat w renowacji, więc całego nie zobaczyliśmy. Ale z mojego punktu widzenia dużo atrakcyjniejsze okazało się Zatonie. W Zatoniu znajduje się pałac księżnej Doroty de Talleyrand-Périgord – jak się okazało – wpływowej polityczki, filantropki, oficjalnie córki hrabiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego Piotra Birona, acz nieoficjalnie – polskiego dyplomaty, Aleksandra Batowskiego, z którym miała romans żona Piotra, Dorota von Medem. Księżna miała pałace w Żaganiu i w Zatoniu, tylko że o ile ten w Żaganiu jest w pełni odrestaurowany i mieści się tam Żagański Pałac Kultury, o tyle ten w Zatoniu jest trwałą ruiną. Otacza ją fantastyczny i bardzo rozległy park, gdzie można do woli spacerować z psem. W samej ruinie zaś umieszczono tablice opisujące rozkład pomieszczeń, więc chodząc tam, można wizualizować sobie, jak pałac mógł mniej-więcej wyglądać. Bardzo fajna sprawa. A obok jest genialna kawiarnia, gdzie można i wypić przepyszną kawusię, i ją kupić, żeby móc parzyć ją sobie także w domu. Co zresztą uczyniliśmy. I wiecie co? W domu również smakuje doskonale.
W kategorii „barokowe różne takie” Nie mogę nie zwrócić uwagi na Nową Sól. Po pierwsze dlatego, że hej, założył ją gdańszczanin. Ale po drugie – w Nowej Soli mieszczą się osiemnastowieczne magazyny solne – pozostałości po czasach, kiedy w mieście działała warzelnia soli. Magazyny te są jedynymi tego typu zabytkami na skalę kraju. Nie ma w Polsce drugich takich magazynów solnych.
Z tym żubrem wiąże się smutna
historia: tuptał radośnie po puszczach
otaczających Drezdenko, aż któregoś
dnia - wpadł pod samochód.
Podejrzewam, że po samochodzie
nie było czego wieszać na ścianie.
I tu nachodzi mnie wspomnienie Cedyni, o której niezmiennie myślę, że to bardzo smutne, że kompletnie nie wykorzystuje swojego potencjału. W Nowej Soli jest trochę podobnie – to znaczy miasto jako takie jest bardziej „żywe” mają ładną promenadę nad Odrą, mosteczki i w ogóle, ale te magazyny to się najprawdopodobniej niedługo po prostu rozlecą. To są absolutne rudery z odłażącym tynkiem, zamknięte na głucho i pobazgrane.
Naprawdę zrobiło mi się przykro, jak to zobaczyłam – z drugiej strony, mimo wszystko cieszę się, że byłam i widziałam.
Na wspomnienie zasługuje jeszcze Twierdza Drezdenko – to znaczy ona w większości nie istnieje, ale za zwiedzenie jej można zdobyć odznakę krajoznawczą, więc zawsze cieszy. Zgodnie z wytycznymi PTTK, trzeba tylko udokumentować swoją obecność przy czterech obiektach: późnobarokowym pałacu (obecnie gimnazjum), spichlerzu/dawnym arsenale (obecnie siedziba Muzeum Puszczy Drawskiej i Noteckiej – można je przy tej okazji zwiedzić, ale do odznaki to chyba nie jest potrzebne; w kontekście psiecków uprzedzam, że muzeum jest dwupiętrowe i ma strome schodki), wałach ziemnych (kawałek murku za muzeum) i bramie „Holm”. Wszystko jest praktycznie w jednym miejscu. Procedura zdobywania odznaki została dokładniej opisana na stronie Oddziału Wojskowego PTTK w Chełmie.

Ruiny pałacu księżnej Doroty
D
rugą kategorią rzeczy, którymi może się pochwalić Lubuskie, są pamiątki okołowojenne. W sumie logiczne, jeśli wziąć pod uwagę położenie geograficzne województwa. No i tutaj, podobnie jak w przypadku „barokowych różnych takich”, niestety sporo rzeczy będzie dla psiarzy niedostępnych. Czemu trudno się dziwić, bo wciskanie psa do bunkra (do którego prowadzi np. drabina) nie będzie komfortowe ani dla psa, ani dla bunkra. Niemniej nawet z psem nie zaszkodzi odwiedzić Międzyrzecki Rejon Umocniony – spacer po powierzchni jest bardzo przyjemny, bunkry można sobie obejrzeć z zewnątrz, a wokół budynku kasy stoi trochę sprzętu. Co więcej, jest tam dość pusto, bo wszyscy uderzają pod ziemię. I tu przyznam, że się nawet ucieszyłam, że jednak nie wpuszczali na dół psów, bo grupy, które widzieliśmy z daleka, były przeogromne i koszmarnie hałaśliwe. Nie tylko Łajka czułaby się źle w takim tłumie – ja też. I mam uzasadnione podejrzenia, że Ulv też.
W tej kategorii muszę umieścić największe rozczarowanie całego wyjazdu, czyli Lubuskie Muzeum Wojskowe w Drzonowie (nie mylić z Drzonkowem). Muzeum ma część wystawy w budynku i dużą ekspozycję na zewnątrz, gdzie tupta się po trawie i ogląda czołgi za łańcuchem. I naprawdę pierwszy raz spotkałam się z tym, że na taką zewnętrzną część nie można wejść z psem. Przyznam, że jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe, bo akurat ten punkt wycieczki traktowałam jako „pewniaka”. Zwłaszcza że na stronie internetowej nie ma żadnego czytelnego regulaminu z informacją, że jest taki zakaz. Dopiero przy furtce człowiek się dowiaduje, że lol nope. Jeśli dobrze pojmuję, ktoś w tym muzeum uznał, że sprzęt, który projektowano do przetrwania wojny, z jakiegoś powodu nie wytrzyma, jeśli dwa metry od niego przejdzie pies. Okej. Brawo wy.
jeden z magazynów na terenie kombinatu
Z drugiej strony jednak – w okolicy Nowogrodu Bobrzańskiego jest coś takiego jak Kombinat DAG Alfred Nobel Krzystkowice.
Są to pozostałości niemieckiej fabryki amunicji rozsiane po lesie. Z psem, bez psa – generalnie warto. Pod koniec już nawet Łajka była zmęczona, co jej się raczej nie zdarza. Obejrzenie wszystkich ruin kombinatu to przedsięwzięcie na wiele godzin i przetuptanie ładnych paru kilometrów. Albo i parunastu, jeśli wziąć pod uwagę, że dokładne położenie niektórych obiektów nie musi być nam znane. Ruiny robią niesamowite wrażenie, ze szczególnym uwzględnieniem imponujących magazynów. Na każdym obiekcie, ma się rozumieć, są tabliczki, że wchodzenie na nie grozi śmiercią lub kalectwem, no ale przecież wiadomo, że nic tak nie zachęca do wspięcia się na kawałek muru, jak taka tabliczka. To, czego tam brakuje, to jakieś dostosowanie tego do zwiedzania. Bo są tylko zakazy, a mogłyby obok nich być tablice informacyjne, co to za budynek, do czego służył i – ewentualnie – jak wyglądał przed zniszczeniem. No i jakaś mapka by się przydała. Ale nawet bez tego to bardzo długi i fajny spacer.

tak zwany hotelowiec - tak naprawdę to nie był
żaden hotelowiec, chyba jeden z budynków produkcyjnych

i widok z piętra.
Ale nie róbcie tego, naprawdę.

a na parterze był głównie gruz. Dużo, dużo gruzu

Trzecia kategoria rzeczy do zwiedzenia w Lubuskiem to „średniowiecze i okolice”. I nie będę nawet się krygować: OMG, JAKIE STARE MIASTO W KOSTRZYNIE NA ODRĄ JEST FANTASTYCZNE. To jest coś zupełnie innego niż się spodziewałam. Jak przeczytałam, że w Kostrzynie jest do zwiedzenia Stare Miasto, to raczej miałam przed oczami starówki w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. Czy gdziekolwiek tak naprawdę – no wiecie, takie generic starówki z ratuszem czy inszym zamkiem. Ale Stare Miasto w Kostrzynie jest fenomenalne.
Winnica Łukasz
Cały myk polega na tym, że Kostrzyn nad Odrą
zaczynał jako piętnastowieczny zamek, który potem otoczono fortyfikacjami, potem dorzucano nowe rzeczy, aż pod koniec XIX w. przypieczętowano całość czterema fortami. Do dziś ocalały jedynie ruiny – ale jakie! W Bramie Berlińskiej jest niewielka ekspozycja i kasa, w której można kupić bilet na zwiedzenie Bastionu Filip. W Bastionie Filip zaś jest duża wystawa z pełną historią twierdzy – a jest to historia bardzo ciekawa i myślę, że niezbyt powszechnie znana. Choć w większości bardzo smutna. Natomiast poza tymi dwoma obiektami muzealnymi, mamy jeszcze cały teren twierdzy: uliczki, resztki krawężników, jakieś pojedyncze kawałki ścian – wszystko gęsto i na grubo porośnięte tym lubuskim agresywnym bluszczem. Wygląda to absolutnie niesamowicie. W dodatku kiedy tam trafiliśmy, było dość pusto, więc bardzo miłe minimalizowanie stresu dla psa. A jeszcze przy historycznych uliczkach są takie normalne tablice z ich nazwami, więc serio jest takie poczucie chodzenia po mieście duchów. Czy raczej, biorąc pod uwagę ilość zieleni, nie wiem – driad jakichś. Naprawdę, zachwycające miejsce i bardzo polecam każdemu.
Mamy też w Lubuskiem na przykład bardzo przyjemny zamek w Międzyrzeczu (to ten sam Międzyrzecz, od którego jest wspomniany wcześniej Międzyrzecki Rejon Umocniony) – to znaczy konkretnie tam jest Muzeum Ziemi Międzyrzeckiej (i tam jest kasa), a zamek jest tuż obok. O dziwo, pani nawet pozwoliła wejść do części muzealnej z psem (ale, żeby nie było, totalnie nie miałabym pretensji, gdyby nie pozwoliła – liczyłam w sumie tylko na zamek. Nigdy nie pcham się z psem do muzeów w pomieszczeniach, choć wychodzę z założenia, że nie szkodzi zapytać, c’nie?) i po obejrzeniu tamtej ekspozycji weszliśmy sobie na teren ruin. Nie są może jakieś imponująco wielkie, ale i tak fajne (znaczy, jeśli ktoś lubi łazić po ruinach zamków). I mieli kota. Tak tylko uprzedzam, skoro myśl przewodnia tego cyklu to „pies na urlopie”.

wina z Winnicy Łukasz!
N
o i ostatnia kategoria, bo czegoś takiego nie mogło zabraknąć: „inne”. Pojedyncze, wyrwane z kontekstu rzeczy, których nie umiem wcisnąć nigdzie indziej. Znajdą się w niej takie kurioza, jak na przykład Park Drogowskazów w Witnicy (tej Witnicy z browarem). Jest w nim zadziwiająco mało drogowskazów, natomiast dużo… no, wszystkiego innego. Będzie i rusztowanie do unieruchamiania konia podczas podkuwania, i kawałek Muru Berlińskiego, i znak „Uwaga, srający bocian”, i jakiś parowóz, i masa innych rzeczy najrozmaitszego asortymentu. Mam niejasne wrażenie, że witniczanie po prostu wstawiają do tego parku wszystko, co się napatoczy – a jeśli jeszcze do tego jest stare, to już w ogóle radość. Jest coś uroczego w tym miejscu.
Cóż jeszcze? No winnica, oczywiście! Winnic jest do wyboru całe mnóstwo, choć w większości przypadków na zwiedzanie i/lub degustację trzeba się umawiać. My nie byliśmy zainteresowani degustowaniem, chcieliśmy w sumie tylko kupić lokalne wino, a napatoczyła się gdzieś po drodze Winnica Łukasz. Okazało się, że to bodaj jedyna, którą można zwiedzać bez wczesnego anonsowania się (anonsować się trzeba tylko na degustację). A jest co zwiedzać! Bo mamy niezwykle malowniczą posiadłość z małą winnicą na pagórku, za to pełną wszystkiego innego: reprezentacyjnych alejek, altanek, fontann, sztucznych wodospadów, oczek wodnych, kucyków i kóz, no i jest główna winnica. A tam to już tylko ciągnąca się długimi rzędami winorośl, no i daniele. Nie mam pojęcia, co tam robiły te daniele. I znów w kontekście psieckowym: jak się jest na terenie winnicy, co jakiś czas słychać bardzo donośny huk. Wydaje mi się, że chodzi o odstraszanie ptaków, ale trzeba pamiętać, że taki dźwięk całkiem nieźle odstrasza również psy. Jeśli chodzi o całą resztę, to jest to dość spokojna i relaksacyjna wycieczka.
Gruz. Znaczy no, ruiny
wieży Bismarcka
Są również takie twory jak Wieże Birmarcka. Wieże Bismarcka to konstrukcje wznoszone w latach 1869-1934 na cześć Ottona von Bismarcka. W Polsce powstało ich około czterdziestu, z czego zachowało się siedemnaście. My odwiedziliśmy dwie, przy czym mam wrażenie, że jedna z nich – w lesie niecałe 4 km od Międzyrzecza – nie wlicza się do puli „zachowanych”. Druga mieści się na szczycie Góry Wilkanowskiej w – niespodzianka – Wilkanowie. Idzie się tam również przez las, stąd leci polecajka jako fajny spacer dla pieska.
Mamy jeszcze na przykład skansen w Ochli. Pies może sobie połazić między chałupami, a jak ktoś nie za bardzo się opatrzył z takimi skansenami, to może być rzeczywiście ciekawe – acz ja przyznam, że w moim rankingu skansenów (dobra, on nie jest wcale aż tak długi, żeby nie było) ten w Ochli jest raczej bliżej końca niż początku.
No a największą (dosłownie i w przenośni) perełkę zostawiłam na koniec: Jezus w Świebodzinie! Tak! Tymi oczami widziałam gigantycznego Jezusa w Świebodzinie (wstydliwe wyznanie: początkowo nie wiedziałam, że Świebodzin jest w Lubuskiem)! Pławiłam się w blasku bijącym od jego korony! No dobra, to ostatnie to średnio, bo akurat było pochmurno. Ale widziałam! I co w związku z tym…? Cóż, jest duży. Tak, tego nie można mu odmówić. Wydaje mi się, że głowę – głównie chodzi mi tu o twarz – ma wykonaną całkiem ładnie, choć wyraz twarzy taki nie za radosny. Ale niżej to się zaczyna jakaś masakra. Nie wiem, czy czas gonił, czy za mało zapłacono wykonawcy, ale ten pomnik jest koszmarnie siermiężny. I tak, porównam go oczywiście z pomnikiem z Rio, bo trudno nie porównać. Tamten ma więcej detali, tkanina się ładniej układa, nie widać łączeń betonu i dzięki temu wszystkiemu jest w nim jakaś lekkość. A Świebodzin? To po prostu betonowy kloc, a tors poziomem dopracowania przywodzi na myśl piersi pierwszej Lary Croft. W dodatku pod samiuśki pomnik i tak nie wolno podejść z psem, bo to ziemia poświęcona i zakaz wstępu zwierząt. Dla mnie niezrozumiałe, bo jednak to nie jest wnętrze świątyni, więc nie wiem jak pies miałby sprofanować tę ziemię swoją obecnością. W rankingu pomników zdecydowanie wygrywa ziemniak z Biesiekierza!

No, to chyba już wszystko. Jakbym miała podsumować, to Lubuskie jest… no cóż, spoko. Całkiem spoko. Nie jest to może najlepsze miejsce, które można odwiedzić z psem, jeśli ktoś lubi zwiedzać coś więcej niż lasy i parki, ale na spokojnie można sobie zagospodarować te dwa tygodnie.

Zapas powideł strzeleckich! To już nie Lubuskie,
ale w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się 
w Strzelcach Dolnych. Ale o Strzelcach Dolnych
pisałam dwa lata temu :)

2 komentarze:

  1. Ziemniak jest zdecydowanie najpiękniejszym pomnikiem, jaki kiedykolwiek widziałem. Przemawia do mnie w nim wszystko, forma, wykonanie, sam temat. Chciałbym więcej ziemniaków w miejsce papeuszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OFKOZ!
      Ziemniak w każdym mieście! To jest ziemniak na miarę naszych możliwości!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...