(źródło) |
Okej. Dzisiejszą
notkę sponsorował Ulv. To znaczy nie sponsorował, ale gdybym wprowadziła te
tagi, o których swego czasu myślałam (czyli: kto polecił mi dany tytuł), tutaj
znalazłby się Ulv. Ja gdzieś tam na moim profilu netflixowym widziałam
wprawdzie przewijające się zajawki Norsemen, ale nigdy się tym jakoś nie
zainteresowałam, mając w pamięci umiarkowanie entuzjastyczne doświadczenia ze
świętującymi sukcesy Wikingami.
Proszę nie zrozumieć
mnie źle: uwielbiam muzykę z Wikingów, lubię część bohaterów, doceniam ogrom
pracy włożony w to, żeby oddać klimat i realia czasów i miejsc. Po prostu
Ragnar od któregoś momentu strasznie mnie wkurzał i z odcinka na odcinek
oglądałam serial ratując się jedynie marzeniem o dole z wężami. A że to się
ciągnęło i ciągnęło, jakoś w końcu przerwałam oglądanie. Od pół roku powtarzam
sobie, że wrócę do tego i obejrzę do końca.
No ale Ulv mówił,
że Norsemen są spoko. Ufam Ulvu, toteż zaczęłam oglądać.
Jeżusiu drogi, jak
bardzo świetny to serial!
Po pierwsze:
muzyka. Na czym polega myk? Mamy w serialu dokładnie te same kawałki, które
pojawiają się w Wikingach. Tak, muzyka w Norsemen to też Einar Selvik i
Wardruna! I to jest takie piękne. I, jak słusznie zauważył Ulv: Norsemen zdają
się mieć dużo większe prawo do tej muzyki. A dlaczemu? Ano dlatemu, że Norsemen
to tak naprawdę serial norweski. Z norweskimi plenerami, norweskim reżyserem i
norweską obsadą. Nakręcony po norwesku. I po angielsku. Dwie wersje serialu
kręcono jednocześnie. Zresztą, ta angielszczyzna bohaterów brzmi absolutnie
przepięknie. W pierwszej chwili, kiedy zaczęłam oglądać, miałam nawet taką
myśl, że no proszę, jak się Amerykanie wczuli w robienie serialu, że nawet
udają skandynawski akcent... a potem się dowiedziałam, że lol nope, to jest
całkowicie autentyczny skandynawski akcent. Cudność.
(źródło) |
Z jednej strony,
widać oczywiście inspirację – czyli osławionych Wikingów. W przypadku
niektórych bohaterów bez większej trudności można nawet obstawić, którą postać
z serialu HBO niejako grają. A jednak udało się idealnie wyważyć między
nawiązaniami a oryginalnością, dzięki czemu jeśli patrzę na Lagertę-Froyę,
widzę jednocześnie echa tej pierwszej, ale też pełnokrwistą, fajną postać,
istniejącą w tym konkretnym serialu (jak więc widać, można nawiązywać do innych
tekstów kultury, ale robić to umiejętnie - do ciebie piję, nieszczęsna Noco kota, dniu sowy…). Zresztą, skoro
już mówię o bohaterach, to muszę tu naprawdę szapobasnąć, bo są najzwyczajniej
w świecie rewelacyjni. Każda postać, która pojawia się na ekranie, jest
niesamowicie wyrazista i zapada w pamięć. Jednocześnie, choć bohaterowie mają
najczęściej sprzeczne interesy, człowiek miałby ochotę kibicować im wszystkim.
Nawet nieszczęsny jarl Varg budzi sympatię, chociaż szuja nie z tej ziemi. Nie
wspomnę oczywiście o Ormie, który jest absolutnie fantastyczną wikińską wersją
Richarda z Galavanta – do tego stopnia, że musiałam dwa razy sprawdzać obsadę,
żeby się upewnić, że to na pewno nie jest Richard. No więc nie jest. I, trzeba
tu oddać sprawiedliwość Richardowi, Orm słabiej się broni jako człowiek do
lubienia. Richard wszak w głębi duszy był poczciwym facetem, a Orm z odcinka na
odcinek jest gorszym ciulem: samolubnym, tchórzliwym, okrutnym. Richard przez
pewien czas próbował grać takiego, ale w istocie taki nie był. A jednak nie
potrafię Orma nie lubić. Podobnie moją sympatię budzi Liv, która jest w
gruncie rzeczy dobrą kobietą, a po prostu jara ją władza. Ale są też
bohaterowie rzeczywiście poczciwi: niewolnik Kark czy może niezbyt bystry, ale
za to ogromnie skuteczny w bitwie Arvid (który czasem przychodzi do swojej
samotni na wybrzeżu, żeby posiedzieć i porozmyślać o Wielkich Rzeczach:
górach... dużych głazach. Czasem nawet o wielorybie).
(źródło) |
Humor nie zawsze
jest wyrafinowany. W gruncie rzeczy, w większości przypadków jest nawet dość
prosty, ale jednocześnie doskonale współgra z klimatem całej historii, która
wszak traktuje o surowych, prostych ludziach z wikińskiej wioski. Jednocześnie
widać przebijający tu i ówdzie dystans do całego materiału, dzięki czemu
zobaczymy chociażby Wikinga w hełmie z rogami. I jest to scena, po której ja
szczerze i serdecznie chcę, żeby oni zaczęli nosić te rogate hełmy. Bo to po
prostu urzekający motyw.
Jakby mało było świetnych
bohaterów, fajnego, niezobowiązującego humoru i przyjemnej dla ucha muzyki,
serial ma do zaoferowania po prostu ciekawą historię: wbrew ewentualnym obawom,
nie mamy tu kalki z Wikingów, tylko własną fabułę i intrygę, która zatacza
coraz szersze kręgi i nie raz potrafi zaskoczyć. U podstaw wszystkiego jest
brat wodza Olava, wspomniany już Orm. Orm chce przejąć władzę. Niestety, Orm
kompletnie się do tego nie nadaje. Do tego dochodzą problemy małżeńskie w kilku
domach, skomplikowana relacja z okrutnym jarlem Vargiem, rajdy na egzotyczne,
położone na zachodzie ziemie, no i sztuka. To wszystko daje niesamowitą,
wciągającą mieszankę – człowiek nawet nie zauważa, kiedy śmigną mu przed nosem
dwa sezony i już trzeba czekać na dalszy ciąg.
(źródło) |
Dla mnie to w dużej
mierze serial idealny: krótki, wesoły, ale też widowiskowy, z fajnymi
postaciami, mocnym, autentycznym klimatem i wciągającą fabułą. In your face,
Wikingowie. Na co komu Ragnar, kiedy jest Arvid i Orm? Na co komu L... no
dobra, Lagerta jest świetna. Froya też - na swój sposób. Mimo nasuwającego się
skojarzenia, te dwie bohaterki są zupełnie inne. Każda doskonała.
Warto. Naprawdę
warto.
– Farewell, brother!
– Why don't you just let me do that?!
– No, no, it's just that my hands are very cold. And these arrows are too slippery for my style of shooting.
Jak ja bardzo mu wtedy kibicowałam, żeby w końcu trafił... Albo żeby ktoś mu zabrał ten łuk! :D
OdpowiedzUsuńTak xD Liczyłam, że Arvid mu zabierze łuk :D
Usuń