środa, 16 czerwca 2021

Jak DC Comics spełnia marzenia: "Zegar Zagłady"

Autor
: Geoff Johns (scenariusz), Gary Frank (ilustracje)
Tytuł: Zegar Zagłady
Tytuł oryginału: Doomsday Clock
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2020
Wydawca: Egmont

Ze Strażnikami zetknęłam się po raz pierwszy w połowie 2016 roku za pośrednictwem filmu Zacka Snydera. Filmu, który mnie absolutnie i z miejsca urzekł. Do tego stopnia, że zaraz rzuciłam się na komiks, który – o ile to w ogóle możliwe – okazał się jeszcze lepszy. Kiedy tylko więc pojawiła się możliwość zapoznania się z serią komiksowych prequeli do Strażników, bez zbędnego zastanowienia wgryzłam się w lekturę. I było… cóż, może nie bardzo źle, ale przede wszystkim: bardzo, bardzo nierówno. Geneza Ozymandiasza na przykład irytująca, Komedianta – niezgodna z tym, co pamiętałam z oryginalnej historii, rozdział o Gwardzistach zaś był chaotyczny i tylko trochę wynagradzał to plot twist z Zakapturzonym Sędzią. Toteż koniec końców moje pragnienie przedłużenia jakoś przygody ze Strażnikami pozostało niezaspokojone.
A później tu i ówdzie zaczęły migać jakieś plotki o crossoverze uniwersum DC i Watchmenów. W internetach można było zobaczyć ilustrację przedstawiającą Batmana trzymającego znaczek Komedianta. Jakby tego było mało, były też grafiki z Batmanem i Rorschachem podającymi sobie dłonie – koncept tyleż zarąbisty, ile nierealny ze względu na dramatyczne różne podejścia tych dwóch bohaterów do konceptów dobra i zła.

No i stało się: rozbudzony plotkami i obrazkami mózg wreszcie dostał świeże mięsko w postaci komiksu Zegar Zagłady, czyli sequela Strażników wprowadzającego oryginalnych bohaterów z tego ostatniego do świata Batmana i reszty. Można by zapytać: czegóż właściwie chcieć więcej?
No więc na dobry początek można by chcieć, żeby napisał to Alan Moore.
Całkiem serio: mam wrażenie, że głównym problemem wszystkich postrażnikowych produkcji jest fakt, że scenariusze tworzyli inni ludzie. Może zdolni, może mega kompetentni, niemniej zupełnie nie dawali rady pociągnąć ani oryginalnego klimatu, ani ponadczasowości niektórych wątków, ani pogłębienia bohaterów. Seria prequeli wygląda jak zbiór fanfików – lepszych i gorszych, ale nadal to tylko fanfiki. W sumie podobnie serial HBO – co prawda to akurat bardzo dobry fanfik, fajnie osadzony w komiksie, ale nadal nie wsiadł mi tak bardzo jak komiks Moore’a czy nawet film Snydera. I w Zegarze Zagłady mamy to samo: to dobry fanfik, ale jednak tylko fanfik. Nawet nie wiem, czy w DC ktoś faktycznie uznał, że hej, mam super pomysł na taki crossover, czy jednak najpierw dotarły do nich wieści, że fanom się coś takiego marzy, więc stwierdzili „jedziemy – da się zrobić”.
Acz nawiązania do dawnego
Rorschacha są bardzo udane.
(źródło)
Rorschach właściwie nie miał w sobie nic z Rorschacha (co z pewnych względów jest zrozumiałe, ale moim zdaniem spokojnie dałoby się tu lepiej powiązać dwóch bohaterów), Komediant właściwie w ogóle stracił osobowość, nawet Joker się w żaden sposób nie popisał. Wprowadzenie w historię Mima i Marionetki wydało mi się zbędne, bo cała historia ma już tak dużo bohaterów, że naprawdę nie ma potrzeby dorzucania nowych.
Inna sprawa, że Mim i Marionetka jako tacy byli dość interesującą parą i myślę, że samodzielna opowieść o nich byłaby zupełnie niezła. Po prostu w Zegarze Zagłady mam wrażenie, że postacie są wpychane kolanem jak zapasowa para gaci do napęczniałej walizki, z której wszystkimi szczelinami sterczą już ciuchy i zaraz zapewne trzaśnie zamek. Przez to mało który bohater ma szansę fajnie się zaprezentować i w przypadku wspomnianego Jokera na przykład miałam wrażenie, że jest tylko po to, żeby być – no bo jak jest Batman, to wypada, żeby pojawił się Joker.
I teraz nie wiem: może komiksy DC tak po prostu wyglądają. Może scenarzyści wychodzą z założenia, że charaktery bohaterów czytelnik poznał już czterdzieści lat temu i teraz wystarczy, żeby oni wszyscy robili rzeczy. Wprawdzie nie miałam takiego wrażenia przy tych komiksach z DC, które czytałam do tej pory, ale może miałam wyjątkowe szczęście.
Słowem: był przesyt bohaterów i niedosyt satysfakcjonującego rozwinięcia choćby kilku z nich.

Dziwnie czytało mi się fragmenty z perspektywą Manhattana, bo zastosowano przy nich dokładnie ten sam zabieg, który wypadł bardzo interesująco w Strażnikach – tylko że powtórka z zasady rzadko kiedy wypada równie dobrze jak pierwowzór – przez samo to, że jest powtórką. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorzy uznali „hej, to się podobało w tamtym komiksie – zróbmy tak samo!”. To już lepiej na tym tle wypada historia Dra Manhattana z prequeli, bo tam autor poszukał nowego sposobu na pokazywanie oglądu rzeczywistości przez kogoś, kto istnieje jednocześnie we wszystkich czasach i przestrzeniach. W Zegarze Zagłady wyraźnie zabrakło świeżego pomysłu, jak można by wykorzystać potencjał tej postaci.

Teksty przebiegające 
przez klejenie
to rzadko kiedy
dobry pomysł.
Mimo całego tego czepialstwa muszę podkreślić, że dobrze się bawiłam podczas lektury. Jasne, nie są to Strażnicy, o jakich nic nie robiłam. Historia nie ma tej wagi, bohaterowie są pisani trochę naprędce i niektórzy wydają się zupełnie zbędni. Ale jednocześnie fabuła po prostu wciąga, wątki się przeplatają, akcja toczy się dynamicznie i nie można narzekać na nudę. Jak wspomniałam, Mim i Marionetka, choć może w złym czasie i miejscu, są ogólnie bardzo ciekawymi postaciami (szczególnie Mim i jego niezwykły pistolet*).
Ponadto Zegar Zagłady jest bardzo ładnie narysowany. Fajne kadry, staranna kreska, wyrazisty klimat poszczególnych scen – pod tym względem nie mam najmniejszych powodów do kręcenia nosem.

Aha, muszę nadmienić, że jestem złym i leniwym człowiekiem: nie przeczytałam wszystkich informacji o bohaterach, które zostały zawarte między poszczególnymi częściami. Nawet nie chodziło o sam fakt, że dużo literek (a dużo, w dodatku zdarzało się, że literki wypadały w klejeniu, więc części słów trzeba się było domyślać), tylko o to, że przedarcie się przez całe te informacyjne wstawki (choć te wstawki same w sobie super ciekawe!) okropnie wyrywało mnie z właściwej historii i miałam wrażenie, że zanim skończę to czytać, zdążę zapomnieć, na czym w ogóle stoimy z fabułą.










__________________
*) Ulvie, nie rechocz!

3 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...