(źródło) |
Autor: John Varley
Tytuł: Gorąca linia z Wężownika
Tytuł oryginału: The Ophiuchi Hotline
Tłumaczenie: Hanna Pasierska
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1996
Wydawca: Prószyński i S-ka
26 maja 2014 roku, czyli w czasie, kiedy uczestniczyłam w akcji
„Eksplorując nieznane”, pod moją notką poświęconą Trudnej
operacji Jamesa White’a niejaka Trishina poleciła mi Gorącą
linię z Wężownika. A ja polecanki szanuję. Dlatego też już
pięć lat później książka wylądowała w moich rękach. Bo
jestem słowną Frąą.
Od razu może napiszę, że Gorąca linia z Wężownika nie
stała się z miejsca moją ulubioną powieścią. Prawdę mówiąc,
nie jest chyba nawet w puli dziesięciu ulubionych. Ale jedno muszę
jej przyznać: jest cholernie wciągająca. Zaprezentowane w niej
pomysły niewątpliwie mają rozmach (zapewne w latach
siedemdziesiątych robiło to jeszcze większe wrażenie), świat
jest przestronny i bardzo różnorodny, bohaterowie wyraziści, a
akcja wartka – wszystko to sprawia, że przez książkę człowiek
się w zasadzie prześlizguje, nie bardzo nawet zauważając, gdzie
znikają te kolejne strony.
Ale z drugiej strony, właśnie chyba ta lekkość i tempo sprawiają,
że powieść nie zalazła mi jakoś mocniej za mózg. Dodatkowo
zirytowało mnie zakończenie, bo pomyślałam sobie, że jest jakieś
takie urwane i wygląda jakby to był dopiero wstęp do czegoś.
Potem doczytałam w internetach, że istotnie: to jest pierwsza część
cyklu Eight Worlds, ale – jeśli mnie Wikipedia nie okłamuje
– kolejne tomy nie zostały wydane po polsku. Z drugiej strony,
między Gorącą linią… a kolejną częścią, Steel
Beach, jest piętnaście lat odstępu, więc nie wiem tak
naprawdę, czy pierwszy tom był rzeczywiście pomyślany jako
początek cyklu, czy cykl pojawił się dużo później, a tamto
należy jednak rozpatrywać jako samodzielną całość.
To, co mnie chyba najbardziej cieszy w Gorącej linii…, to
ta dwojaka wizja przyszłości gatunku ludzkiego: bo z jednej strony
to jest wizja pesymistyczna, w której ludzkość została wypchnięta
z własnej planety i żyje w rozproszeniu na pozbawionych atmosfery
kawałkach kosmicznych skał, drąży w nich tunele i walczy o
przetrwanie. A tak naprawdę to, co widzimy w powieści, to dopiero
początek tej walki, bo zapewne będzie jeszcze gorzej.
Z drugiej jednak strony, ludzkość fantastycznie wykorzystała
wiedzę płynącą z tytułowej gorącej linii. Zwalczyła choroby,
nawet samą śmierć, mięso rośnie na drzewach, a bardzo szeroko
pojęte kwestie seksualności przestały stanowić temat tabu.
Człowiek przyszłości jest racjonalny i, o dziwo, bardzo pokojowo
nastawiony. A jednak nie aż tak wyidealizowany jak w Star Treku, no
bo nadal są krętacze i przestępcy, wciąż istnieje też chociażby
taka zwykła próżność, która każe ot tak, dla ozdoby, w bardzo
wymyślny sposób modyfikować własne ciało.
Z całą pewnością też Gorąca linia… stawia pytania –
i to dość duże. Począwszy od potencjalnego kontaktu z obcą
cywilizacją i miejsce człowieka we wszechświecie, przez genetyczne
i biologiczne modyfikacje, a na nowoczesnym systemie karnym kończąc.
Szczególnie istotne miejsce w tym wszystkim zajmują kwestie
klonowania, nieśmiertelności i związanych z tym konsekwencji –
zarówno te dobrych jak i złych. Mam jednak wrażenie, że te tematy
jakoś nadzwyczaj nie poruszają czytelnika, choć właściwie
powinny, i to teraz nawet bardziej niż w czasie, kiedy powieść
powstawała, bo stopniowo przecież wchodzimy w epokę, w której to
wszystko wychodzi z domeny fikcji i staje się rzeczywistością.
Jakby mnie ktoś pytał o zdanie, obstawiłabym, że to wynika z
pewnego przedobrzenia: prezentowani w powieści ludzie w bardzo
niewielkim stopniu przypominają nas. Dane przesyłane z Wężownika
przez kilkaset lat tak bardzo odmieniły nasz gatunek, że bardzo
trudno identyfikować się z Lilą i innymi bohaterami. Wszystko jest
trochę zbyt odmienne, zbyt odległe, żeby czytelnik mógł się w
pełni zaangażować. Przynajmniej u mnie w ten sposób to
podziałało. Nawet Javelin, która teoretycznie powinna być bliższa
odbiorcy, jak na ironię jest chyba najbardziej egzotyczna – a to
ze względu na jej profesję i tryb życia. Choć, tu muszę
nadmienić, w ogóle łowców dziur uwielbiam z całym
dobrodziejstwem inwentarza, a Javelin jest kapitalna.
Zresztą, jak już wspominałam, bohaterowie są wyraziści. I to tak
naprawdę, prawdziwa galeria pomysłowych indywiduów. Począwszy od
nadzwyczaj egzotycznej Javelin, przez Parameter/Solstice czy Vaffę,
po tajemniczego szefa Tweeda. Prawdę mówiąc, najbanalniej w tym
zestawieniu jawi się główna bohaterka, Lila. Niemniej nawet ona ma
swoje charakterystyczne cechy i łatwo zapada w pamięć. Ich
perypetie i – skądinąd bardzo skomplikowane – interakcje śledzi
się z przyjemnością.
Gorąca linia z Wężownika to tryskająca pomysłami, śmiała
wizja przyszłości, przy tworzeniu której autor najwyraźniej
bardzo wziął do siebie powiedzonko „ogranicza cię tylko twoja
wyobraźnia”. A tej, jak widać, Johnowi Varleyowi nie brakuje.
Zdecydowanie rozrywkowa lektura na kilka miłych wieczorów.
Tylko uprzedzam: do wizyty Najeźdźców zostało nam jakieś
trzydzieści lat.
Najazd na Ziemię miał drugorzędne znaczenie. Został dokonany
ze względu na trzy zamieszkujące ją inteligentne gatunki:
kaszaloty, mieczniki i delfiny butelkonose. (zdjęcia archiwalne
ssaków morskich)
Bronson twierdzi, że we wszechświecie istnieje kilka poziomów
inteligencji. Na szczycie znajdują się Jowiszanie i Najeźdźcy.
Poziom niżej – delfiny i wieloryby. Ludzie, ptaki, pszczoły,
bobry, mrówki i korale nie są uważane za gatunki inteligentne.
Ech, ależ sentymentalną podróż mi zafundowałaś. To była jedna z książek z bibliotecznego rzutu czytelniczego na początku mojego czytania fantastyki, gdzieś w liceum. Przeczytałem chyba wszystkie z serii NF, które były w bibliotece.
OdpowiedzUsuńDo usług :D Polecasz coś jeszcze z tej serii? ^^
Usuń