(źródło) |
Kolonizacja Marsa to ogromnie
inspirujący temat. Tylko w ostatnim czasie mamy wokół tego tematu
co najmniej pięć planszówek (z całego serca polecam Pierwszych
Marsjan!) oraz genialne Surviving Mars dla miłośników peceta bądź
konsoli; marsjańska literatura istnieje chyba od początku sci-fi (w
kolejności zupełnie przypadkowej: Arthur C. Clarke, Kim Stanley
Robinson, Edgar Burroughs, Ray Bradbury, Philip Dick, Dariusz Sypeń,
Andy Weir i wiele innych. Okej, z poczucia obowiązku wymieniam też:
Rafał Kosik. Jego Marsa nigdy nie skończyłam, bo gdyż
albowiem znudził mnie śmiertelnie). Ludzkość podbija też
Czerwoną Planetę na ekranie, ma się rozumieć. Swego czasu chyba
zresztą pisałam o mocno słabiutkim filmie John Carter. Dziś
zamierzam uderzyć w drugą skrajność: z totalnie odrealnionej,
pozbawionej wewnętrznej logiki i anachronicznej wizji życia na
Marsie przeskakujemy do fabularyzowanego serialu dokumentalnego.
No bo tak, o ile znalezienie mniej lub
bardziej odjechanej fantastyki marsjańskiej to nie problem, o tyle
jeśli człowiek by chciał czegoś nieco bardziej rzetelnego i
przystającego do obecnych realiów, musi grzebać w literaturze
fachowej. A ta niekoniecznie musi być przyjazna dla przeciętnego
odbiorcy, który po prostu trochę się interesuje tematem.
I tu w sukurs przychodzą Netflix i
National Geographic ze swoim serialem Mars.
(źródło) |
Od samego początku bardzo lubię
zamysł: oto mamy jak najbardziej fabularną opowieść o pierwszym
załogowym locie na Marsa. Nasi bohaterowie muszą mierzyć się z
kolejnymi i kolejnymi przeciwnościami, by w końcu osiąść na
Czerwonej Planecie i spróbować zorganizować tam jakoś życie,
poszukać marsjańskich organizmów, a także przygotować grunt dla
przyszłych kolonistów. To wszystko jednak odbywa się z całkiem
dużą dbałością o realizm, a serial pozwala wierzyć, że już za
parę lat ta przedstawiona w nim wizja może stać się
rzeczywistością. Cały temat nagle staje się bliski niemal na
wyciągnięcie ręki.
Między kolejnymi sekwencjami
fabularnymi dostajemy wypowiedzi ekspertów, będące niejako
komentarzem do wydarzeń, których świadkami dopiero co byliśmy. I
oczywiście ja mogę tutaj przytoczyć tylko Elona Muska, Neila
deGrasse Tysona, Michio Kaku, Billa Nye (Nyea… Nye’a…?) i
Scotta Kelly’ego, bo są najbardziej rozpoznawalni, ale pojawia się
dużo więcej nazwisk. Poza ludźmi nauki wypowiadają się również
wgryzieni w temat pisarze, tacy jak wspomnieni już przeze mnie Andy
Weir i Kim Stanley Robinson. Widz poznaje też głosy socjologów,
ekonomistów i innych, dzięki czemu temat kolonizacji Marsa jest
omówiony kompleksowo, z nieomal każdej perspektywy.
(źródło) |
Okej, serial ma swoje wady. W pierwszym
sezonie na przykład miałam wrażenie, że fabularne partie były
zbyt poszatkowane tymi wypowiedziami ekspertów, które – choć
same w sobie ogromnie ciekawe – to jednak potrafiły zupełnie
rozbić nastrój sceny. Przez to fabularyzowana opowieść nie
pozostawiała po sobie takiego wrażenia, jak by mogła. Mam jednak
wrażenie, że sezon drugi trochę lepiej wyważył momenty, w
których można przerwać historię pierwszych marsjańskich
kolonistów. Widz nie ma już problemu z emocjonalnym zaangażowaniem
się w losy Hany Seung i pozostałych bohaterów.
Z drugiej strony, w drugim sezonie do
zobrazowania niektórych potencjalnych problemów z podbojem Marsa
wykorzystano analogie z eksploatacją Arktyki. W pełni rozumiem
intencje, acz jak na mój gust, te fragmenty były po prostu nieco za
długie, tak że czasami miałam wrażenie, jakbym przestała w
którymś momencie oglądać historię o Marsie, a zaczęła o
Arktyce. No i przy tej analogii mieliśmy też bardzo wyraźne
zestawienie: w części fabularnej byli dobrzy i cnotliwi odkrywcy i
złe, chciwe korposzczury, a w części arktycznej – dobry i
cnotliwy Greenpeace i złe, chciwe… no, też korporacje, tylko
zajmujące się wydobyciem ropy. A sek w tym, że ja od dłuższego
czasu mam bardzo ambiwalentny stosunek do Greenpeace’u, więc te
wstawki też budziły we mnie sporo wątpliwości.
Ale hej, potem przed kamerą pojawia się
Neil deGrasse Tyson i wszystko staje się fajniejsze, no nie?
(źródło) |
Jeśli miałabym narzekać, to muszę
jeszcze wspomnieć, że bohaterowie fabularyzowanej historii nazbyt
często jednak zachowują się jak sieroty. I o ile w normalnym
filmie czasami macha się na to ręką (a i to nie zawsze, bo głupie
zaniedbania bohaterów potrafią nieźle wkurzyć), o tyle tutaj
miałam na to jeszcze mniejszą tolerancję. Bo skoro już bawimy się
w pozory naukowości i prawdopodobieństwa, to pamiętajmy o
zachowaniu jakichś podstawowych zasad bezpieczeństwa i takich tam.
Jak to możliwe, że próbki organizmów pochodzących z innej
planety bada się bez żadnych zabezpieczeń? Wirus przeniesiony z
jednego kontynentu na drugi potrafił siać spustoszenie, więc
naprawdę tak trudno ogarnąć, że w kontaktach międzyplanetarnych
historia może się powtórzyć?
Nie zmienia to faktu, że całościowo
serial naprawdę dużo pokazuje. Po pierwsze, objaśnia, po co w
ogóle człowiek chce trafić na Marsa. Objaśnia też, dlaczego może
to nie jest najlepszy z pomysłów, ale ogólny wydźwięk jest
jednak pozytywny. Pokazuje, na jakie przeszkody ludzkość może w
tej procedurze trafić – i nie chodzi tylko o wypadki w kosmosach,
awarie sprzętu czy trafienie na śmiertelny patogen, ale też o
zagadnienia czysto ludzkie: konflikty interesów, problemy z
zarządzaniem, zależności i nieporozumienia zarówno w skali makro
(poparcie polityczne, wsparcie finansowe i tak dalej) jak i
jednostkowe, osobiste.
W dodatku zaprezentowana w serialu
kolonia wygląda tak bardzo jak kolonia, którą zakładamy w
Surviving Mars, że po obejrzeniu drugiego sezonu nie miałam innego
wyjścia, jak tylko wrócić do dawno przerwanej gry.
Serial, mimo swoich wad, jest ładny,
bardzo klimatyczny i – wydaje mi się – dość rzetelny. Poszerza
horyzonty i po prostu wciąga. Zdecydowanie warto obejrzeć, jeśli
tylko kogoś choć trochę interesuje ten temat.
O, a mi się własnie chyba bardziej podobał klimat pierwszego sezonu, bo odniosłem wrażenie, że jest bardziej na poważnie. Tak bardziej serial dokumentalny z wstawkami fabularnymi dla ilustrowania tego co mówią uczeni. W drugim było więcej fabuły, mniej uczonych i nie wiem czy mnie to już mi nieco nie przeszkadzało. No i w drugim był Greenpeace, a sorry, ale ja ich od dawna nie trawię. Trochę jak PETA są :/
OdpowiedzUsuńTak, zmienili te proporcje. Może zresztą w pierwszym sezonie nie przeszkadzałoby mi to rozbijanie scen fabularnych, gdyby robili to w innych momentach. A tam bywało tak, że dramatyczna chwila, emocje sięgają zenitu - i puff, siedzi w obserwatorium Neil DeGrasse Tyson i coś opowiada. :)
Usuń