(źródło) |
Czy
mam cierpliwość do długich seriali? Nie, od dawna to powtarzam. Czy Netflix służy
mi głównie do oglądania kreskówek? Tak, w sumie – jak się nad tym zastanawiam –
owszem. Raz, że jakoś tak wychodzi, że są bardziej pomysłowe i wciągające od
filmów czy seriali fabularnych, za które się biorę. Dwa, że mają krótkie,
zazwyczaj dwudziestominutowe odcinki i stosunkowo niewiele epizodów w sezonie.
Co
mnie wkurza? Że w Polsce Netflix jest Netflixem Trzeciego Świata i kiedy za
granicą leci trzeci (bądź siódmy) sezon jakiegoś serialu (animowanego lub
aktorskiego, to uniwersalny problem), ja mogę legalnie obejrzeć najwyżej drugi (bądź
piąty). Ogarnij się, Netfliksie.
Czy
pisałam już o Final Space? Nie mam bladego pojęcia. Zdawało mi się, że
tak, ale chyba wcale niekoniecznie.
Dlatego
na wszelki wypadek dziś napiszę o Rozczarowanych.
To
jeden z tych tytułów, do których od samego początku byłam raczej sceptycznie
nastawiona. Chodzi o to, że to animacja Matta Groeninga i Josha Weinsteina –
czyli panów odpowiedzialnych za Simpsonów i Futuramę. I jakkolwiek ogromnie
lubię Futuramę, to jednak od Simpsonów skutecznie się odbiłam i jakoś mnie ta
rodzinka irytuje. Toteż Rozczarowani byli tacy trochę „na dwoje babka
wróżyła”. Choć za pewien argument służył fakt, że Weinstein współtworzył Gravity
Falls.
I
faktycznie, Rozczarowani to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Przede
wszystkim miałam kłopot z księżniczką Bean (Abbi Jacobson), która zrobiła
na mnie wrażenie bardzo banalnego i nadmiernie powtarzanego żartu z współczesną
pijaczką-nastolatką wrzuconą do średniowiecznego świata. Księżniczka, która
jest zaprzeczeniem stereotypowej księżniczki – no brawo, tego jeszcze nie grali.
Moja
pomyłka polegała na tym, że w gruncie rzeczy ten żart stanowi tylko tło dla
historii, w której ciężar jest położony w zupełnie innym punkcie. W sumie mam wrażenie,
że charakter Bean dość szybko przestaje być elementem humorystycznym, tylko no…
cóż, Bean po prostu taka jest i tyle. To nie ona dźwiga tę opowieść.
(źródło) (przy okazji w linku jest dużo bardziej krytyczna recenzja, jakby ktoś był ciekaw) |
Prawdę mówiąc, w tej chwili nie potrafię do końca określić, co ją dźwiga, choć niewątpliwie
serial ma kilka mocnych punktów.
Poza
wspomnianą już księżniczką Bean, mamy więc cały pakiet barwnych (dosłownie i w
przenośni) bohaterów zarówno z pierwszego, jak i z dalszych planów, którzy ani
przez moment nie pozwalają widzowi na nudę. Przede wszystkim jest cyniczny demon
Luci (Eric André) oraz dobry i naiwny elf Elfo (Nat Faxon). To,
co ładnie udało się z nimi zrobić, bo ukazanie przemian, jakie stopniowo w nich
zachodzą na skutek wielu niecodziennych doświadczeń, przy jednoczesnym
zachowaniu sedna ich osobowości. Po dwóch sezonach nadal są sobą, choć już nie
tacy jak na początku.
A w
tle przewija się cała masa równie nietuzinkowych postaci, począwszy od samego
króla Zoga (John DiMaggio), przez rybioludzką królową Oonę (Tress
MacNeille), ich syna – księcia Dereka (również Tress MacNeille) czy
gadająca świnię, czyli księcia Merkimera (fantastyczny Matt Berry – tak,
brzmi dokładnie jak w IT Crowd). I mnóstwo innych. W samym plemieniu
elfów znajdą się jednostki, które zapadają w pamięć, a nie tykam nawet osób
kręcących się po królewskim dworze.
(źródło) |
Z
taką galerią postaci aż się prosi o fajną fabułę, żeby nie zmarnować
potencjału. No i Rozczarowani niczego nie marnują. Historia Bean, Luciego i
Elfo jest dynamiczna, wciągająca i zaskakująca. Zdecydowanie bardziej skręca w
stronę Futuramy niż… no, tego drugiego. Tylko tym razem wyobraźnia scenarzystów
znalazła ujście nie w futurystycznej fantastyce naukowej, a w na pozór
generycznym, okołośredniowiecznym świecie fantasy. Mówię, że na pozór
generycznym, no bo tak naprawdę trudno pomylić ten świat z jakimkolwiek innym. Rasy
mamy niby znane, ale zaprezentowane jednak po swojemu. W dodatku udało się w
bardzo akuratnym stopniu wmieszać w to aluzje do popkultury i w ogóle współczesności,
bez jednoczesnego rozbijania magicznego klimatu. Myślę, że to się udało w dużej
mierze dzięki umiejętnemu doborowi owych popkulturowych elementów – odnajdziemy
w kreskówce nawiązania do tytułów, które same należą do fantasy, średniowiecza
i baśni (Piotruś Pan, Tolkien, Monty Python i Święty Gral i wiele innych),
więc ich obecność w Rozczarowanych nie tworzy dysonansu.
No
i muzyka – jest świetna i dynamiczna, podobnie zresztą jak czołówka, którą
nawet nie zawsze przeskakuję, co naprawdę należy do wyjątków.
Podobnie
jak Archer czy Futurama, Rozczarowani to głównie humor i
przygoda. W przeciwieństwie do Archera, a podobnie jak Futurama, w
tej przygodzie widać jakiś głębszy sens. On jest bardzo dobrze ukryty, to
prawda. Nie mamy głębokich wzruszeń i walenia w emocje rodem z Ricka i Morty’ego
czy Final Space. Ale to tam jest: przyjaźń, lojalność, samotność,
rodzina… te tematy są poruszone niby lekko, a jednak jakoś tak ładnie i
nienachalnie.
Rozczarowani to bardzo przyjemny serial. Dwa krótkie
sezony póki co sprawiają wrażenie, jakby scenarzyści wiedzieli, co robią i
dokąd zmierzają. Każdy sezon kończy się parszywym cliffhangerem, więc
oczywiście teraz czekam na sezon trzeci. Obawiam się, że nie skończy się na
jednorazowym obejrzeniu.
– I’m gonna have to kill him or something.
– Do it! Do it! And after you kill him, we can hide
the body. Then we could join the search party and you and I can look at each
other and try not to laugh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz