poniedziałek, 2 maja 2016

"Das Boot" albo kryzys światopoglądowy

(źródło)
Nie wiem, czy wspominałam już o tym na blogu – jeśli nie, to chyba czas najwyższy. No więc: nie lubię Niemców. Składa się na to kilka zupełnie banalnych powodów, a nasze wzajemne relacje na przestrzeni wieków są tylko jednym z nich. Oczywiście, nie chodzi o to, że jak widzę Niemca, to życzę mu jak najgorzej i rzucam w jego samochód zgniłymi jajami. Po prostu nie jara mnie niemiecki humor, niemiecka kuchnia, niemiecka muzyka, a po licealnych wymianach z niemieckimi szkołami – także niemiecka higiena… Do tego właśnie należy dorzucić polsko-niemiecką historię i mamy uprzedzenie jak malowanie. Na swoją obronę muszę nadmienić, że raz: mam pełną świadomość tego, że to zupełnie głupie i w razie czego jestem chętna i otwarta na wyprowadzanie mnie z błędu. Dwa: ileś przykładów, które zaprzeczają tym wcześniejszym deklaracjom, już zgromadziłam i bardzo mnie one cieszą. Prawda jest taka, że to moje nielubienie Niemców objawia się chyba tylko w tym, że jeśli w grze mam do wyboru prowadzenie Niemców albo jakiejkolwiek innej nacji, wybiorę jakąkolwiek inną nację… A w World of Tanks namawiam Ulva, żeby jeździł czołgami amerykańskimi albo rosyjskimi, ale nie niemieckimi. Myślę, że społeczeństwo może jakoś żyć z tym moim paskudnym uprzedzeniem.

Ten przydługi wstęp był mi tu potrzebny do uświadomienia wszystkim, że kiedy zaczynałam oglądać Das Boot, naprawdę nie miałam jakichś wielkich oczekiwań. No bo po pierwsze: Niemcy. Po drugie: okręt podwodny. Tutaj wchodzi mój drugi problem: nie jestem jakąś fanką filmów o okrętach podwodnych. I to jest oczywiście znów mój zupełnie prywatny problem, a nie że coś jest nie tak z filmami – po prostu dla mnie są zbyt klaustrofobiczne, ja się fizycznie męczę oglądając je. Nawet jeśli same w sobie są naprawdę świetne, jak choćby nasz doskonały Orzeł.
Dlaczego więc w ogóle zaczęłam oglądać Das Boot z 1981 r. w reżyserii Wolfganga Petersena? Cóż, przede wszystkim pewnie „bo Ulv”. W drugiej kolejności – był w całości na jujubie i natknęłam się na niego w tym samym czasie co na Aguirre…. W trzeciej kolejności: muzyka Klausa Doldingera. Co to dużo gadać, główny muzyczny motyw filmu miażdży system i można go słuchać w kółko.

Oczywiście, spełniły się moje obawy: film jest okropnie klaustrofobiczny. W dodatku trwa ponad trzy godziny, więc nie było szansy, że prędko się od tej atmosfery uwolnię. Jest duszne, śmierdzące powietrze, słabe oświetlenie i stupięćdziesięciometrowa warstwa oceanu między bohaterami a czystym niebem.

(źródło)
Pod pewnymi względami Das Boot przypomina mi – skądinąd bardzo przeze mnie lubiany – Jarhead albo Generation Kill: oto mamy grupę żołnierzy którzy myślą, że czeka ich sława i chwała, akcja, że będą bohaterami. A tymczasem okazuje się, że zabawa w wojnę to w dużej mierze ciągłe oczekiwanie w nieznośnym napięciu, zmaganie się z zupełnie niebohaterskimi chorobami, wsuwanie parszywego jedzenia – a perspektywa jakiejkolwiek akcji staje się coraz bardziej odległa.
To bardzo podstępny film. Zupełnie niepostrzeżenie sprawia, że oglądam i kibicuję tym cholernym Niemcom, którzy na pokładzie U-96 przemierzają Atlantyk. Bo prawda jest taka, że Das Boot z łatwością przekonuje widza do bohaterów – każe zapomnieć, jakiej są narodowości i po której stronie barykady stoją, a zwraca uwagę na to, że wszak oni wszyscy też są ludźmi. Mają swoje marzenia, mniejsze i większe problemy, poglądy. Nie podążają fanatycznie za Hitlerem, a jeśli nawet są jego zwolennikami, to przecież nie dlatego, że są źli, tylko po prostu są zmanipulowanymi dzieciakami. Ci, którzy przeżyli już nieco więcej, podchodzą dość krytycznie do całej tej wojny i jej dowódców: kapitan Lehmann-Willenbrock (w tej roli doskonały Jürgen Prochnow) czy jego stary przyjaciel, kapitan Philipp Thomsen (Otto Sander – pojawia się na ekranie dość krótko, ale i tak zaskarbił sobie Froowe serduszko), choć są oficerami odznaczonymi Kryżem Rycerskim, wyraźnie się dystansują od całej sytuacji. Zresztą, skoro już o bohaterach wspomniałam, to od razu dodam, że absolutnie uwielbiam mechanika Johanna (Erwin Leder) oraz drugiego oficera (Martin Semmelrogge). Ten ostatni ujął mnie niepohamowanym optymizmem i podśmiechujkami z korespondenta Wernera (Herbert Grönemeyer). Mechanik zaś – poza oczywistością, czyli faktem, że był mechanikiem – jest w moich oczach być może najbardziej bohaterski ze wszystkich postaci w filmie, bo przezwyciężył kryzys, który mógł go zaprowadzić przed sąd wojenny.
Postacie w filmie w ogóle są bardzo różnorodne, a każda z nich w jakiś sposób dokonuje heroicznych czynów i jest bohaterem. Choć właściwie oni tylko robią swoje. Ale dzięki temu, jak zostali przedstawieni, jacy to są ludzie, widz śledzi ich losy i trzyma kciuki za to, żeby udało im się zestrzelić konwój albo żeby bezpiecznie przemknęli przez Gibraltar. Bo przecież każdy z nich to w gruncie rzeczy dobry facet, który robi swoje.

(źródło)
Jednocześnie nie wyczułam w filmie ani żadnego gloryfikowania nazistowskich Niemiec, ani nachalnego moralizatorstwa w drugą stronę. Jest tylko dramat ludzi uwikłanych w coś, co ich przerasta, za czym nawet nie próbują nadążyć, bo przecież i tak nie do nich należą decyzje.

Jest tak naprawdę jeden powód, dla którego wiem, że nigdy więcej nie obejrzę Das Boot: zakończenie. Będzie duży spoiler, ale kij tam – to film z 1981 roku, kto miał go obejrzeć, to na pewno już obejrzał. Zakończenie mnie po prostu wkurzyło: nie chodzi tylko o to, że nie było happy endu. Potrafię się z tym pogodzić. Problemem jest to, jak go nie było. Bo gdyby wszyscy zginęli tak po prostu, zatopieni czy coś takiego, to jeszcze bym jakoś przełknęła. Nie cierpię natomiast takiego trollowania widza, że już-już bohaterowie witają się z gąską, już są praktycznie w domu, radośni obywatele machają im chorągiewkami, a tu nagle jebut – wszyscy giną. No po prostu nie. Był taki odcinek M.A.S.H.-a, gdzie Henry w końcu miał wrócić do domu. I było pożegnanie, wsiadł do śmigłowca, wszystko było cacy, już prawie lecą napisy końcowe – a w ostatniej z ostatnich scen na salę operacyjną wpada Radar i mówi, że helikopter, którym leciał Henry, został zestrzelony. I zapada kurtyna. Kiedy to obejrzałam, byłam autentycznie wściekła i gdybym mogła, to bym chyba po prostu cofnęła się do momentu sprzed tej sceny i nigdy jej nie obejrzała. W Das Boot jest analogiczna sytuacja: żałuję, że obejrzałam ten film do końca.

Muszę jednak przyznać, że to kawał bardzo porządnego kina, świetnie zagranego, z rewelacyjnymi zdjęciami, odpowiednio podkręconym klimatem, doskonałą muzyką – prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czego miałabym się tu przyczepić. Das Boot z powodzeniem ociera się o doskonałość – nie wiem, jaka w tym zasługa reżysera czy obsady, a jaka książki, na której film jest oparty, ale jakoś mnie to nie nurtuje zanadto. Tymczasem wyczytałam dziś, że szykuje się remake tego tytułu – i w ciemno mogę powiedzieć jedno: będzie gorsze. Bo lepiej to się chyba nie da.




– Herr Kaleun, i wollt mich entschuldigen.
– Da gibt’s nichts zu entschuldigen. Sie haben in einer kritischen Situation Ihre Gefechtsstation verlassen. Außerdem haben Sie sich meinem Befehl widersetzt.
– Komm’ i vors Kriegsgericht?
– Ihre wievielte Feindfahrt ist das?
– Die neunte.
– Ausgerechnet Sie, Johann.
– Mir ist das noch nie passiert, Herr Kaleun. Irgendwie ist mir die Sicherung durchgangen… die Nerven. Es wird nicht wieder vorkommen, Herr Kaleun. Sie können sich auf mich verlassen. I schwör’s.
– Ist schon gut, Johann.
– Kein Kriegsgericht?

– Ab in die Falle.

6 komentarzy:

  1. Łomatko kochana, mogę się podpisać pod każdym akapitem (no, może poza pierwszym :P) Twojej recenzji! Oddałaś dokładnie moje odczucia! Nic dodać, nic ująć. Genialna muzyka, która wspaniale oddaje klimat filmu, doskonale podkreślane uczucie klaustrofobii, bohaterowie, podejście do tematu, no i zakończenie! O mój Boże, pierwszy raz ktoś czuje dokładnie to samo, co ja, po seansie filmowym!
    Ten film jest genialny z wielu powodów. To naprawdę niezapomniane przeżycie, także ze względu na uczucia, jakie budzi w odbiorcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muzyka w filmie zawsze zmienia bardzo dużo i nadaje klimat. To ja się za to podpiszę pod twoim komentarze ;-)

      Usuń
  2. (Bo niemieckie czołgi są do dupy - ludzie dostają p**ca na ich punkcie, bo design, a to złomy na gąsienicach naprawdę. "Niemiecka jakość")
    A co do filmu... ostatnio bardzo mnie ciągnie na takie klimaty. Obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie, teraz już wiem, jak się skończył!
    Nie do filmu się odniosę, ale do książki, miałam w łapkach całkiem niedawno, a może bardziej w uszach, bo audiobook. Nie dosłuchałam do końca, choć książka świetna, znakomicie napisana, sugestywna i to wszystko wyżej, co napisałaś o filmie - z jednym małym wyjątkiem. Otóż ustrzegłam się kibicowania tym marynarzom, cały czas w głowie mi siedziało, kim oni są i po co płyną i zupełnie, ale to zupełnie nie umiałam im współczuć, a wiesz, że było czego. Toteż los ich stał mi się tak obojętny, że przerwałam słuchanie. Odetchnęłam wtedy. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...