czwartek, 30 września 2021

Najczystszy zawód świata: "Wiedźmin: Zmora Wilka"

(źródło)
Zazwyczaj do dzieł z uniwersum wiedźmińskiego podchodzę bez jakichś szczególnych oczekiwań. Mam na myśli: ani dobrych, ani złych. Nie jestem zagorzałą fanką literackiego pierwowzoru, acz tak trochę lubię. Widziałam mankamenty serialu Netflixa (mosznozbroje Nilfgaardu!), ale całościowo i tak bardzo lubię tę produkcję. A w gry nigdy nie grałam, więc no. Można powiedzieć, że jeśli chodzi o to uniwersum, jestem tak nieco zainteresowana i otwarta na propozycje, ale detali z książek nie zamierzam bronić jak niepodległości.
Toteż kiedy pojawiły się wieści o animacji, byłam z lekka zaciekawiona, ale bez szału. Szczególnie kiedy zorientowałam się, że film zasili pulę netflixowych anime – nie mogę powiedzieć, żebym w którymkolwiek momencie życia jakkolwiek zajarana jakimkolwiek anime. Owszem, obejrzeliśmy nie tak dawno Castlevanię i było spoko, ale to jakiśtam wyjątek. Zresztą, wizualne podobieństwo do Castlevanii właśnie trochę wzbudziło moje „meh”. Obawiałam się, że film będzie wiedźmiński tylko z tytułu, a w gruncie rzeczy wpadnie do jakiegoś ogólnego bajorka „fantasy o przystojnym mrocznym kolesiu walczącym z potworami”. Chciałoby się powiedzieć: że przy estetyce anime będzie za mało słowiańskie (ha! Zrobiłam to! Powołałam się na słowiańskość w kontekście wiedźmina. Czy teraz już jestem prawilną fanką?).
Dość szybko jednak okazało się, że – choć rzeczywiście jeśli chodzi o styl graficzny, to podobny do Castlevanii – świat pokazany w Zmorze Wilka jest na tyle ładny, spójny i oryginalny, że spokojnie można odróżnić go od innych. W dodatku seans pozwolił bardzo jasno pojąć, skąd w ogóle decyzja o wyprodukowaniu filmu animowanego: wystarczy zestawić sobie sceny dynamicznych walk, potężnych zaklęć i finałowych rozwałek w dwóch powstałych dotychczas netflixowych tytułach z uniwersum wiedźmińskiego. Jak dobrze mogłaby wyglądać bitwa o Sodden, gdyby była animowana, a nie aktorska z biedabudżetem i słabym CGI! Jak świetne byłyby walki z potworami, gdyby rysownik mógł stworzyć dowolnie fantazyjną bestię, nie martwiąc się, że będzie wyglądała albo jak kukła, albo trzeba ją schować w ciemności. Gdyby nie to, że jestem totalnie zachwycona Cavillem w roli Geralta, powiedziałabym, że cały serial powinien być animowany.

(źródło)
Kiedy więc stwierdziłam już, że hej, to dobrze wygląda, mogłam na spokojnie zagłębić się w fabułę.
Jak zapewne wszyscy już od dawna wiedzą, Zmora Wilka to opowieść poprzedzająca historię Geralta – przybliża widzom losy Vesemira, jego późniejszego mentora. I to jest generalnie fajne. Miło poznać innego wiedźmina niż tylko Geralt. Mam tu na myśli: zobaczyć go jako głównego bohatera, a nie tylko postać orbitującą wokół Geralta. Problem polega trochę na tym, że Vesemir… no nie jest zbyt interesujący. W pierwszej chwili trochę mnie zirytował, bo miałam wrażenie, że robią z niego na siłę takiego zawadiackiego śmieszka, co to w czasie walki z potworem rzuca one-linerami między jednym ciosem a drugim. Prędko okazało się, że to było tylko takie otwarcie, zapewne mające na celu wciśnięcie nieco ekspozycji, bo w dalszej części filmu w zasadzie już takich zachowań nie zobaczymy. Ale za tym ukrywał się inny problem: Vesemir jest w gruncie rzeczy nijaki. Po obejrzeniu filmu wiem o nim głównie tyle, że miał trudne dzieciństwo. Zresztą, w ogóle o Vesemirze-dziecku coś jeszcze można powiedzieć – niewiele, ale zawsze. Jako chłopak miał ambicje i marzenia. I okej, całkowicie przyjmuję, że tu właśnie chodzi o taki kontrast. O to, jak życie zweryfikowało te marzenia. Tylko nie bardzo wiedziałam, czego właściwie chce dorosły Vesemir. Za co mam go lubić? No bo pewnie powinnam go lubić, prawda? Wszak to główny bohater. Trochę się okazało, że był po prostu kolejnym przystojnym mrukiem z mieczem.
(źródło)
Ale miał scenę w wannie, więc wszystko jest w porządku. Każdy prawdziwy wiedźmin musi mieć scenę w wannie. Wiedźmini są czyściutcy (tu pytanie, bo nie pamiętam: czy Żebrowski pluskał się w wannie?).
Zresztą, trudne dzieciństwo to znak rozpoznawczy chyba wszystkich bohaterów Zmory Wilka. Tetra też miała jakieś dziecięce traumy i w sumie tylko przez te traumy była zdefiniowana. Oprócz tego wyglądała trochę jak Yennefer i w ogóle na początku się zastanawiałam, czy to nie ona, ale okazało się, że nie. To po prostu taki czarodziejkowy styl. I oczywiście Illyana. Acz ona dodatkowo była jakaś dziwna i kompletnie nie kumałam jej motywacji. Miałam wrażenie, że akurat jej dzieciństwo może było za mało trudne, więc musiała sobie stworzyć dodatkowe problemy, by potem cierpieć katusze za milijony.
W związku z tym, moimi ulubionymi bohaterami zostali: Deglan (wybór podyktowany całkowicie tym, że głos podkładał mu Dwalin Graham McTavish, choć sama postać też dość fajna, ale bez spoili by się nie obeszło, więc przemilczę) oraz Filavandrel (tu z kolei miło, że zagrał go Tom Canton, podobnie jak w serialu aktorskim, plus to jest postać, co do której przynajmniej dokładnie wiem, o co chodzi, kupuję motywacje i dążenia).

(źródło)
N
o i okej, bohaterowie wprawdzie niczego mi nie urwali, ale koniec końców ich wątki ładnie się spinają w większą opowieść. Jest dynamicznie, wciągająco i właściwie do niemal samego końca sedno intrygi (oraz część powiązań między postaciami) pozostaje ukryte. No i są naprawdę ładne walki.
Jeśli miałabym się do czegoś tak naprawdę przyczepić, to nie będą to ani bohaterowie, ani fabuła, ani styl graficzny. To będzie, że tak to roboczo nazwę, wiedźmińskość. No bo wiedźmin od innego bohatera wyróżnia się paroma rzeczami (pomijam całą genezę, chodzi mi tylko o to, co się od razu rzuca w oczy): walczy mieczem, używa eliksirów i umie w znaki. I niby to wszystko jest w animacji, tylko tak nie do końca. Znaki używane przez Vesemira to spektakularne zaklęcia (typu gigantyczny fireball będący, jak mniemam, znakiem Igni…?), do rzucenia których tak w sumie to wcale nie potrzeba żadnego… no właśnie, znaku – czyli żadnego gestu. Wiedźmin po prostu wystawia rękę i z tej ręki bucha wielgachny ogień. Magia Vesemira niemal dorównuje magii Tetry, a to chyba nie takie powinny być proporcje. No i eliksiry. Z jakiegoś powodu wiedźmini w animacji bardzo nie lubią eliksirów. Praktycznie ich nie używają, a jeśli już, to dopiero pod koniec walki – czyli często tuż przed śmiercią, przez co eliksiry sprawiają wrażenie bardziej symboliczne, coś jak Trepy chromujące sobie twarze w Mad Maksie. Chyba w żadnym momencie nie widzimy, żeby eliksir dawał jakiś wymierny efekt.

I wiem, że sporo narzekam. Niezależnie jednak od tego, Zmora Wilka mi się serio podobała. Jest ładna i ciekawa, tu i ówdzie da się wyhaczyć fajnego bohatera, obsada jest w porządku, no i tak czy owak warto obejrzeć, bo ponoć film stanowi coś w rodzaju wprowadzenia przed drugim sezonem aktorskiego Wiedźmina. A przyznam, że na ten drugi sezon mocno czekam i skoro twórcy mówią, że to się spina w całość, no to nie miałam wyjścia. I nie żałuję. Nie jest jakoś super świetnie, ale jest… w porządku. Tak po prostu.




There'll always be another monster.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...