Blade Runner - plakat |
Tak – Fraa zabrała się za odkurzanie klasyków. Przyczyn jest kilka: po pierwsze, zwyczajna chęć przypomnienia sobie tego, co się oglądało kiedyś. Po drugie, głód ujrzenia lubianych aktorów w ich czasach świetności. No i po trzecie, konfrontacja filmów starych z nowymi, oryginałów z sequelami czy remake'ami. Tak naprawdę, dziś miał być inny tytuł, ale okoliczności wymusiły mały poślizg w czasie i padło na film Ridleya Scotta z 1982 roku, Łowca androidów (oryg.: Blade Runner).
- Jeśli się zastanowić, fabuła filmu naprawdę nie jest skomplikowana, a wręcz trąci banałem i aż nadmierną prostotą: oto w niedalekiej przyszłości, w której komputery są niemal jak ludzie, szóstka androidów wymyka się spod kontroli. Zostaje wezwany Rick Deckard (Harrison Ford), bo tylko on, stary wyjadacz, może je zlikwidować. Zaczyna się polowanie.
- Tyle fabuła.
- Rzecz w tym, że ten film to znacznie więcej, niż główny wątek.
- Po pierwsze – jest wątek właściwie poboczny, dotyczący niejakiej Rachael (Sean Young). Fraa musi przyznać, że ta historia jej akurat w ogóle nie zainteresowała, a jedyne, co kawiarka pamięta, a co dotyczy tej pięknej niewiasty, to kuriozalna fryzura i gigantyczne poduchy w ramionach, przez co Rachael wyglądała jak zawodnik futbolu amerykańskiego. No i wkradł się tam mały idiotyzm: szef opowiada Deckardowi, że kobieta zniknęła i nigdzie nie mogą jej znaleźć. Tymczasem widz ogląda poszukiwaną, która w jasnym, ogromnym i mocno kłaczastym futrze z gigantycznym kołnierzem przeciska się przez chińską dzielnicę – trzeba przyznać, że policja niedalekiej przyszłości nie grzeszy spostrzegawczością, bo trudno byłoby bohaterce gorzej się kamuflować.
- A właśnie, skoro już Fraa wspomniała o niedalekiej przyszłości, to parę słów należy się samej wizji świata.
- Wyraźnie widać, że jest to film z wczesnych lat osiemdziesiątych. Przede wszystkim, akcja dzieje się w drugiej dekadzie XXI wieku, a więc teoretycznie za pięć lat należy się spodziewać włączenia najbardziej wypasionego modelu androidów wszech czasów. Dziś to trochę bawi, ale też jest bardzo ciekawe: porównanie, co gnieździło się w ludzkiej wyobraźni trzydzieści lat temu, a co istotnie osiągnięto.
- Widać też różnice w wizjach dawniej i dziś: jeszcze do niedawna przyszłość miała być kanciasta, monumentalna i nachalnie zmechanizowana. Obecnie jawi się raczej opływowa, gładka, miniaturowa. Widać to choćby w przypadku samochodów: pojazdy w filmie to bryły o ostrych krawędziach. Dziś ewidentnie widać dążenie do maksymalnej jajowatości w tej gałęzi przemysłu.
- Ponadto w Blade Runnerze widz dostaje świat zaawansowany technicznie, ale też brudny i paskudny, pełen biedy i paskudnej pogody. Rozwinięty w skali makro, z latającymi pojazdami, koloniami pozaziemskimi, androidami i gigantycznymi budowlami, ale stojący w miejscu w skali mikro: wśród tego wszystkiego przecież wciąż używa się staromodnych wentylatorów sufitowych, a w zlewie zalegają brudne naczynia. Nic zresztą dziwnego, jeśli chodzi o te „zacofane” elementy – w końcu to nie jest wcale jakaś odległa przyszłość. Acz jest pewna niekonsekwencja: no bo są androidy niemal bardziej ludzkie niż ludzie, a nie wymyślono innej wentylacji, niż śmigło pod sufitem?
- Choć trzeba przyznać, że – być może dzięki temu zostawieniu zupełnie nieprzyszłościowych drobiazgów, a więc wykluczeniu zbędnego efekciarstwa – pod względem technicznym film się nie postarzał. Sporadyczne sceny, w których widać całe miasto, z dymem, buchającymi płomieniami i imponującymi budynkami, wciąż robią wrażenie.
- W ogóle zdjęcia są po prostu fajne i budują niezwykły klimat. Czy to te, wspomniane wyżej, panoramy miasta, czy te mokre, brudne uliczki, gdzie zgraja jakichś bezdomnych dzieciaków czy karłów wyrywa sobie jakieś ustrojstwo z rąk, czy wreszcie wnętrze domu, w którym mieszka J. F. Sebastian (William Sanderson, znany jako E. B. Farnum z Deadwood) – z zabytkowym wystrojem i żywymi zabawkami.
- Na tym tle są, oczywiście, bohaterowie. Teoretycznie na pierwszym planie jest tytułowy łowca, tym niemniej Fraa uważa, że film został całkowicie skradziony przez Rutgera Hauera, który wcielił się w androida Roya Batty'ego. O ile bohaterowie Harrisona Forda pozostawali centralnymi postaciami na przykład w Gwiezdnych Wojnach czy Indiana Jonesie, o tyle tutaj Deckard jest facetem właściwie dość nudnym. Przede wszystkim, gdyby nie szczęście albo pomoc innych, zginąłby ze trzy razy. Nie chodzi o to, że nie jest przemocarny – chodzi o to, że przedstawia się go jako jednostkę wybitną i jedyną zdolną do złapania androidów, podczas gdy wcale nie jest wybitniejszy od reszty. Słowa Bryanta (Emmet Walsh) nie znajdują potwierdzenia w fabule. Po drugie, Rick jest dość nijaki: ni to zabawny, ni to amant, ni buntownik. Zwykły, nudny gość. Toteż Fraa przez cały film myślami była przy Royu, zupełnie ignorując głównego bohatera.
- Zresztą należy postawić sprawę jasno: jeśli gdzieś występuje Rutger Hauer, jest niemal pewne, że film będzie jego. Kawiarka wielbi go na równi z Christopherem Walkenem, a to wiele znaczy. Roy Batty to niezapomniana postać, a jego końcowy monolog (jeśli wierzyć plotkom – improwizowany) to, zdaniem kawiarki, jedna z najbardziej epickich scen w historii kinematografii, zdecydowanie bardziej miażdżąca niż przemowa Gibsona z Walecznego serca (choć Fraa lubi Braveheart).
- Swoją drogą, kawiarka jest zdania, że ostatnie minuty filmu, po słowach Gaffa (Edward James Olmos; zresztą, Gaff to kawiarczy drugi ulubiony bohater po Royu) o tym, że każdy kiedyś umrze, są zupełnie niepotrzebne. Przez cały czas napięcie rosło, w końcu widz dostał upragniony, porażający i wgniatający w fotel moment kulminacyjny – i tu można było skończyć. Tymczasem pojawia się jeszcze jakaś doklejona scena, która niczego ciekawego nie wnosi, a psuje to, tak ważne przecież, ostatnie wrażenie.
- Fraa ma niebywały kłopot z ocenieniem tego filmu – z jednej strony prosta fabuła czy bezbarwny główny bohater nie działają na korzyść Blade Runnera, z drugiej jednak Rutger Hauer.
- Niech będzie, że 9/10. Z dodatkową informacją, że bez Roya byłoby 6/10.
-
- – I'm surprised you didn't come here sooner.
- – It's not an easy thing to meet your maker.
- – And what can he do for you?
- – Can the maker repair what he makes.
kadr z filmu Blade Runner (od lewej: Deckard i Gaff) |
kadr z filmu Blade Runner (od lewej: Roy i Sebastian) |
Z ciekawości archwisty, którą wersję obejrzałaś? :D
OdpowiedzUsuńZ tą "jajowatością" nie do końca masz rację. Wrócą do mody, rzeczy mniej fikuśne w surowym wyglądzie - jak zawsze (oby szybko, bo samochodu na ulicach mają brzydkie linie). Aktualnie mamy reprise koszmarnych lat 80tych.
Świetny tekst.
Tę reżyserską.
OdpowiedzUsuńCo wróci do mody, to rzecz dyskusyjna i nie ryzykowałabym przepowiadania. :) Pewnie wróci jedno i drugie, zależy tylko kiedy. ;]
Ale rzecz w tym, że w nowszych filmach przyszłość tak właśnie była przedstawiana: wszystko obłe, gładkie i małe. Tak jak i techniczne nowinki: coraz mniejsze, coraz gładsze, ot - choćby telefony komórkowe. Ta monumentalność jest dość charakterystyczna (przynajmniej wedle moich obserwacji ;) ) dla produkcji nieco starszych.
Ja też miałem mieszane uczucia, co do tego filmu. Z jednej strony ta banalna intryga, z drugiej genialna scenografia.
OdpowiedzUsuńOstatecznie jednak to jest jeden z moich ulubionych filmów. Między innymi za tę bajecznie wystylizowaną dziewoję głównego bohatera.
Pozdr
A jednak ryzykuję ;D Przepowiadanie jest fajne, nic Ci nie grozi.
OdpowiedzUsuńCo do tych telefonów i innych gadżetów jest trend kultury zachodniej. Osobiście lubię duże i wygodne telefony, niż szpanerskie coś do czego potrzebuję szpilki i szkła powiększającego.
To jak ładnie ujęłaś monumentalność jest charakterystyczne dla konkretnych budżetów, teraz ścina się koszty produkcji i szkoda im pieniędzy, by pokazać trochę świata przyszłości. Poza tym, film powstał na motywach powieści Philipa K. Dicka, a ten ją konkretnie opisywał. Większość ekranizacji jego opowiadan ma dość klaustrofobiczny wymiar, ale niektóre dają niezłego kopa. W sprawie obserwacji zauważyłem jeszcze kolejną rzecz oprócz miniaturyzowania przyszłości - ograniczenie czasowe, rzadko kto wyjeżdża z pomysł dalej niż 20 lat w przyszłość.
Wersję reżyserską (tu byłoby pytanie którą, ale już zewrę paszczę). Obejrzałem pierwszym razem wersję kinową europejską i mnie ujęła. Ten film łykam w dowolnej wersji.