wtorek, 1 lutego 2011

Fraa w czytelni (22) - "Torpeda czasu"


od lewej: obwoluta, okładka, strona tytułowa
Autor: Antoni Słonimski
Tytuł: Torpeda czasu
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1967
Wydawca: Czytelnik


Fraa przypuszcza, że jeśli rzuciłoby się w tłum nazwisko „Słonimski”, większości ludzi przed oczami pojawiłoby się „Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy” i tak dalej. Nie, żeby kawiarka miała jakieś zastrzeżenia do poetyckiej działalności tego twórcy, tym niemniej czasem dobrze zupełnym przypadkiem dorwać te mniej rozsławione teksty.
W tym przypadku Fraa dopadła Torpedę czasu i musi powiedzieć, że jest z tego faktu bardzo zadowolona.

W powieści – powiastce właściwie, bo objętościowo to po prostu maleństwo – mowa jest, jak można się domyślać po tytule, o podróży w czasie. Oczywiście, od razu nasuwa się tu skojarzenie z powstałym trzydzieści lat wcześniej Wehikułem czasu Wellsa, inspiracja ta jednak jest, wbrew pozorom, nieznaczna. Anglik opisał podróż w przyszłość, przedstawił swoją wizję tego, w jakim kierunku podąży ludzkość. Trzeba tu dodać, że była to przecież przyszłość bardzo odległa, tak odległa, że owa ludzkość tak naprawdę nie była już ludzkością, a stworzeniami, które w dwojaki sposób wyewoluowały z człowieka. Tymczasem podróżnicy Słonimskiego, którzy sami są z XXII wieku, cofają się do czasów rewolucji francuskiej. Co więcej, nie robią tego – jak u Wellsa – dla zakładu, dla spełnienia naukowych ambicji, a mają cel wyższy i piękniejszy: chcą „naprawić” historię ludzkości. Chcą – przynajmniej profesor Pankton – żeby człowiek w spokoju mógł się rozwijać intelektualnie, bez przeszkód w postaci wojen, bez wzajemnego wyniszczania się.
Ale różnica najbardziej rzucająca się w oczy, to miejsce bohaterów w powieści. Fraa już kiedyś pisała, że u Wellsa podróżnik jest tylko samobieżną kamerą – największe znaczenie ma tam zaś sama wizja przyszłości. U Słonimskiego odwrotnie: czytelnik poznaje przede wszystkim przygody bohaterów: wspomnianego wcześniej profesora Panktona, historyka Tolna, dziennikarza Hersey'a oraz pięknej córki profesora – Haydnèe. Ich losy zresztą są nadzwyczaj burzliwe, dużo bardziej, niż bohatera Wellsowskiego Wehikułu.

Tu trzeba wspomnieć o wstępie do powieści, napisanym przez Stanisława Lema. W przedmowie tej znajdują się zarówno ciekawe uwagi odnośnie samej Torpedy czasu, jak i obszerna wypowiedź na temat kondycji sci-fi w ogóle i kierunku, w jakim zmierza ten gatunek.

Powieść napisana jest ładnym, oczywiście nieco archaicznym językiem i czyta się bardzo przyjemnie. Co prawda zdanie: „Nie zapominajcie, że to Francuzi – najwaleczniejszy naród europejski, że to są ludzie, których brawura i dzielność oślepia.” szczerze rozbawiło kawiarkę, która o żabojadach ma jasno określone zdanie, ale to w żaden sposób nie zmniejszyło przyjemności płynącej z lektury.
Czasem tylko pojawiało się w czytelniczo-kawiarczanym umyśle pytanie, jak to się stało, że tak mądry uczony, jak profesor Pankton, mógł przeoczyć takie oczywistości, jak choćby dostosowanie maszyny przenoszącej w czasie do wagi pasażerów, która uległa zmianie, jako że Hersey pierwotnie nie był przewidziany jako członek ekspedycji. Albo jak Toln, przecież wybitny historyk, mógł przeoczyć fakt, że jeśli mają zostać przeprowadzone radykalne reformy, trzeba dyplomacją, a być może i podstępem, przekonać do siebie przeciwne obozy, na przykład Kościół, bo w przeciwnym razie zaczną się zamieszki – lud nie lubi nowości, Kościół chybajeszcze bardziej.
Powieść skłoniła kawiarkę do zastanowienia się, czy w ogóle profesor Pankton wychodził ze słusznych założeń: czy zaprowadzenie wiecznego pokoju na świecie umożliwiłoby rozwój kultury i nauki? Przecież właśnie walka wielekroć prowokuje powstawanie nowych wynalazków i dzieł sztuki. Ba, jednym z kawiarczych ulubionych cytatów jest: „We Włoszech przez trzydzieści lat rządów Borgiów mieli wojnę, terror, mord i rozlew krwi. Zrodzili Michała Anioła, Leonarda da Vinci i renesans. W Szwajcarii mieli braterską miłość, pięćset lat demokracji i pokoju i co zrodzili? Zegar z kukułką.” Orsona Wellesa.

Fajnym smaczkiem w Torpedzie czasu jest pojawianie się postaci historycznych – czytelnik spotka więc samego Napoleona, któremu jednak brutalnie przeszkodzi się w karierze i zamiast bohaterem, Bonaparte stanie się wyśmianym byłym oficerem, teraz odsuniętym od wszelkich ważnych funkcji. Ba, ukradnie nawet słynną sentencję Churchillowi!
Pojawi się również lord Byron karmiący łabędzie, będzie mowa o filmie Griffitha i o Lilian Gish.
Zaś bohaterowie fikcyjni są tak rzeczywiści, że Fraa praktycznie nie mogła odróżnić, która postać jest autentyczna, a która wymyślona przez autora.
No właśnie – bohaterowie, choć wpisujący się w konwencję i bardzo typowi (szczególnie piękna, wychowana w duchu humanistycznym, wrażliwa Haydnèe), są jednocześnie ludźmi z krwi i kości. Kiedy mowa jest o pijanym Hersey'u, Fraa wszystko to widzi i kupuje bez zająknięcia zdanie w stylu: „Zaczął od mówienia przesadnych komplementów pannie Haydnèe i całowania jej rączek, wreszcie postanowił, że jedzie na pomoc profesorowi.” – takie swobodne przejście od komplementowania towarzyszki do organizowania ekspedycji ratunkowej fantastycznie obrazuje stan bohatera. Z równą nonszalancją jest później mowa o panowaniu nad światem – narrator w takich momentach jawi się jakby z lekka ironiczny, choć wciąż przecież poważny i bezstronny.

Są też pojedyncze sceny, które szczególnie zapadają w pamięć: niektóre ze względu na niesamowity nastrój, inne przez skojarzenie: tak było w przypadku rozważań Hersey'a o telegrafie. Od razu nasuwa się Tajemnicza Wyspa Verne'a. Tam sporządzenie telegrafu w zupełnej głuszy było równie proste i oczywiste, jak podłubanie w uchu. Tutaj zaś bohater ma dostęp do wszelkich materiałów, jakie byłyby mu potrzebne, a i tak nie ma pojęcia, co powinien zrobić.

Słowem, powieść Torpeda czasu jest naprawdę bardzo wciągającą historią, skłaniającą nie raz do zatrzymania się nad jakimś wątkiem i zastanowienia. Przesłanie nie jest optymistyczne, ale Fraa myśli, że jest prawdziwe.
Kawiarka nie widzi w tym utworze tych wszystkich bredni, które można przeczytać na przykład na Wikipedii (że Słonimski tak bardzo cenił Wellsa, że pokazane są groźne skutki totalitaryzmu – zresztą, częściowo tego typu tezy obala w przedmowie Lem), widzi za to fantastyczną i przemyślaną historię, do której na pewno warto sięgnąć.

Mocne 8/10.









Wtedy to spostrzegli uczeni, jak jeden z żołnierzy francuskich biegał przerażony po dziwnym pobojowisku i starał się rozbudzić śpiących rycerzy. Żołnierz ten był ranny w twarz i nos cały miał obandażowany. Widać bandaż osłabił lub powstrzymał zupełnie działanie gazu usypiającego. Obłąkany żołnierz nadawał grozę śpiącej nieruchomo armii. Pankton rzucił mu pod nogi całą dawkę chlorometu i żołnierz runął na ziemię. Cisza zapanowała nad brzegami Addy. Psy tylko z pobliskich wiosek wyły przeciągle.

5 komentarzy:

  1. Nie jestem specjalnie przekonany do książek o podróżach w czasie i po przeczytaniu Twojego postu jakoś nie czuję potrzeby sięgnięcia po tę książkę. Chyba wolę coś "lżejszego"

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój wybór - jak nie lubisz takiej literatury, to raczej nie ma co się zmuszać. ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. Nom :D Ale fajnie napisałaś o tym. Przynajmniej można się co nieco zapoznać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A z ciekawości: piszesz, że nie jesteś przekonany do książek o podróżach w czasie - a jakie czytałeś? Ja póki co jedynie Wehikuł czasu Wellsa i teraz tę Torpedę czasu Słonimskiego, ale - jako że mnie ta tematyka właśnie bardzo kręci - chętnie poznam inne tytuły, te, które Cię nie przekonały. :) Co tam, dla mnie to ciekawe. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...