Wielka Kolekcja Westernów - tom 8. |
Dziś
ostatni western Sergia Leone w kolekcji. Garść
dynamitu (oryg.: Giù
la testa)
z 1971 roku to opowieść o irlandzkim rewolucjoniście, specu od
materiałów wybuchowych, który wyjechał do Meksyku teraz miesza
się w kolejną rewolucję.
Wydanie
w Wielkiej Kolekcji Westernów rozczarowuje przede wszystkim jednym:
brakiem możliwości oglądania z polskimi napisami. Pozostaje więc
do wyboru wersja oryginalna lub polski lektor, a Fraa nie lubi
zostawać z takimi opcjami. Tu więc jest pierwszy minus.
Jeśli
idzie o samą książeczkę, to przedstawia się całkiem znośnie.
Ciekawostki istotnie są interesujące, jak choćby ta o tytułach,
na czwartej stronie:
„Pierwotny, włoski tytuł filmu brzmiał «Giù la testa», co można przetłumaczyć dwojako: «Schyl głowę», w domyśle – przed wybuchem bomby, a także: «Nie wychylaj się». W edycji angielskiej przyjęto pozbawione tej dwuznaczności «Duck, You Sucker!». Później wytwórnia United Artists wznowiła film pod nazwą «A Fistful of Dynamite», czyli «Garść dynamitu», co było aluzją do pierwszego westernu Sergia Leone «Za garść dolarów» – «A Fistful of Dollars». W kilku krajach Europy film był wyświetlany pod tytułem oznaczającym «Pewnego razu... rewolucja», w nawiązaniu do «Pewnego razu na Dzikim Zachodzie». Tymczasem Niemcy zatytułowali film «Todesmelodie», czyli «Melodia śmierci».”
Po
pierwsze, to w jakiś sposób naświetliło sytuację kawiarce, która
naprawdę od dłuższego czasu zastanawiała się, dlaczego „Giù
la testa” zostało przetłumaczone jako „Garść dynamitu” –
choć snu z powiek ten dylemat nie spędzał, jako że Fraa jest
przyzwyczajona do idiotycznych „tłumaczeń” tytułów (Die
Hard – Szklana pułapka!). Po drugie jednak, kawiarka
mogła się przekonać, że to nie jest wyłącznie polska
przypadłość, takie twórcze znęcanie się nad tytułami filmów.
To w jakiś sposób pocieszające.
Ponadto
w pierwszym rozdziale, tradycyjnie poświęconym filmowi jako
takiemu, można przeczytać, jacy aktorzy byli rozpatrywani do
głównych ról, czy kto miał być początkowo reżyserem – bo
wcale nie Sergio Leone.
Drugi
rozdział, historyczny, zawiera garść informacji dotyczących
rewolucji w Meksyku, ale też – co dla kawiarki znacznie ciekawsze
– przybliża nieco rozwój broni maszynowej.
W
trzecim rozdziale, czyli tym poświęconym obsadzie, można
oczywiście poczytać o Rodney'u Steigerze, Jamesie Coburnie, Sergiu
Leone i Ennio Morricone, chociaż ci dwaj ostatni panowie byli już
omówieni kilkukrotnie przy okazji innych filmów Leone w kolekcji,
więc Fraa beztrosko ominęła te strony.
kadr z filmu Garść dynamitu: John Mallory |
A
sam film?
Cóż...
Fraa od wielu dni zachodzi w głowę: dlaczego Garść dynamitu
jest taka słaba w porównaniu do innych westernów Sergia Leone? Niby wszystko gra, Leone, Morricone, Coburn,
zdobywca Oscara i innych prestiżowych nagród – Steiger, ale
jednak czegoś w tym wszystkim brakuje.
Po
kolei więc.
Jak
już kawiarka wspomniała, tłem dla akcji filmu jest rewolucja w
Meksyku. Juan Miranda (Rodney Steiger) co prawda ma wszystkie
te walki głęboko w poważaniu, jako że jego głównym obiektem
zainteresowania są pieniądze, które zdobywa na drodze rozboju, z
pomocą swoich rozlicznych synów oraz starego ojca. Pech jednak
chce, że Juan spotyka Johna Mallory'ego (James Coburn) i
zamiast pozwolić mu spokojnie przejechać, meksykański
złodziejaszek zaczepia Irlandczyka – najpierw dla rozrywki, a
potem dla zysku, okazuje się bowiem, że John mistrzowsko obchodzi
się z dynamitem i nitrogliceryną i z jego pomocą Juan i jego banda
mogliby obrabować wymarzony bank: bank w Mesa Verde. Miasto jednak,
jak się okaże, nie wygląda tak, jak to zapamiętał Juan z
dzieciństwa, a rewolucja upomni się o bohaterów, czy tego chcą
czy nie.
I
może w tym częściowo tkwi kłopot: w przeciwieństwie do postaci z
„trylogii dolara” czy Pewnego razu na Dzikim Zachodzie,
tutaj bohaterowie są bardzo zaangażowani w sprawę. Miranda co
prawda przez przypadek zostaje wciągnięty w rewolucję, ale Mallory
nie – Mallory jest całkowicie świadomym uczestnikiem. Kiedy
Blondie i Tuco angażowali się w wojnę secesyjną, robili to tylko
po to, żeby przetrwać. Bohaterowie spaghetti westernów Leone byli
jednak przede wszystkim skupieni na sobie, na własnej zemście czy
chęci przetrwania lub zarobienia. Tutaj pojawia się nowy bohater:
poddany ideologii, zaangażowany w jakąś wielką akcję.
Jasne,
obok Johna widz wciąż ma Juana – ten już jest bardziej
„leonowski”, czasem może trochę zabawny, ale też potrafiący
tak uzasadnić swoją postawę, że trudno z nim się nie zgodzić.
Miranda jednak nie jest tak wyrazisty, jak odgrywany przez Eliego
Wallacha Tuco z Dobrego, Złego i Brzydkiego – tutaj znów
Fraa wróci na moment do książeczki:
„Emocjonalna siła, z jaką początkowo zagrał Rod, zaskoczyła nawet samego reżysera. Juan objawił się jako charyzmatyczny, poważny przywódca, gotów porywać tłumy do walki. Tymczasem scenariusz zakładał skoncentrowaną na sobie, lekko komiczną postać. Po twórczej dyskusji aktor z reżyserem doszli do porozumienia w tej sprawie i na ekranie widzowie oglądają lżejszą wersję Mirandy.”
I
to, zdaniem kawiarki, było zasadniczym błędem. Ta „skoncentrowana
na sobie, lekko komiczna postać” jest po prostu bez wyrazu w
porównaniu z innymi bohaterami westernów Sergia Leone. Nawet jeśli
dobrze zagrana, to wciąż bez wyrazu.
kadr z filmu Garść dynamitu: John i Juan |
Obok
bohaterów, Fraa kręci nosem na coś jeszcze: retrospekcje. W
Pewnego razu na Dzikim Zachodzie też zastosowano ten zabieg,
ale tutaj zdecydowanie przegięto. Szczególnie początkowe
wspomnienia z przeszłości Mallory'ego są najzwyczajniej w świecie
kiczowate i nudne. Oto widz ogląda, jak Mallory, jego (chyba)
dziewczyna i przyjaciel jadą samochodem. I jadą. Śmieją się jak
głupki i jadą. I się śmieją. I tak z minutę. Sielanka w
najgorszym guście, bo po prostu tandetna. Późniejsze retrospekcje
nie rażą już aż tak, ale niesmak i tak pozostaje.
I
do tego muzyka – która wcale nie jest taka świetna. Niby Ennio
Morricone, ale nie ma tu kawałka, który aż tak zapadłby w pamięć,
jak inne jego utwory. Fraa nie ma pojęcia, dlaczego w niektórych
najbardziej dramatycznych momentach, muzyka w filmie jest wręcz
wesoła. Z kolei w innych chwilach muzyka bardzo przypomina jeden z
motywów z Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Słowem, kawiarka
zaraz po seansie nie pamiętała już żadnego utworu z Garści
dynamitu i pozostało jedynie niewyraźne wrażenie, że było
wprawdzie poprawnie, ale nie epicko.
Film,
na szczęście, ma kilka scen, dla których warto go obejrzeć.
Między innymi będzie to początek filmu, kiedy Juan jedzie
dyliżansem z kilkoma bogatymi, eleganckimi, a jednak odrażającymi
pasażerami. Odrażającymi dużo bardziej, niż ten brudny, obdarty
Miranda.
Inna
świetna scena to rozmowa Johna i Juana o patriotyzmie – to wtedy
meksykański bandyta wygłasza swoje zdanie o rewolucji i jest to
chyba najbardziej poruszająca kwestia w całym filmie.
Tym
niemniej, jeśli chodzi o ukazanie okrucieństwa wojny, to –
zdaniem kawiarki – dużo lepiej Leone zrobił to w Dobrym, Złym
i Brzydkim, gdzie byli przede wszystkim bohaterowie i ich
wzajemne relacje, a wojna stanowiła tło. Tutaj rewolucja zbyt się
wybija, staje się praktycznie trzecim bohaterem, co już nie jest
takie fajne, bo antywojenny wydźwięk filmu robi się zbyt nachalny.
Byłoby
5/10, ale ze względu na naprawdę świetny monolog Juana o
rewolucji, będzie 6/10.
–
So you can read?
–
You don't have to
read. I see a man's picture, underneath it I see a price. So I know
that man is in trouble.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz