(źródło) |
No
dobra. Po kwartale milczenia napisałam wreszcie notkę w ramach odkurzenia
bloga. Pięć stron. Dwa kafle słów. Pod koniec pisania uznałam, że za dużo tam
użalania się, za dużo patosu, za dużo emocjonalnego ekshibicjonizmu – więc,
przynajmniej na razie, notka idzie w odstawkę. A ja spróbuję znaleźć inny
sposób na wznowienie blogowania po kilku miesiącach przerwy.
Ze
strategiami od Paradox Interactive mam pewien problem. Z jednej strony,
większość tytułów, z którymi się zetknęłam, jest świetna: Magicka, A Game of Dwarves
czy Majesty dostarczyły mi sporo
frajdy. Podobały mi się też te gry, w które nie grałam osobiście, tylko
zerkałam Ulvowi przez ramię. A o jeszcze innych, których nie widziałam „na
żywo”, słyszałam wiele dobrego – i nie mam powodu wątpić w te pozytywne recenzje,
bo mam wrażenie, że Paradox jest jak Wydawnictwo Czarne: wiem, że jeśli firmują
jakiś tytuł, to będzie dobre. A jednak ani Magicki,
ani A Game of Dwarves, ani Majesty nie skończyłam, mimo że naprawdę
bardzo chciałam. Nie skończyłam, bo w którymś momencie robiło się cholernie
trudno i gra mnie pokonywała.
Sporym
ryzykiem więc było w moim przypadku sięgnięcie po kolejny tytuł – no ale
musiałam, to absolutny imperatyw fabularny. Bo wiecie, jeśli gdzieś się
kolonizuje Marsa, Fryy nie przechodzą obok tego obojętnie. I Ulvy to wiedzą.
Więc Ulvy zrzuciły na Fryy strategię polegającą na skolonizowaniu Czerwonej
Planety: Surviving Mars.
Tak
jak było do przewidzenia, gra jest trudna. Ale też bardzo elastyczna. Może być
trudna, ale nie musi, w zależności od naszych preferencji. [w tym miejscu pierwotnie przerwałam pisanie – ale tym razem nie zamierzam
wymięknąć tak szybko] Surviving Mars jest niesamowicie regrywalne. Można
raz za razem zakładać kolonię i z dość dużą dozą pewności założyć, że każda z
prób będzie inna. Zarówno dzięki rozmaitym czynnikom losowym (warunki
atmosferyczne, czy różni kandydaci do podróży na Marsa, spośród których
będziemy wybierać naszych przyszłych kolonistów) jak i ogromnemu wachlarzowi
parametrów, które możemy sami ustawić przed rozpoczęciem rozgrywki. I tu wracam
do kwestii poziomu trudności: bardzo płynnie możemy go regulować wyłączając
bądź nasilając poszczególne zdarzenia losowe, wybierając odpowiedniego
sponsora, który firmuje naszą marsjańską misję, a także – oczywiście –
wybierając konkretne miejsce na Czerwonej Planecie, w którym założymy naszą
kolonię. Tych wyborów jest na tyle dużo, że rozgrywka może oscylować od
banalnej po – w moim wyobrażeniu – totalnie niemożliwą do… hmm… tu chciałabym
napisać „do ukończenia”, ale to jest kolejny temat, o którym warto wspomnieć:
Surviving Mars zasadniczo się nie kończy. Nie ma
misji z konkretnym celem, kampanii ani niczego w tym stylu – co nie oznacza, że
zabawa w takim sandboksie staje się nużąca. Po pierwsze, jest (to chyba obecnie
już nie dziwi, bo mam wrażenie, że istnieje niemal w każdej grze) system
osiągnięć – gratka dla zbieraczy. Jest achievement za wszystko: start rakiety z
Marsa, pierwsze narodziny na Czerwonej Planecie, wybudowanie określonego
rodzaju kopuły, ale też za rozwiązanie tajemnicy czy skolonizowanie Marsa
wyłącznie przez roboty! Plus oczywiście wykonanie rozmaitych rzeczy w
określonym czasie itp. Po drugie, wspomniane już tajemnice: to takie
mini-scenariusze, które świetnie wzbogacają rozgrywkę, dodają coś w rodzaju
fabuły i budują niesamowity klimat. Są pomysłowe i wciągające.
Zresztą,
cała gra jest pomysłowa i wciągająca. Kwestia kolonizacji Marsa została
potraktowana z dbałością o szczegóły, ale też nie bez humoru. Szczególnie
cieszą mnie rozliczne nawiązania do klasyki science fiction oraz do największych
nazwisk łączonych z podbojem kosmosu. W ten czy inny sposób pojawiają się więc
echa i Gene’a Roddenberry’ego, i Elona Muska, i Carla Sagana – i innych,
naukowców i artystów. Nie przeczę, że ogromnie mnie radowały wszystkie możliwe
nawiązania do Star Treka, których Surviving
Mars nie żałuje.
Spotkałam
się z opiniami, że brakuje porządnego, rozbudowanego samouczka. Prawdę mówiąc,
nie mogę się z tym zgodzić. Po pierwsze, tutorial jest – wyjaśnia krok po kroku
podstawy. Do ogarnięcia pozostałych rzeczy nie wyobrażam sobie tego typu
przewodnika, bo – gdyby chcieć omówić wszystkie szczegóły – gracz nigdy by się
z niego nie wygrzebał. I owszem, po przejściu samouczka, kiedy człowiek próbuje
założyć swoją pierwszą kolonię, jest to przeżycie nieco przytłaczające. Mnóstwo
możliwości, mnóstwo decyzji dotyczących każdego najdrobniejszego szczegółu. I
świat, który nie wybacza błędów. Ale o właśnie jest fajne. Przecież
kolonizujemy Marsa, na litość Jeżusia! To musi przytłoczyć. Musi być wyzwaniem.
Inaczej po prostu zagrajmy w Sim City albo coś takiego.
Z
dość dużym przekonaniem mogę stwierdzić, że mam za sobą naprawdę sporo
rozgrywek. Niektóre przerywałam po trzech kwadransach, dostrzegłszy, że całość
poszła w fatalnym kierunku i nie widzę, jak się z tego wygrzebać. Inne
porzucałam po dwóch dniach gry od bladego świtu do nocy, bo gdzieś popełniłam
błąd i zapętlałam się w błędnym kole martwych kolonistów i braku pieniędzy na
ich ratowanie. Surviving Mars ma w
sobie jednak coś takiego, że nie łapałam rage quita, tylko po prostu
restartowałam rozgrywkę. Albo stwierdzałam, że na chwilę obecną nie umiem sobie
poradzić z jakimś konkretnym problemem, więc w nowej rozgrywce zmieniałam któryś
ze startowych parametrów. I niezmiennie chciało mi się kontynuować grę. I wiem,
że jeszcze nie raz do niej wrócę.
Są
też inne detale, które może nie wpływają na samą rozgrywkę, ale jednak cieszą:
można zmieniać muzykę towarzysząca kolonizowaniu Marsa (mamy do wyboru kilka
radiostacji), logotyp naszej misji (ja gram niezmiennie Brukselką), czy
kolorystykę obiektów w kolonii. Wreszcie, można też dodawać własne mody – choć przyznam,
że póki co nie odczułam takiej potrzeby, bo gra bazowo ma dostatecznie dużo
zmiennych, żeby jeszcze dodawać własne. Jeśli kiedyś będę coś modować, to zapewne
po prostu dodam własną playlistę, bo oryginalne radiostacje prędzej czy później
mogą się znudzić.
Poza
wszystkim, Surviving Mars ładnie
wygląda. Grafika niby nie jest nadzwyczajna i daleko jej do fotorealizmu, ale projekt
dronów i budynków, zmieniające się pory dnia i warunki atmosferyczne, a także
ładna animacja sprawiają, że ogląda się to wszystko bardzo przyjemnie. I tak
kiedy miałam deszcz meteorytów, niby martwiłam się, że rozjeżdża mi panele
słoneczne i uszkadza kopuły, ale jednak nie mogłam przestać się zachwycać, jak
ładnie te meteoryty zasuwają z nieba, by ostatecznie rozwalić się o moje biedne
wodociągi czy inne kluczowe dla przeżycia kolonistów budynki. Natrzaskałam nawet milijony zrzutów ekranu podczas moich licznych rozgrywek, ale najwyraźniej wybuchły gdzieś w kosmosie, bo za żadne skarby nie umiem ich znaleźć na komputerze... Brawo ja. Znalazłam tylko jakieś nieliczne z samego początku mojej przyjaźni z tym tytułem.
Surviving Mars to fantastyczna gra, niesamowicie
angażująca i stawiająca przed graczem dokładnie takie wyzwanie, na jakie gracz
jest gotów się zdecydować. W dodatku nie tak dawno ukazał się do niej genialny
dodatek: Green Planet. Teraz więc już
nie tylko budujemy kolonię, ale terraformujemy Czerwoną Planetę! Dodatek
dorzucił do rozgrywki parametry, które przypominają chociażby planszówkę
Terraformacja Marsa. Są to: tlen, temperatura i woda. I muszę powiedzieć, że
zielony Mars z wodą na powierzchni wygląda naprawdę niesamowicie.
Myślę,
że Surviving Mars sprawdzi się
zarówno u miłośników gier typu city builder, jak i u wszystkich fanów idei
kolonizacji Marsa. Zdecydowanie tytuł warty wypróbowania.
OMG, kochałam szczerze pierwsze Majesty! I nigdy nie udało mi się wygrać trzech ostatnich misji, zawsze były za trudne... Przyznam że Survivng Mars wygląda niezwykle interesująco, gdybym miała komputer, na którym można cokolwiek odpalić, zobaczyłabym sobie. Dzięki za polecajkę na przyszłość.
OdpowiedzUsuńObyś miała okazję zagrać :) O ile mi wiadomo (nie znam się, ale się wypowiem, bo czytałam opinie w innych internetach) wymagania sprzętowe Surviving Mars nie są wygórowane, więc nie trzeba kupowac do tego sprzętu za dziesięć tysięcy złotych monet :)
Usuń