piątek, 20 maja 2016

Zmagania z klasyką, krok pierwszy: "Kajomars i inne opowiadania"

il. Marian Mroziński
Autor: Wiktor Żwikiewicz
Tytuł: Kajomars i inne opowiadania
Miejsce i rok wydania: Bydgoszcz 2005
Wydawca: Epigram

Nie wiem, przy jakiej okazji usłyszałam po raz pierwszy o takim autorze jak Wiktor Żwikiewicz. Było to w każdym razie w tym roku. Poszperałam i okazało się, że to klasyk nad klasyki i polska fantastyka naukowa nie tylko Lemem i Zajdlem stoi, no więc w te pędy postanowiłam wgryźć się w jakąś Żwikiewiczowską prozę. Traf chciał, że padło na Delirium w Tharsys oraz maleńki, maciupeńki zbiorek Kajomars i inne opowiadania. Książki dość długo czekały na swoją kolej, w końcu jednak wzięłam się za wspomniany zbiorek – głównie dlatego, że taki mikry, więc była duża szansa, że nie utknę z nim na dwa miesiące. Delirium… jeszcze przede mną.

W skład tomiku wchodzą cztery teksty, z których rzeczywiście głównym jest dziewięćdziesięciostronicowy Kajomars, trzy pozostałe opowiadania zaś to takie nieomal miniaturki, chyba żeby książka nie była aż tak cienka. Niemniej zacznę właśnie od tych „innych opowiadań”, bo łatwiej mi je ogarnąć mózgiem.
Moim ulubionym opowiadaniem ze zbiorku zostało bezsprzecznie W cieniu Sfinksa, powstałe we współpracy z Krzysztofem Rogozińskim w 1976 r.. Przy czym nie ukrywam, że samo zakończenie i pointa nieco po mnie spłynęły. Natomiast absolutnie urzekł mnie klimat. Trochę skojarzył mi się z dramatami Becketta albo z Naszą małą stabilizacją – w zamkniętej przestrzeni mamy parę bohaterów, którzy przez okno obserwują świat, sami będąc od niego odciętymi. W powietrzu wisi jakaś taka atmosfera umierania, coś się psuje – czy to cały świat, czy może oni pokrywają się kurzem wraz z gazetami sprzed roku – nie wiem. Helena i Ernest rozmawiają ze sobą, ale momentami odnosiłam wrażenie, że się nawzajem nie słyszą. Z czasem, oczywiście, dochodzi do tekstu intryga, a nawet i jakaś akcja, ale dla mnie najcenniejszy jest właśnie ten klimat i uwięzione w nim małżeństwo, które przeżywa nagłówki z zeszłorocznych gazet i obserwuje niebo zza firanki.
Zaintrygowało mnie Appendix Solariana, niemniej mam z tym tekstem pewien kłopot… jakby to… Hm. No dobra, miejmy to za sobą: nie czytałam Solaris. Ani nawet nie oglądałam żadnej ekranizacji. Nic a nic. Tymczasem Appendix… jest czymś, co najprędzej nazwałabym fanfikiem do Solaris właśnie. Tyle tylko, że ja musiałam sprawdzać na Wikipedii, czy ten Kris i ta Harey to faktycznie z Solaris są, no i kim jest ten tam Gibarian. Z kolei ten element, który byłam w stanie zrozumieć, a który także odnosił się do Lema, wywołał we mnie mieszane uczucia, muszę przyznać. Chyba po prostu to, co potrafiłam znaleźć u Żwikiewicza, kłóci się z tym, co już sobie wypaliłam głęboko w mózgu i do czego się przywiązałam.
Trzecim krótkim – najkrótszym zresztą – opowiadaniem jest Sejmor Srebrnołuski i na pierwszy rzut oka jest to tekst fantasy: bohater idzie zabić smoka. I tutaj mam na odwrót niż w przypadku W cieniu Sfinksa: większość tekstu mnie nie porwała, dopiero końcówka rzeczywiście wywołała emocje.

Ale tak naprawdę przecież, jak wspominałam, najważniejszy jest Kajomars. Cóż, naprawdę chciałabym umieć coś powiedzieć o tym opowiadaniu. Serio. A tymczasem przychodzi mi do głowy tylko stwierdzenie, że nic z niego nie zrozumiałam.
Kajomars jest dziwny. Przede wszystkim ze względu na język – nie byłam na to przygotowana, przyznam. Na te wszystkie zawiłe opisy, operowanie głównie kilkoma kolorami i komponowanie za ich pomocą coraz to nowych scenerii. Na takie stężenie niezwykłości. Narracja w Kajomarsie ogromnie działa na wyobraźnię i budzi emocje. Natomiast gdyby ktoś mnie zapytał, jak to wszystko tam faktycznie wyglądało, kazał rozrysować czy opowiedzieć własnymi słowami – najpewniej bym poległa. Bo pamiętam różowość, kości zatopione w chłodnym szkliwie, światła i niezwykłe wnętrzności Bestii, kiedy Jordan zamknął się z nią w kryształowej bańce odizolowanej, prywatnej czasoprzestrzeni. Nie wiem jednak, do czego to wszystko przypiąć. W Kajomarsie nie ma wyjaśnień – prawdę mówiąc nie wiem nawet za bardzo, kim była Anestezja. To znaczy dostałam w tekście jakieś szczątkowe sugestie, więc trochę się domyślam, próbuję ją wyczytać z imienia. I tak jest ze wszystkim: czytelnik musi odtworzyć sobie ten świat, którego strzęp pokazał nam autor w Kajomarsie.
Jak teraz o tym myślę, to podoba mi się coś takiego – po prostu nie byłam przygotowana.
Bohaterowie, choć są dziwni i zachowują się w wielu momentach zupełnie nieracjonalnie lub z niemal teatralną przesadą, każą w siebie uwierzyć i zaangażować w ich losy. Ja, oczywiście, źle ulokowałam swoje sympatie, no ale to kwestia przyzwyczajenia. W każdym razie mam wrażenie, jakby Jordan, Biesnowaty i Anestezja wspólnie tworzyli kompletnego człowieka. Są żywiołowi i wyraziści, ale każdy jest tylko uwypukloną cechą – bez historii, całej reszty charakteru, bez pragnień. Ze względu na skrajną odmienność, oczywiście działają sobie na nerwy, ale jednak wracają do lądownika, jakby tylko będąc razem mogli znaleźć ukojenie.
I kiedy już myślałam, że nadążam, że oto narrator roztacza przede mną ponurą, ale nade wszystko niezwykłą wizję świata i analizuje człowieka osadzonego w tych realiach, pojawia się tytułowy Kajomars i znów się pogubiłam. Niemniej kombinowanie, o co chodzi z Bestią, Biesnowatym i całą resztą to wciągające zajęcie i nie mogę powiedzieć, żeby zmuszenie czytelnika do ruszenia mózgiem było wadą zbioru opowiadań.

Jeśli mam naprawdę wskazywać wady, to będzie to jakoś wydania. Raz, że okładka jest zwyczajnie szpetna (naprawdę, wystarczy fotka autora na odwrocie - po co na front dawać grafikę, która wygląda jak niechciany bękart Żwikiewicza i Na'vi, któremu coś wyrosło na głowie?) i gdybym miała decydować o zakupie tej książki, skutecznie by mnie od tego odwiodła. Ale gorzej, że opowiadania chyba nie otarły się o korektę. Sporo jest irytujących zjedzonych liter, nadprogramowych ogonków, randomowych spacji – a to o tyle przeszkadza, że styl Żwikiewicza wymaga naprawdę mocnego skupienia się nad formą, nad poszczególnymi słowami i związkami frazeologicznymi. Nie ma mowy o prześlizgnięciu się przez tekst i wyłapaniu tylko treści. Więc te wszystkie drobne pomyłki wybijają czytelnika.

Prawda jest taka, że wciąż nie wiem, co myśleć o pisaniu Wiktora Żwikiewicza. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć tylko tyle, że jest inne. I na tyle mnie zaintrygowało, że zaraz sięgam po Delirium… – ciekawa jestem, jak będzie się prezentowała powieść. Ale nawet jeśli moja przygoda z tym autorem skończy się prędzej niż bym planowała, myślę, że zbiorek Kajomars i inne opowiadania i tak warto przeczytać. Nawet jeśli nie przypadnie do gustu, to przecież lektura na jeden wieczór.




Znowu puste wnęki poniżej złotej obręczy. W każdej zaklęsłe lustro. W mgnieniu oka Anestezja może tam przejrzeć swoją dymną cielesność. Wszystkie zwierciadła, w przelocie, zaparowane jej nadprzewodliwym oddechem.
A oni niżej. Głębiej.
Bestia chichocze. Biesnowaty wyje i szykuje pięści. Jordan wyrywa szklane włosy z głowy. Anestezja nuci im słodką kołysankę.
Tak spadają zgodnie, rozświetleni swobodnie, niby pochodnia strącona do dna, o jakim nie śniła przejrzystość kosmosu.

8 komentarzy:

  1. Okładka ci się nie podoba, co? To może wklej tę z Delirium

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie. I na tę z Delirium przyjdzie pora xD

      Usuń
    2. Tylko zmień sobie wtedy bloga na 18+ :D

      Usuń
  2. Żwikiewicz projektował niektóre ze swoich okładek, może to jedna z nich. JA sam niedawno doświadczyłem pierwszego kontaktu z jego prozą i jestem pod wrażeniem wielkim. Jest inaczej, jest artyzm i planuję czytać go dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślałam przez moment, jeśli chodzi o tę okładkę, ale nie - tym razem to nie ten przypadek. Natomiast w "Delirium..." owszem, sam autor stworzył okładkę. I teraz mi głupio czytać to w komunikacji miejskiej. xD

      No i w żadnym razie się nie poddaję. Wiadomo, że w ogóle co innego opowiadania, a co innego powieść. No więc czytam. Bywa różnie, ale coś w tym pisaniu kurde jest. :)

      Usuń
    2. Oj, tam - zaraz głupio. Zawsze można obserwować skonsternowane miny pasażerów.

      Usuń
  3. Wygląda na to, że przypadkowo co prawda, ale postanowiłaś wziąć od razu byka za rogi ;-) To znaczy zaczęłaś przygodę ze Żwikiewiczem od jego najtrudniejszych w odbiorze utworów.
    Cieszę się, jako uberfan twórczości Żwikiewicza, że następne pokolenie sięga wreszcie po jego książki. Tylko mam zawsze drobną radę - najpierw część opowiadań, żeby oswoić się z jego stylem, potem „Druga jesień” lub „Imago”. „Kajomars”, „Ballada o przekleństwie” i „Delirium w Tharsys” na koniec, jak już się człowiek przyzwyczai do stylu Żwikiewicza.
    Jeżeli chodzi o ten nieszczęsny „Appendix Solariana” to moje odczucia są bardzo, ale to bardzo mieszane. Nie wiem po co powstało to opowiadanie?!
    No i tak trochę podchwytliwie. Sprawdzałaś gdzie występuje osobnik o imieniu Kajomars? Jeżeli nie, to szukaj w mitologii irańskiej… ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... jeśli chodzi o kolejność, to chyba już po ptakach - przedzieram się przez "Delirium...", nie będę przerywać ;)

      I dzięki za hinta z tym Kajomarsem - nie było żadnej szansy, żebym sama go wyszperała z własnej inicjatywy. Mitologia irańska jest mi tak obca, jak... no, jak coś, co jest człowiekowi bardzo obce ;) Nawet mi nie zaświtało, żeby iść w tych kierunkach.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...