poniedziałek, 22 czerwca 2015

Godzilla kontra... a nie, wróć. To tylko "Jurassic World"

Ponieważ chadzamy do kina średnio raz na pół roku, warto takie wyjście naprawdę w pełni wykorzystać. Tym bardziej, że ostatnie, zimowe wyjście nam nie wypaliło i na Hobbicie byłam w wersji bezUlvowej. Toteż skoro już zebraliśmy się, żeby zobaczyć na dużym ekranie Mad Max: Fury Road, postanowiliśmy od razu obejrzeć Jurassic World. W końcu to film o wielkich dinozaurach, nie? Gdybym go nie zobaczyła w kinie, żałowałabym jak dziesiątków innych niezobaczonych w kinie filmów.

Tak się złożyło, że trafiliśmy na seans 3D. I od tego może zacznę: sama nie wiem, może to problem kina (Cinema City Krewetka), a nie filmu. Ale wyglądało fatalnie. Raz, że w ogóle trójwymiar był moim zdaniem zbędny. Nakręcone z rozmachem sceny pokazujące wspaniałość parku potrafią przecież wyglądać porywająco w dwóch wymiarach. Dwa, że to 3D było jakieś kulawe. Ewidentnie widziałam kilka płaskich warstw, nałożonych na siebie. Jak gdzieś w początkach technologii 3D, gdzie film przypominał bardziej taką rozkładaną książeczkę dla dzieci. Pfuj.
Ale abstrahując od trzech wymiarów, w ogóle ze stroną wizualną coś nie grało. Przykładowo: scena, w której Gray (Ty Simpkins) otwiera drzwi na balkon i mamy widok na park: ten park był jakiś dziwacznie malutki. Szczególnie jezioro i most na samym przedzie, bo reszta ok., była daleko. Coś było schrzanione z perspektywą. I nie zgodzę się na postulat, że to ja mam schrzanione z oczami, bo nie ja jedna to zauważyłam. To wyglądało, jakby chłopiec z balkonu patrzył na makietę.

No ale powiedzmy, że to wina kina. Na pewno to była wina kina.

Jeśli idzie o sam film, to miałam od początku mieszane uczucia. Z jednej strony: c’mon, to Park Jurajski! Przecież nie można mieć niskich wymagań od filmu czepiającego się korzeniami jednego z lepszych dzieł Spielberga. Z drugiej strony zaś: to jest głupie. Ten film jest głupi u najgłębszych podstaw. No bo jak to tak? Nagle udajemy, że poprzednie trzy filmy nie istniały? Nagle ktoś gdzieś mówi „Hej, trzy razy próbowaliśmy bawić się w bogów i odtwarzać dinozaury, co zawsze kończyło się licznymi zgonami i za każdym razem przekonywaliśmy się, że nie powinniśmy tego więcej robić, bo mały człowieczek z siłami natury nie wygra… ha! Zróbmy to więc po raz czwarty, tylko z większym parkiem i większym, bardziej krwiożerczym dinozaurem! Co może pójść źle?” – serio? To znaczy dobra, ja wiem, że ludzie są idiotami i taki scenariusz pewnie byłby możliwy. Ale na pewno nie w tak krótkim czasie, to raz. A tymczasem Claire (Bryce Dallas Howard) wyraźnie mówi o tym, że dwadzieścia lat temu były pierwsze próby ożywiania dinozaurów, wskutek czego ludzie żyją z wielkimi gadami na co dzień i teraz dinozaury są tak atrakcyjne jak żyrafa w ZOO. Czyli jakby… film próbuje nam pokazać, że zaraz po – raczej jednoznacznej – poincie pierwszego Parku Jurajskiego jednak postanowiono otworzyć tę placówkę i wpuścić do niej ludzi. Tak. Czemu nie.
kadr z filmu
Po drugie, nawet jeśli faktycznie by to zrobiono, to naprawdę mam nie załamać rąk nad tym, jak wygląda system zabezpieczeń w tym parku? I to przecież po tym, kiedy wszyscy mogliśmy się przekonać, że dinozaury mogą czasem się wydostać za ogrodzenie. Tymczasem po przekroczeniu przez takiego zwierzaka jednej pancernej furtki nagle okazuje się, że ludzie są tylko wielką stołówką. No serio: mamy otyłego ciecia, który nie zauważył, że z termowizją jest coś nie halo. I później paru komandosów z giwerami (ale bez śmigłowców - bo co tam, że gdyby mieli ze dwa-trzy śmigłowce, film można by skończyć po dwudziestu minutach. Na litość Jeżusia, przecież polowali na piętnastometrowego bydlaka! Naprawdę byłoby im łatwiej ustrzelić go z powietrza niż pchać w dżunglę ludzi. Ba, z powietrza mieliby nawet tyle swobody, że mogliby go faszerować środkami usypiającymi do upadłego. Czemu ludzie w tym filmie nie mają mózgów?). I panią z głośnika, która uprzejmie upominała turystów, żeby się schowali, jak stado głodnych pterodaktyli leciało w stronę deptaka. No ale serio: jak niby oni mieli się schować? Jak mogliśmy się przekonać, przeszklona restauracja nie była najlepszym schronieniem. Ach, no i te bańki, w których turyści jeździli między gadami – nie dało się ich jakoś zdalnie zawrócić? Zero automatyki, zwiedzający sam sobie wybiera, dokąd pojedzie? A cała wielka ewakuacja polega na tym, że miła pani poprosi ludzi, żeby oni się ewakuowali, a oni grzecznie pojadą do domu? WTF? Filmie, czy ty w ogóle znasz ludzi? Ja się dziwię, że koniec końców do lasu wjechali tylko nasi młodociani bohaterowie. Na moje oko, to połowa turystów by olała alarm. No wiecie: „Zapłaciłem, to będę zwiedzał, aż skisnę! Nie będą mi tu jakichś ewakuacji-sracji zarządzać!”.
A tak naprawdę zmierzam do tego, że film mógłby spróbować być odrobinę mniej głupi, biorąc pod uwagę, że ludzie pamiętają przecież poprzednie produkcje z tej serii. I skoro widz jest w stanie czegoś się nauczyć na błędach bohaterów, jest bardzo słabym motywem, że postaci w najnowszym filmie tego nie potrafią.

Chciałabym powiedzieć, że bohaterowie bronią tej produkcji. Ale nie. Oni wszyscy są tak okropnie wkurzający. Najpierw dostajemy matkę chłopców – Karen (Judy Green), która kurna smarka i płacze siostrze przez telefon, że nie będzie rodzinnych wczasów. Mowa o matce, która – przypomnę – opchnęła siostrze dzieciaki na tydzień. O co jej w ogóle chodziło? Ja tego po prostu nie skumałam. Ta kobieta była jakaś dziwna i jeśli faktycznie rozwodziła się z mężem, to trzy razy „hura!” na cześć męża, który wreszcie będzie miał normalne życie.
Sama Claire była… no, była. Dość typowa, dość nieciekawa, zaczęła od oziębłej, eleganckiej karierowiczki (każda elegancka kobieta na odpowiedzialnym stanowisku to zimna suka, prawda), skończyła ratując świat i takie tam, upaprana w błocie. Ale w szpilkach. No dobra, nic ciekawego, nic nowego, whatever. To, co mi w jej przypadku przeszkadzało, to fakt, że miałam przez nią momentami wrażenie, że oglądam dwugodzinny spot „Nie zdążyłam zostać mamą”. Okropnie nachalne potępienie wyboru kobiety, która postawiła na karierę i rozwój osobisty, a nie na dzieci. Obrzydliwość.
Jak już zaczęłam o paskudnych i nachalnych wątkach umoralniających, to jeszcze dorzucę do tego chłopców – wspomnianego już Graya i Zacha (Nick Robinson). Ci z kolei dobijali mnie rzewliwymi momentami z cyklu „jesteśmy braćmi na dobre i na złe”. To znaczy dobra, ja rozumiem pokazanie więzi między rodzeństwem. Fajnie. Ale nie przesadzajmy, dobrze? Zwłaszcza że w ogóle nastolatek pociskający takimi mdłymi tekstami jest dość niewiarygodny, no ale mniejsza, powiedzmy, że w ekstremalnej sytuacji wyłuskał z siebie całe pokłady wrażliwości.
No, jest oczywiście Owen (Chris Pratt), który… no, dla mnie to w sumie Star Lord, tylko tym razem nie obija się po kosmosach, tylko tresuje raptory. Ale jako postać jest do bólu wtórny i nieciekawy, a jego jedyny atut to fakt, że generalnie jest facetem ze wszech miar estetycznym.
Mamy jeszcze, oczywiście, różnych tam głupich i złych. Głupim jest właściciel parku, Masrani (Irrfan Khan – aye, naprawdę nazywa się Khan) – nie ma w sumie pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, a ja nie mam pojęcia, o co jemu chodzi. Z jednej strony film pokazywał go jako idealistę, który chce dobra zwierząt i ludzi i chce nieść jakieś przesłanie. Z drugiej, kiedy pojawiła się opcja, że może trzeba strzelać do Godzilli Indominusa Rexa z ostrej amunicji, wyskoczył z kosztami. Więc ja nie wiem, czy to w końcu naiwny głupek, czy jednak wyrachowany materialista. Wszystko jedno, bo i tak jest tylko kolejną postacią do zjedzenia.
Prawdziwymi złymi byli Vic (Vincent D’Onofrio) oraz Wu (BD Wong) – źli, paskudni, babrali się w genach i… Jeżusiu, jakimi byli kretynami. Tworzą nowy gatunek dinozaura, tak? Łączą geny różnych zwierząt, tak? I pierwszy problem z brzegu: Wu sobie łączy co chce z czym chce, a jego przełożeni nie mają pojęcia, co z czym i dlaczego. Bo tajemnica. No brawo. Ale żeby było zabawniej, okazuje się, że sam Wu też nie ma pojęcia, co zrobił. Kiedy dowiaduje się o kolejnych umiejkach, jakie zapewnił Indominusowi, wygląda na szczerze zaskoczonego. Ejże, chłopie – czy to nie ty masz być tym mądrym?
Z taką bandą niekompetentnych ciućmoków, to nic dziwnego, że całe przedsięwzięcie było skazane na porażkę. Ale, żeby było zabawniej, koniec końców okazuje się, że Vic miał wcale niezły plan z tym, żeby raptory polowały na Indominusa. Przecież gdyby nie te maluchy, film skończyłby się zgoła inaczej. Owszem, nie wszystko poszło tak jak miało (bo antagoniści byli idiotami), ale pomysł był naprawdę dobry.

Ale żeby nie było, że tylko narzekam!
Po pierwsze, kiedy na początku filmu usłyszałam tę charakterystyczną muzykę z Jurassic Park, zrobiło mi się jakoś tak ciepło na serduszku. Za tę muzykę jestem w stanie tak naprawdę wiele wybaczyć filmowi.
Po drugie, rehabilitowali T-Rexa. Uwielbiam ich za to. Właściwie z filmu można by wyciąć ostatni kwadrans i zapętlić – byłoby ciekawsze i fajniejsze. Był T-Rex! T-Rex forever!
Po trzecie, Murzyn przeżył. Wow. Nie ukrywam, zaskoczyło mnie to.



– Can we stay with you?
– I am never leaving you again!

– No, no, him. We mean him.

4 komentarze:

  1. (Będą dwa komcie, jeden pod drugim, bo mi się nie mieści)

    Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. To nie był zły film, on był okropny. Był piramidalnie wręcz głupi. Kim w ogóle była Claire, poza zimną suką, która odniosła sukces zawodowy ofkoz, bo z kontekstu wychodziło, że jej siostrzeńcy to powinno być dla niej coś niesamowicie ważnego. Pratt się nawet dziwił, że jak ona może nie wiedzieć ile oni mają lat. Kurde, ja nie jestem pewien ile ja sam mam lat, żeby to powiedzieć z pewnością, to musiałbym sobie obliczyć na podstawie peselu. A tymczasem brak wiedzy ile lat mają siostrzeńcy był chyba jakąś zbrodnią. No i te szpilki mnie u niej strasznie raziły. Bo albo bawimy się w komedię w stylu "Straszny Film" i wtedy można uciekać w szpilkach przed T.Rexem, albo bawimy się na poważnie i wtedy je ściągamy i ganiamy jednak w czymś, co pozwala biegać. A tutaj nie bardzo wiedziałem czy to comic relief, czy niedopatrzenie, czy komuś się wydawało, że tak się da, jeśli się bardzo będzie chciało.

    Ludzie giną w tym filmie na potęgę, po pierwszych trzydziestu minutach myślę, że swobodnie można powiedzieć, "zginęło więcej osób niż we wszystkich pozostałych filmach", ale to już strasznie blisko do body count z "Hot Shots 2".

    Stworzyliśmy super dinozaura, który ma geny płaszczki, kałamarnicy czy czegoś tam jeszcze. Świetnie, zrobiliście z filmu o dinozaurach Godzillę. Filmy o Godzilli są atrakcyjne, bo Godzilla rozbija się po mieście i zazwyczaj walczy z bo ja wiem, MechaGodzillą! A tutaj łazi po lesie, zjada kolejnych wojskowych i zabija kolejne dinozaury. Filmy na Animal Planet są ciekawsze, bo tam występują prawdziwe zwierzęta, nie zmyślony składak. Skoro już tak bardzo polecieli sobie w kulki, że dali mu możliwość stawania się niewidzialnym dla termowizji, zlewania się z otoczeniem, kulo-odporność itp, to kurde mogli mieć chociaż jaja i dać mu możliwość latania i ziania ogniem. A co!

    Co jakiś czas w filmie pojawiał się wątek: a co z gośćmi zwiedzającymi park, jest ich ponad dwadzieścia tysięcy, są w niebezpieczeństwie itd. Już pomijam, że niebezpieczeństwo im groziło, jak się akurat komuś przypomniało, czyli na początku jak Godzilla szła do nich, bo kierowała się na źródło ciepła, potem jak latały pterodaktyle i inne badziewia, a potem wszyscy o nich zapomnieli, wliczając dinozaury. Bo jak T.Rex i Raptory zaczęły sobie hasać na wolności to pan w centrum zgasił światła i poszedł do domu, bo to już najwyraźniej nie było zagrożenia. A i jeszcze jedno: http://www.gdansk.pl/subpages/gdanszczanie/foto/2014/Rodzinne-Zdjecie-Gdanszczan-2014-by-Dariusz-Kula.html na zdjęciu jest około dziesięć tysięcy luda. Nawet połowy tego nie było w tej wielkiej hali na końcu, gdzie łatano rannych na kocykach. Resztę zjadły dinozaury? Piętnaście tysięcy ludzi? W zamachach na WTC zginęły niecałe trzy tysiące. Rodzinny film.

    Bracia, nie mogę pominąć braci! Jeden mały mózgowiec i jeden niepryszczaty nastolatek, który ma dziewczynę, z którą ciągle pisze na IPhonie(product placement to zupełnie oddzielna historia, aż dziwne, że dinozaury nie miały na sobie znaczka Nike) i który usiłuje poderwać każdą, ale to każdą laskę, którą zobaczy w okolicy. Chopie, jak ja mam poczuć do ciebie sympatię, skoro starasz się być tak antypatyczny, jak tylko potrafisz? Dinozaury? Meh, muszę napisać smsa do dziewczyny, że ją kocham, a potem pogapię się na laski stojące obok, których celem jest zachichotać.

    CDN

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu sam park. Dupa nie park, nie obchodzi mnie jak bardzo się dinozaury opatrzyły i jak bardzo ludzie mają ich dość. W żadnym, ale to w żadnym parku nigdy nie dopuszczono by do sytuacji, żeby zwiedzający jeździli samodzielnie, bez żadnego nadzoru, pomiędzy zwierzętami. A tymczasem tutaj dwójka nielatów jeździ tą wielką bańką (pomysł bańki fajny, futurystyczny, czemu ona nie jest brudna, skoro jeździ tym szkłem po ziemi?Unosi się nad trawą?Bo moim zdaniem trawę gniecie i powinna być na środku zielona) pomiędzy dinozaurami i może nią sterować, bo ma wajchę w środku. Ba nielaty nawet przyspieszają, czym płoszą zwierzęta! Teraz podstawiamy to do safari w Afryce, które swoją drogą ma tradycję dłuższą niż 20 lat i nadal się nie znudziło, gdzie turyści siedzą w samochodzie prowadzonym przez pracownika parku, ze strzelbą. Jak podchodzą zwierzęta, to zwalniają, albo i stają, żeby nie płoszyć, nie stresować. Ale tutaj to chuj tam, pojedziemy z piskiem bańki, będzie śmiesznie, jak będą uciekać. Jeżusiu, nigdy nie chciałem, żeby dinozaur kogoś zeżarł tak bardzo, jak tych dwóch i ich ciotkę.

    Natomiast obsługa parku to sami profesjonaliści. Jeden z nich się przyznaje, że służył w Afganistanie, po czym nie trafia do piętnastometrowego gada. Strzelając z tego: https://www.youtube.com/watch?v=06rpnmCmThM Kuźwa... To jak tam wojna w Afganistanie poszła i po której stronie walczyłeś synku?

    Nie sądziłem, że można się nudzić na filmie o dinozaurach, ale twórcy najwyraźniej postanowili pokazać, że da się to zrobić.I to nie jest tylko moja opinia, ludzie wychodzili z kina w czasie seansu, serio. Chyba pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Najjaśniejszą gwiazdą filmu był Pratt, który był po prostu nijaki w odróżnieniu od reszty, która była albo irytująca, albo głupia i irytująca. Bleh i zmarnowana kasa, ale z drugiej strony jakbym to zobaczył na małym ekranie, to pewnie bym miał myśl, że w kinie byłoby lepiej, bo efekty nakryłyby słabości scenariusza. Nie, nie byłoby, nic nie nakryły. Wszystko było tylko większe (za wyjątkiem panoramy parku i helikopterów w CGI, to były makietki)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tym, jak mi pokazałeś reckę z gram.pl, to tak sobie zaczynam myśleć, że może to był przezabawny pastisz, tylko nie pokumaliśmy... i ludzie w kinie takoż nie pokumali, dlatego wychodzili? No bo ponoć kretyńsko zły i nikczemny antagonista, grany przez D'Onofrio, był prześmiewczy i subtelny. I ruda w szpilkach też ponoć celowo i wogle. Chociaż tutaj dla mnie dość wyraźnie akurat te szpilki były próbą mrugnięcia do widza, wiesz, "my tak z dystansem i humorem" i tak dalej. Nie mówię, że to udane mrugnięcie, ale chyba wiem, co twórcy chcieli osiągnąć.

      Znaczy no ogólnie bieda, bo zrobili głupawe chujwico, które ma być kontynuacją całkiem przecież poważnego sci-fi. ;| Nie mam pojęcia, co robili w kinie ci, którzy te dwa filmy porównują, ale chyba nie oglądali tego, co na ekranie było. No bo porównywanie na zasadzie "tu były dzieci i tam były dzieci" to trochę z zadka jest.
      No nic.

      Jazda z piskiem bańki <3 :D

      No było nudne, no. Koszmarnie nudne. I złe. Ale T-Rex. :D

      Usuń
  3. Sama nie wiem. Z jednej strony mam ogromną chęć pójść do kina i zobaczyć, z drugiej jakoś tak nie wiem, czy chcę oglądać kolejną produkcję (zraziłam się, delikatnie mówiąc, do tego typu rzeczy) Poczekam chyba, aż puszczą to w Telewizorni i obejrzę żeby móc spokojnie pluć jadem i nie tracić grosza :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...