niedziela, 19 stycznia 2014

30-Day Book Challenge: dzień 9

(zapewne z Internetów, ale
nie zapisałam źródła...)
Książka, którą hejtowałam na początku, ale skończyłam wielbiąc ją

Och, dzisiejszy czelendż był dość głupawy. To znaczy: od pierwszej sekundy wiedziałam, o czym chcę napisać. Jedynym mankamentem był fakt, że pisałam już pełną recenzję tej powieści, więc nie bardzo mam koncepcję, co chcę tu napisać.
Oczywiście, jest to pewne naciągnięcie tematu. To znaczy: teoretycznie powinna to być książka, której początkowo nienawidziłam, tak? Cóż, sęk w tym, że ja naprawdę rzadko nienawidzę książek. A jeszcze rzadziej czytam te, które już zdecyduję się hejtować. Bo generalnie jestem bardzo, bardzo tolerancyjnym człowiekiem i jeśli tylko książka ma cokolwiek fajnego, to będę nią zainteresowana i nie będę jej nienawidzić – ze względu na ten choćby jeden element. A jeśli już faktycznie dochodzi do tego, że jakiejś książki nienawidzę, w sensie: uznaję ją za totalnie niewartą czytania, to jej po prostu nie czytam.
Ale, złagodziwszy nieco wymogi wyzwania, powieść nasunęła mi się – jak wspomniałam – od razu.
Bibliotekarz Michaiła Jelizarowa. Książka kupiona tak naprawdę na zasadzie żartu: zobaczyłam w Auchanie i ot tak, dla jaj, wrzuciłam Ulvowi do wózka. Bo bibliotekarz, więc taki tam żarcik zawodowy, aye? Bo wiecie, myśmy są bibliotekarze, a ta książka miała być o bibliotekarzu, więc no… he he he…
Ale okazało się, że książka kupiona dla żartu była naprawdę świetna. To dość niepokojące, ale obecnie (a bądź co bądź przeczytałam ją w sierpniu 2012 r., czyli jakieś… nie wiem, dawno temu!) jest to jedna z częściej wspominanych przeze mnie powieści, jakie przeczytałam. Był to najlepszy zakup w Auchanie ever. Babuszki przebijające sobie tętnice drutami, wielka tajemnica, dzieje świata… wszystko to owiane nostalgią za ZSRR i jednoczesnym hejtowaniem tego okresu. Dla mnie to była miodność nad miodności – z wyłączeniem, powiedzmy, samego początku i samej końcówki. Początek wiał nudą, końcówka zaś – wiała zbytnim metafizycznym bełkotem, który za bardzo do niczego ciekawego nie prowadził, bo przecież wtedy już nie żyli wszyscy ci, których w tej powieści uwielbiałam.

Jedno mogę powiedzieć – i mówiłam to już dawno, jakieś półtora roku temu: to świetna powieść. Doskonałe, pełnokrwiste postacie, świetne realia, rozdarcie między krytyką Sojuzu a tęsknotą za nim, wreszcie dużo krwi i fruwających flaków. Ta książka, choć dość przygnębiająca i ogólnie może miejscami ciężkawa, naprawdę jest rewelacyjna. I naprawdę totalnie, ale to totalnie się tego nie spodziewałam, kiedy ją wrzucałam, do wózka. Dla jaj. Bo myślałam, że to będzie taki tam rozluźniający śrut z branży. Jedno z najfajniejszych rozczarowań ever. Polecam bardzo.

3 komentarze:

  1. Pałęta się za mną ta książka już od bardzo dawna. W końcu będę musiał ją dorwać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przy okazji następnej bytności w Gdańsku muszę sobie pożyczyć od was :) Zupełnie zapomniałam jak ostatnio buszowaliśmy po półkach ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...