(źródło) |
Autor: praca zbiorowa, pod red. Dawida Wiktorskiego
Tytuł: Fantazmaty. Tom II
Miejsce i rok wydania: Kraków 2018
Wydawca: Fantazmaty
Jak łatwo zauważyć, sporo
ostatnimi czasy u mnie antologii - cóż zrobić, akurat mamy jakiś taki czas
obfitości. Dopiero co sekcja literacka ŚKFu pokazała światu świetną antologię „Skafander
i melonik”, niedługo po tym miłośnicy fantastyki mogli przeczytać bardzo dobre „Fantazmaty”,
a po nich - również nierozczarowujący - zbiór opowiadań Marcina Rusnaka. A
teraz dostaliśmy drugi tom „Fantazmatów”. I, co oznajmiam z prawdziwą
przyjemnością, również jest dobrze. To naprawdę niesamowite, że w tym całym
szeregu antologii tak naprawdę nie ma takiej, o której mogłabym powiedzieć, że
jest słaba. Oczywiście, nie wszystkie opowiadania przypadły mi do gustu, ale to
już taka specyfika antologii w ogóle.
Ale do rzeczy.
Drugi tom „Fantazmatów” to
dwadzieścia opowiadań mniej i bardziej początkujących autorów, którzy
przeciągają czytelnika przez bardzo szerokie spektrum światów, gatunków i
nastrojów. To zresztą samo w sobie można poczytywać zarówno na plus, jak i na
minus antologii, w zależności od gustu. Ja osobiście jestem zdania, że bardziej
mi podchodzą zbiory tekstów mających jakiś wspólny mianownik - przy antologiach
takich jak „Fantazmaty” najzwyczajniej w świecie mam kłopot z tymi przeskokami:
raz czytam klimatyczną baśń, by zaraz potem rzuciło mną w postapo, a potem w
urban fantasy z autentyczną historią w tle. A ja lubię zanurzyć się w klimacie
opowieści i przez pewien czas w nim pozostać. Ale cóż, od tego bądź co bądź są
powieści.
Gdybym miała w jak największym
skrócie opisać swoje odczucia względem drugiego tomu „Fantazmatów”, to nasuwa
mi się chyba to, że zdecydowanie bardziej przemówiły do mnie teksty z gatunku postapo
niż na przykład fantasy. Ale to taki moment, w którym chyba uświadamiam sobie,
że po prostu gdzieś w międzyczasie przestałam gustować w fantasy. Dlatego też
otwierającą zbiór „Baśń o Łowcy” Marcina
Monia wspominam jako rzecz mocno intersującą: w moich oczach to coś w rodzaju
postapo właśnie, albo raczej post-postapo. Z istotą, którą trudno pojąć
ograniczonym ludzkim umysłem, i z tkwiącą gdzieś w tym myślą, która trafia
bardzo w mój gust: sensem istnienia tytułowego Łowcy jest... no cóż, właśnie
to: bycie Łowcą. Autor ładnie kreśli jego obcość, a jednocześnie czytelnie
przedstawia myśli i emocje towarzyszące bohaterowi. Zdecydowanie dobre otwarcie
antologii.
W ogóle chciałabym uniknąć
omawiania punkt po punkcie kolejnych tytułów, dlatego też spróbuję je pogrupować:
na pierwszy ogień wspomnę o tych, które przemówiły do mnie najmniej. Akurat,
wbrew temu, co napisałam wyżej, nie jest to fantasy. Mój dylemat dotyczy
opowiadań splatających fantastykę z historią. Namierzyłam w całej antologii
trzy takie teksty: Rękojeść z masy
perłowej Macieja Musialika, Dziewczyny-maliny
Rafała Cuprjaka i Dziewczyna z chlebem
Michała Studniarka. Właściwie każdy z tych tekstów jest sprawnie napisany i
trudno mi zarzucić im jakiś konkret – poza tym, że są… cóż, emocjonalnie blade.
A w mojej opinii zdecydowanie nie powinny takie być, skoro dotykają
problematyki obozów zagłady, getta czy bombardowania Warszawy. Może to za
ciężkie tematy, żeby wrzucać je między antologię opowiadań fantastycznych. Może
czytelnik bez odpowiedniego „nastrojenia” nie odbierze tego jak należy. W
każdym razie coś tu nie do końca zagrało. A może to tylko ja.
Innym rodzajem opowiadań są teksty
w klimacie ludowych baśni. I te już radzą sobie bez porównania lepiej: Bajka o głupim Jasiu Anny Grzanek oraz Zofia i korzenie Anny Karnickiej są
wprawdzie zupełnie różne i utrzymane w odmiennych stylach, niemniej przy obu
miałam wrażenie, że zagłębiam się w jakiś lokalny folklor i magię istniejącą
gdzieś tuż pod powierzchnią normalnego życia na wsi. Oba opowiadania mają
świetny, nierzeczywisty nastrój i bohaterów, do których łatwo się przywiązać,
którzy intrygują i każą czytać dalej.
Przyjemną lekturę, choć nie
pozostawiającą we mnie większego sentymentu, stanowią opowiadania spod znaku
szeroko pojętego fantasy. Mamy tutaj różne jego oblicza: będzie trochę i o
wojnie, i o przeznaczeniu, i o magii, bohaterowie będą młodzi i starzy,
mężczyźni i kobiety, ludzie i nieludzie. Trzeba przyznać „Fantazmatom”, że
zdecydowanie uniknęły jakiejkolwiek powtarzalności i każde z opowiadań jest
jedyne w swoim rodzaju: czy to Iskra z
Edry Marii Zdybskiej, czy Ciemność i
lustro Artura Laisena, Nagroda
wojownika Sylwii Finklińskiej albo Zdrada
w Schiverheim Łukasza Trykowskiego. Wszystkie są na swój sposób dobre, choć
to po prostu nie moja stylistyka. No i muszę przyznać, że Iskra z Edry jest mocno przewidywalna, a bohaterowie wydają mi się nieprzyjemnie
sztampowi. Co w niczym nie umniejsza temu, że pustynny klimat jest fajnie,
dosadnie nakreślony, a i nie mogę nie wspomnieć o tym, że ekwirachny absolutnie
FTW.
Jak mówiłam, ta antologia to dwadzieścia
opowiadań. Nie wspomnę o każdym z nich, ale chcę wspomnieć o tych, które
zrobiły na mnie szczególnie dobre wrażenie: w większości będą to kosmosy i
postapokalipsa.
Dom Anny Hrycyszyn, miałam okazję przeczytać już wcześniej. Co w
niczym mi nie przeszkodziło spotkać się z nim ponownie: to bardzo sprawnie
napisana, rzetelnie dopracowana historia, bardzo w stylu autorki. Mamy więc
kosmosy, bohaterkę, która jest po prostu postacią, bez potrzeby udowadniania
światu, że jest żeńską postacią, no
i emocje. Dużo emocji. Mimo że czytając mocno odczuwa się, że to sci-fi z całym
dobrodziejstwem inwentarza, to właśnie one wybijają się na pierwszy plan. A sam
pomysł Szczęściarzy ogromnie mi się podoba - to zresztą jest tylko jeszcze
jedna cecha pisania tej autorki: w stosunkowo krótkim tekście nakreśla
koncepcję, która intryguje i każe wyczekiwać, czy może kiedyś jeszcze coś na
ten temat zostanie napisane...? (na ciebie patrzę, Fiksie)
Dużym i niesamowicie pozytywnym
zaskoczeniem było dla mnie Budzenie
zmarłych Filipa Laskowskiego. Początkowo opowiadanie wydawało mi się dość
sztampową postapokalipsą, ale im dalej w las, tym lepiej to wszystko wyglądało,
a ostatecznie to jeden z najlepiej przeze mnie wspominanych tekstów w tej
antologii. Pozytywne wrażenie budzi już od momentu, w którym czytelnik zaczyna
widzieć, jak fajnie i drobiazgowo jest opracowany świat, w którym rozgrywa się
akcja. Podczas lektury zaczyna się wierzyć w społeczeństwo zamieszkujące
bunkier, wykształconą tam strukturę i obyczaje. No i to, co do mnie szczególnie
przemawia, to oczywiście Josipowie - i to nie sam fakt, że istnieją tam ludzie
zajmujący się tym, czym się zajmują, tylko właśnie fakt, że Mateusz nazywa ich
Josipami. Że widzi w nich Josipów. To drobiazg, ale niesamowicie mnie urzekł.
Może nawet bardziej niż sama historia Mateusza i jego przemiana - tutaj mamy, tak
myślę, sięgnięcie po dość klasyczny motyw, choć bardzo zgrabnie zaprezentowany.
Ach, no i jeszcze krótki wątek ojca Balabanowa - krótki, ale dobry i
emocjonalny.
Jam Jest Michała J. Sobocińskiego początkowo sprawia wrażenie
głównie zabawy zaimkami i paroma innymi słówkami - i nie ukrywam, że przez
moment myślałam, iż tak właśnie będzie do końca. Tymczasem opowieść szybko skręca
w stronę poruszającej historii o izolacji, osamotnieniu i odmienności, która to
historia wcale nie kończy się tak, jak początkowo myślałam. Jedno z moich
ulubionych opowiadań, żeby było zabawniej - znów postapo, co generalnie daje mi
do myślenia, że postapokalipsa w rodzimej literaturze ma się wcale nieźle i na
szczęście nasi autorzy z powodzeniem wyrywają się z banalnych ram Metra 2033 czy innej „Fabrycznej Zony”.
Z innych opowiadań, które wywarły
na mnie jak najlepsze wrażenie, mamy jeszcze tekst zamykający antologię, czyli Incydent helenowski Tomasza Krzywika – chociaż
z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że to w gruncie rzeczy fanfik Lovecrafta. Co
zresztą daje mi do myślenia: czy był niedawno jakiś konkurs na opowiadanie
Lovecraftowskie? Wszak w zbiorze opowiadań Marcina Rusnaka też mieliśmy
sięgnięcie po te klimaty. Tym razem zdecydowanie mocniej widać inspirację -
pojawia się nie tylko Przedwieczny, ale i cały styl bardzo wyraźnie czerpie od
Samotnika z Providence. Co jest z jednej strony super fajne, bo autor naprawdę
sprawnie naśladuje wielkiego klasyka, z drugiej jednak - cóż, ewidentnie styl
Lovecrafta wmiksowany we współczesną prozę nie ma racji bytu. Mimo że Tomasz
Krzywik zrobił to najlepiej jak się dało, narrator i tak raz po raz wypadał
dziwacznie i pretensjonalnie, czasem wręcz te wspaniałe słowa typu „bluźnierczy”
czy „odrażający” zdawały mi się zupełnie nieadekwatne do opisywanej sytuacji.
Inna sprawa, że opowiadanie z czasem nabiera coraz więcej lovecraftowskich
rumieńców i coraz mocniej wciąga, kończąc zdecydowanie na moim małym podium.
To dobra antologia - co zresztą
już nie zaskakuje, bo Fantazmaty ogólnie zdają się trzymać poziom. Jak
wspomniałam, nie każde opowiadanie mnie urzekło, ale myślę, że w tym przypadku
dochodzą do głosu już głównie osobiste gusta czytelników, niż rzeczywiste
mankamenty samych tekstów. Te, w moim odczuciu, są bez wyjątku dobrze napisane.
Nie miałam baboli do czepiania się, nie chciało mi się zgrzytać zębami nad
nieumiejętnie zarysowanym światem czy niedorobioną postacią. Wszystko wydaje
się takie, jakie być powinno, choć nie zawsze to „powinno” równa się „jak
akurat ja lubię”. Tak czy owak, antologia zdecydowanie warta polecenia.
O, a do mnie akurat opowiadanie Cuprjaka bardzo przemówiło - totalnie kupuję to emocjonalne wyjałowienie, ładnie mi się składa z tym, co gdzieś tam czytałam o PTSD i o historiach ludzi, którzy wojnę przeżyli, choć były to głównie obrazy literackie. Widzę to opowiadanie gdzieś w spektrum między "Mausem" a "Włoskimi szpilkami". Natomiast dwa pozostałe wojenne opowiadania wydają mi się straszliwie naiwne i proste w ujęciu problemu.
OdpowiedzUsuńMnie także podobały się te baśniowe opowiadania, oba bardzo, oba w inny sposób, choć łączy je pewna taka gorycz. Lubię gorycz. I podzielam zachwyt "Budzeniem zmarłych" - stare i ograne postapo z zimą nuklearną niby, a jednak tekst tak dobry, tak emocjonalny i tak plastyczny, że chce się bić brawo :D
A widzisz :) Jeśli miałabym wybrać któryś z tekstów wojennych, to jednak pocelowałabym w "Rękojeść..." - acz to w sumie ze względu na drobiazg, to znaczy fakt, że żona nie chciała wiedzieć, kiedy umrze. Polubiłam żonę bohatera. :) Bardziej niż wojna zainteresował mnie tam właśnie temat świadomości własnej śmierci.
UsuńOczywiście, nie wspomniałam jeszcze o milionie innych tekstów, a właściwie o każdym można powiedzieć zdanko czy dwa. Szczególnie korciło mnie napomknąć jeszcze o "Czarnej mewie", bo - choć dość w moim odczuciu dość sztampowy - tekst miał ładnie zarysowany świat w stylu "Blade Runnera" czy "Modyfikowanego węgla".
Twoje odczucia względem baśniowych tekstów w gruncie rzeczy chyba mnie nie dziwią :D Co każe mi się zastanawiać, czy doczekam się kiedyś na przykład właśnie takiej gorzkawej, baśniowej antologii ^^ Totalnie widziałabym Cię w tych klimatach :D
"czy doczekam się kiedyś na przykład właśnie takiej gorzkawej, baśniowej antologii"
UsuńDaj mi sprecyzowany temat i na pewno się zastanowię. ;)
Ha, kuszące :D A na serio, to muszę najpierw obczaić numer Creatio Fantastica z 2016 roku, bo był poświęcony właśnie baśni. A się jakoś ciągle nie złożyło - może byłaby w nim jakaś inspiracja? ;)
UsuńA może nie do końca chodziłoby o formułę baśni, tylko po prostu o ludowość czy też wieś? Nie wiem. Po prostu sygnalizuję potencjał :D
Muszę w końcu sobie sprawdzić ten #$#$&* czytnik...
OdpowiedzUsuń