sobota, 13 lutego 2010

Fraa w czytelni (1) - "Frankenstein"

Czyli: dziś poważniej, bo Fraa zajmie się lyteraturą.

frankenstein
Autor: Mary Shelley
Tytuł: „Frankenstein”
Przekład: Paweł Łopatka
Tytuł oryginału: „Frankenstein, or the Modern Prometheus”
Język oryginału: angielski
Miejsce i rok wydania: Kraków 2001
Wydawca: Zielona SowaSeria: Opowieści Niesamowite



W roku 1816, „roku bez lata” na skutek wybuchu wulkanu Tambora (Indonezja; nadal czynny) w 1815 r., Mary – wtedy jeszcze nosząca panieńskie nazwisko – Godwin wraz z przyszłym małżonkiem, poetą Percym Bysshe'em Shellym, odwiedziła lorda George'a Byrona w Villa Diodati nad Jeziorem Genewskim (Szwajcaria). Ze względu na nieustające deszcze, cały czas musieli spędzać w domu, głównie nudząc się. W końcu sam Byron, po przeczytaniu antologii opowiadań o duchach „Fantasmagoriana”, wpadł na pomysł urządzenia konkursu na najlepszą powieść grozy. Mary długo nie mogła wymyślić żadnej fabuły, a o inspiracjach dla powstania „Frankensteina” mówi się rozmaicie: Arkadiusz Latusek w posłowiu przyjmuje, że Mary któregoś dnia usłyszała o eksperymentach Erasmusa Darwina (dziadka Karola Darwina), który pracował nad ożywianiem materii, i to to stało się bodźcem do napisania powieści. Inne źródła przyjmują, że „Frankenstein” narodził się we śnie, w którym Mary zobaczyła „bladego studenta bezbożnych nauk, który klęczał przy stworzeniu, które poskładał”. W każdym razie pierwsze wydanie „Frankensteina” miało miejsce w 1818 roku, anonimowo. Mary Shelley podpisała się pod dziełem dopiero przy trzecim wydaniu z roku 1831.

karloff
Arkadiusz Latusek nazwał powieść Mary Shelley „najpopularniejszą powieścią, której nikt nie czytał” – największą popularność „Frankenstein” zawdzięcza nie kolejnym wydaniom książkowym, ale filmowi z 1931 roku. I tu zaczyna się kłopot. Bo ten film, a za jego przykładem również wiele kolejnych adaptacji, dokonał poważnego przekłamania w fabule: pierwotnie to stwórca potwora, ów student bezbożnych nauk, nosił nazwisko Fra(a?)nkenstein (Fraa odczuwa irracjonalną sympatię do tytułu jako takiego...). Genewski uczony, Wiktor Frankenstein. W filmach natomiast, nazwiskiem tym ochrzczono dzieło Wiktora, w powieści pozostające bezimiennym. Dopiero Kenneth Brannagh wrócił do oryginalnej wersji (Fraa zresztą uważa, że jest to bezwzględnie najlepsza adaptacja filmowa powieści „Frankenstein”, z fantastycznymi rolami Brannagha jako Victora i Roberta de Niro jako monstrum).



de niro


Sama powieść nie jest obszerna i da się ją przeczytać w jedno popołudnie. Tym bardziej, że czyta się naprawdę świetnie.
Czytelnik rozpoczyna od lektury listów do małżonki kapitana Waltona, który w drodze z Anglii do Archangielska, gdzieś wśród lodów Koła Podbiegunowego, znajduje tajemniczego rozbitka. Kapitan, początkowy narrator, po kilku kolejnych listach, w których stopniowo odkrywamy tożsamość ocalonego mężczyzny, oddaje temu ostatniemu głos. Wiktor Frankenstein opowiada swoją historię: dzieciństwo, chorobę żony, śmierć matki, powolne zapadanie się w obsesji odkrycia źródła życia. A w końcu – proces twórczy, którego owocem było monstrum.
Kolejnym narratorem, który wchodzi w opowieść Frankensteina, jest właśnie ów twór, który z kolei opowiada swoje dzieje: od momentu powstania, do ponownego spotkania ze stwórcą.
Ta szkatułkowa kompozycja daje czytelnikowi okazję do poznania historii z różnych punktów widzenia. Pozwala lepiej zrozumieć motywy działania zarówno Wiktora, jak i monstrum, które – w przeciwieństwie do filmowych stworów – dalekie jest od bezmyślnego, zielonego indywiduum, które potrafi wydać z siebie jedynie pojedyncze sylaby i snuje się w tę i z powrotem z wyciągniętymi do przodu rękami. Wszystkie postacie, które pojawiają się w powieści, mają głębię, której zabrakło w większości filmów. Każde działanie jest spowodowane wielkimi tragediami i rozterkami.
Powieść, mimo że jest niezbyt obszerna, może być interpretowana na wielość sposobów: dla jednych może traktować o relacjach Boga z człowiekiem czy Boga z szatanem, dla innych może to być reinterpretacja mitów czy to o Dedalu i Ikarze, czy o Minotaurze, czy wreszcie – tak jak to sugerował oryginalny tytuł – o Prometeuszu. Można się też doszukiwać bardzo aktualnej problematyki badań nad sztuczną inteligencją. I zapewne jest wiele innych sposobów odbioru tej powieści, na które Fraa jeszcze nie wpadła.

Fraa wie jedno: gdyby nie przeczytała „Frankensteina”, byłaby tragicznie uboższa o fantastyczne doświadczenie, jakim była ta lektura. Powieść jest wciągająca, trzymająca w napięciu i poruszająca. Wrzyna się w pamięć i co jakiś czas przypomina o sobie, podpowiadając a to jakąś kolejną interpretację, a to po prostu przypominając, jak świetnie się czytało.
Pozycja ze wszech miar warta polecenia, a obowiązkowa dla miłoścników powieści gotyckiej.



"Po wielu dniach i nocach niewiarygodnie wyczerpującej, żmudnej pracy udało mi się odkryć przyczynę rodzenia się i życia. Ba, to nie wszystko: sam posiadłem zdolność powoływania do życia materii nieożywionej."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...