(źródło) |
Film
Jima Hensona Ciemny Kryształ dawno już uzyskał status kultowego. Po
trosze dlatego, że to film Jima Hensona. Po trosze zaś ze względu na dość
specyficzną estetykę, mrok, pomysłowość i bogactwo świata. Ja sama wprawdzie jakoś
nigdy nie byłam fanką, ale być może to dlatego, że widziałam ten film gdzieś
kiedyś za dzieciaka (może za wcześnie?) i po prostu niewiele z tego wszystkiego
pamiętałam. Niemniej nawet ja byłam zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że
Netflix sięga po tę markę. Szczególnie że to się dość zgrabnie wpisuje w
trwający obecnie czas powszechnych remaków i rebootów (dziś się dowiedziałam,
że będzie reboot Strażnika Teksasu. Chucka Norrisa zagra Jared Padalecki.
TAK BARDZO nie ma już pomysłów, co rebootować). Nie miałam więc w sumie żadnych
oczekiwań.
I
może to dzięki temu, że nie pamiętałam oryginalnego filmu. A może dlatego że to
jednak nie jest remake, tylko prequel. W każdym razie serial Dark Crystal:
Age of Resistance zadziwiająco daje radę.
Owszem,
owszem, początkowo miałam wątpliwości. Użycie prawdziwych lalek do nakręcenia
serialu było decyzją dość odważną, przyznaję. O ileż łatwiej i efektowniej
można by ogarnąć temat z postaciami generowanymi komputerowo! Przecież te lalki
to nic innego jak mapety. Zaawansowane i bardzo fancy, ale jednak mapety. I nic
nie poradzę na to, że podczas oglądania pierwszego odcinka czekałam, aż zza
krzaka wyskoczy Wielki Ptak albo Oskar. Z czasem dopiero pojęłam, że byłam
niesprawiedliwa. Bo te lalki to nie jest Wielki Ptak ani Oskar (mimo całej
mojej sympatii do Oskara). Są naprawdę przepięknie zaprojektowane i wykonane. To
znaczy – zazwyczaj. Jestem całkowicie zachwycona Skeksami: są przekonujący,
paskudni, okrutni i odrażający, a przy tym każdy z nich ma indywidualne cechy i
może budzić rozmaite emocje. Fakt, w oryginalnym filmie Skeksowie też mocno zapadają
w pamięć, bah, chyba są jeszcze bardziej odrażający niż w serialu (choć serialowa
Collector bardzo się starała), ich problemem jednak jest ruch dziobów podczas
mówienia. Słabo to wypada, podczas gdy w serialu wręcz przeciwnie – zaskakująco
dobrze.
Z
różnym powodzeniem wypadają Gelflingi. Ale myślę, że nie ma co się dziwić. Te
istoty są najliczniej reprezentowane wśród serialowych lalek, więc siłą rzeczy
rzucają się w oczy różnice między nimi. I tak na przykład Rian do samego końca
mnie nie przekonał z tym swoim dziwnym, przyklejonym uśmieszkiem (naprawdę,
czasem trudno było mi zinterpretować, jakie emocje w danej chwili mu towarzyszą), Gurjin był
jeszcze gorszy i szczerze męczyło mnie oglądanie go, z kolei Deet byłam zachwycona.
No i Aughrą. Aughra jest fenomenalna. Ma świetną mimikę i niesamowity dizajn.
No i jest genialnie zagrana – w sensie chodzi mi o głos… Nie da się jej dokleić
ani do złych Skeksów, ani do dobrych Gelflingów.
I
mamy też Podlinga Hupa – Hup jest bardzo prostą lalką i od razu rzuca się w
oczy, że to pacynka. Ale jednocześnie to też postać o bardzo fajnym, prostym
charakterze, który ładnie współgra z tym wyglądem.
Łowca. Nie napisałam nic o Łowcy. Łowca jest przekozakiem. Z cholernie creepy końcówką wątku. (źródło) |
Z
czasem więc doszłam do wniosku, że problem serialu tkwi w czymś innym.
Paradoksalnie to nie lalki przeszkadzają, a CGI. Komputerowo generowane scenerie,
odległe plenery i efekciarskie sceny z fruwającymi powozami czy mknącymi
wierzchowcami. Bo jedno z drugim się trochę gryzie. Lalki są fajne. I CGI jest
fajne. Ale widać, że to dwie różne bajki. Sceny wygenerowane przez komputer po
prostu trochę wybijają z tego lalkowego świata.
Świata,
który swoją drogą jest piękny i bardzo malowniczy. Twórcy rzeczywiście
przyłożyli się, żeby oddać klimat Thra z filmu z 1982 roku. Owszem, jest nieco
pogodniej, bo to prequel, ale w tym wszystkim siedzi ta sama estetyka. Mamy te
same rośliny, wzornictwo, architekturę. I tu muszę w ogóle przyznać, że
zrobienie serialu rzeczywiście miało sens.
Nie
chodzi o to, że teraz chcę marudzić na film. To wciągająca opowieść w niesamowitym
świecie. Ale w gruncie rzeczy widz dostaje tam bardzo niewiele tego świata. Są
jakieś szczątkowe wskazówki tu i tam na temat samego kryształu, powstania
Skeksów, wyginięcia Gelflingów i tak dalej, ale tak naprawdę nie mamy pojęcia,
co i jak. To trochę tak jakby rozprawiać o mitologii Tolkiena wyłącznie na
podstawie Hobbita. No bo pełnometrażowy, oryginalny Ciemny Kryształ to
taki Hobbit: krótka opowiastka o nie do końca świadomym czegokolwiek
bohaterze, który nagle ma udać się na niebezpieczną misję. Tu i ówdzie ktoś go
popchnie naprzód, ale wydaje się równie zagubiony w tym świecie, jak i widz (czytelnik).
Ale między wierszami rodzą się pytania.
Historia
jest niezbyt skomplikowana, ale jednak bez porównania bardziej złożona niż w
filmie. Każdy z bohaterów ma swoje motywacje i cele, co czasem prowadzi do
owocnej współpracy, a czasem wręcz przeciwnie. Szczególnie warto wspomnieć
tutaj o Seladon, która zalicza chyba największego mindfucka i której wątek nie
raz zaskoczy widza.
Zresztą,
tu znów wrócę do Skeksów: sam główny antagonista, Cesarz, jest świetny w swoim
obsesyjnym lęku przed śmiercią. Właściwie człowiek zaczyna się zastanawiać, czy
on jest nie tyle zły, ile raczej bardzo, bardzo zdesperowany. Robi wrażenie tym
bardziej, jeśli połączyć to z jego rolą w pełnometrażowym filmie (nie chce
spoilować).
Z kolei Biegacze mnie nie przekonują. Wyglądają efektownie, ale imho są ewolucyjnie wyjątkowo głupim tworem. No, ale grafika ładna. (źródło) |
Widać,
że to opowieść napisana starannie i tak też zrealizowana. I chociaż nie
podobają mi się sceny wygenerowane komputerowo, to one nie odbierają
przyjemności z seansu na tyle, żeby miało to o czymkolwiek przeważyć. Tak,
musiałam do tego serialu się przekonać. Zajęło mi to dwa odcinki, kiedy miałam
głównie ekspozycję. A potem już poszło. Muszę tu dodać, że aktorzy głosowi są
fantastyczni (Jason Isaacs, Mark Hamill, Simon Pegg, Helena Bonham Carter,
Natalie Dormer, Andy Samberg, Mark Strong… i masa innych, ale wymieniam tylko
tych, których po prostu lubię z innych ról).
Prawdę
mówiąc, obecnie jestem na etapie, że serial powinien doczekać się drugiego
sezonu. Nie wiem, czy taki jest w planie, ale historia świata zdecydowanie się
tego domaga. Bo między tym prequelem a filmem z 1982 roku jest jeszcze spora
przepaść, kiedy wydarzyło się… cóż, właściwie wszystko. Cała wojna. Kiedy
moglibyśmy dowiedzieć się, co stało się z Hupem i Lorem? Jak potoczyła się
historia Riana i Deet? W którym momencie Cesarz zapadł na zdrowiu? Co dalej
knuł Szambelan? I tak dalej – to można mnożyć, bo niemal każda postać, która
pojawiła się w serialu, ma potencjał na oddzielną opowieść.
To
dobry prequel, który zdecydowanie wniósł coś do wykreowanego przez Jima Hensona
świata. Nie nazwę tego odcinaniem kuponów – przynajmniej jeszcze nie. Zobaczymy,
co przyniesie przyszłość.
A
na marginesie: zauważyliście, że Aughra w pełnometrażowym filmie ma sutki…? Co musi
być z człowiekiem nie tak, żeby robić sutki pacynce w baśni dla dzieci?
Mnie serial zachwycił od pierwszego wejrzenia. I też byłbym bardzo ciekaw drugiego sezonu. Ale musieliby go zrobić odważni ludzie. Bo wesoło by tam nie było.
OdpowiedzUsuńNie byłoby, to prawda. Ale to jeden z powodów, dla których właśnie warto to zrobić: myślę, że byłoby to coś kompletnie innego, niż człowiek jest przyzwyczajony.
UsuńAle też trudno by to było zrobić, żeby po takim sezonie widz był... cóż, usatysfakcjonowany. Historia, gdzie od początku do końca wszystko konsekwentnie leci ku upadkowi, raczej by się nie przyjęła. Który typ opowieści jest tym najbardziej lubianym? Kopciuszek chyba, prawda? Trzeba by gdzieś wcisnąć ten wzlot mimo wszystko.
Pewnie wiele zależy od tego, czy pierwszy sezon odniesie sukces. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że tak. Dotąd czytałam raczej pozytywne opinie, więc jest nadzieja.