sobota, 26 maja 2012

ZaFraapowana filmami (58) - "Numer 23"


Numer 23 - plakat

Kiedy pięć lat temu w kinach pojawił się Numer 23 w reżyserii Joela Schumachera, bardzo chciałam na to iść. Nie ze względu na Schumachera, którego nazwisko w sumie mi powiewa, a odkąd zobaczyłam denne Nolanowe pseudo-Batmany, to już jakoś nie potrafię nawet złościć się na Schumacherowego Batmana i Robina. Chodziło raczej o Jima Carreya, którego wielbię, no i całą otoczkę. Oto zblazowany hycel, Walter Sparrow (Jim Carrey), dostaje od żony, Agathy (Virginia Madsen, czyli Catherine z przemiodnej Armii Boga), książkę, która jest opisana jako uberwypaśna, wstrząsająca opowieść o obsesji i takich tam sprawach. No i Sparrow, w trakcie czytania, sam się wkręca w tę samą obsesję i zaczyna wierzyć, że liczba 23 rządzi jego życiem. A potem pojawia się zagadkowe morderstwo. I już zupełnie nie wiadomo, co wydarzyło się naprawdę, a co jest zmyśleniem. No i kto zmyślał?
Zapowiadało się naprawdę nieźle.
A co widz tak naprawdę dostał?
Produkcja trwa półtorej godziny. Pierwsza godzina to film o facecie, który czyta książkę. I jeśli wziąć pod uwagę, że przecież czyta ją dniem i nocą, z maniakalnym zafascynowaniem, to muszę przyznać, że Walter wybitnie wolno składa literki. Tknęło mnie to, kiedy w którymś momencie Agatha zapytała naszego bohatera, czy już skończył. Otóż nie skończył. Ba, nie jestem pewna, czy wtedy był choćby w połowie tekstu. Jasne, przerywał czytanie wypisywaniem cyferek na ścianach i kończynach, niemniej całość szła mu pieruńsko ślamazarnie. Po pół godzinie byłam znudzona, a po pięćdziesięciu minutach myślałam, że jak zaraz coś się nie zacznie dziać, to wyrzucę monitor za okno.

Na szczęście już mniej-więcej w pięćdziesiątej piątej minucie przedstawiona historia mnie zaciekawiła. Wreszcie okazało się, że sprawa morderstwa wcale nie jest taka prosta, że chyba fabuła książki wcale nie jest zmyślona i wielce prawdopodobne, że morderca chodzi na wolności, podczas gdy w więzieniu kiśnie niewinny człowiek… no, niewinny jak niewinny, ale przynajmniej taki, który nikogo nie zabił. Atmosfera zaczyna się zagęszczać, podejrzani zaczynają być po kolei wszyscy bohaterowie, którzy przewinęli się w filmie, bo a to psycholog Isaac French (Danny Huston, czyli, jak może niektórym jest wiadome, jeden z moich ulubionych aktorów – w ogóle muszę przyznać, że obsada w tym filmie jest bardzo zacna), a to ów gościu z więzienia, a to wreszcie nawet Agatha. Całość zaś jest tak skonstruowana, że rzeczywiście w trakcie oglądania podążałam za tymi tropami, ufna w to, że nie no – tym razem to już na pewno prawdziwy morderca!
No ale to, niestety, tylko ostatnie pół godziny.

kadr z filmu Numer 23 - demoniczna książka, którą
Walter będzie czytał mniej-więcej w tempie
mnie czytającej Ben Hura.
Wcześniej, jak wspomniałam, widz śledzi losy faceta, który (bardzo wolno) czyta książkę. Ale, oprócz tego, sam zagłębia się w świat tej (bardzo wolno czytanej) powieści. I tu nawet wyszło fajnie. Kryminał o detektywie Fingerlingu (tu znów Jim Carrey) został pokazany trochę w konwencji noir, trochę zalatuje momentami groteską – takie przynajmniej odniosłam wrażenie szczególnie po epizodzie z blondynką, która lubi różowy. Te powieściowe kawałki, w przejaskrawionej kolorystyce, z szeregiem bardzo klasycznych modeli postaci, mają zdecydowaną przewagę nad historią faceta (bardzo wolno) czytającego książkę.
W obu wątkach jednak boli mnie jedno: główny motyw, czyli sam udział liczby 23. Przypuszczam, że cały film oceniałabym dużo lepiej, gdyby wyciąć stamtąd spiskową teorię liczby, a zamiast tego wrzucić jakąkolwiek inną manię, choćby obsesyjną potrzebę noszenia różowych kapci z króliczymi uszkami. Hecy z numerem 23 po prostu nie kupuję. Jeszcze dopóki wyciągane są ciekawostki w rodzaju że w alfabecie łacińskim są 23 litery, człowiek ma 23 pary chromosomów, a sabat czarownic ma miejsce 23. czerwca, jestem w stanie to łyknąć. Ale jak zaczynają przeliczać, ręce opadają mi do samej ziemi. OMGOMGOMG! „Fraa” to 6+15+1+1 , czyli 23! WHOA! W filmie największym przegięciem pod tym względem był chyba kolor różowy, czyli czerwony 27 i biały 65, czyli 65+27=92, a że po angielsku „pink” ma cztery litery, to 92:4=23. Geez… Świetnie. A więc to taka ściśle anglojęzyczna teoria spiskowa? Ej, ja się tak nie bawię! Sniff, 92 dzielone przez „różowy” to 15,3(3). Trzeba by się bardziej napocić, żeby zrobiło się tajemniczo i spiskowo. O, na przykład: 1+5=6, a 6:3=2. Czyli jeśli zliczymy to poza nawiasem i dostawimy obok to, co mieliśmy w nawiasie, wychodzi nam 23! O MÓJ BOŻE! To działa!
Słowem: motyw, na którym opierała się fabuła filmu, był po prostu denny i naciągany. Z jakiegoś powodu niektórzy ludzie zdają się nie widzieć, że jak dostatecznie długo będzie się liczyć, z każdej liczby, litery, obrazka, koloru można uzyskać dokładnie taką liczbę, jaka jest nam potrzebna.

kadr z filmu Numer 23 (Walter Sparrow)
Tak bardzo chcę siku! Może to nie było najlepsze
miejsce na notatki...?
Mieszane uczucia mam odnośnie bohaterów. Jim Carrey w roli Waltera jest poprawny, ale nie porywa. Pomijając już to, jak cholernie wolno czyta książkę, to jest jakiś taki nijaki. Nie wiem, może to było zamierzone. Rzecz w tym, że w Truman Show czy w Człowieku z księżyca nie wyobrażam sobie, żeby główne role miał grać ktoś inny. A w Numerze 23? Pasowałby każdy. Nawet nie potrafię powiedzieć, czy tego bohatera polubiłam czy nie. Był mi zupełnie obojętny. A nie tego oczekuję po postaci kreowanej przez Carreya.
Natomiast zaskakująco pozytywnie wypadła Agatha. W przeciwieństwie do większości matek i żon w filmach, nie wypięła się na męża, tylko w jakiś tam sposób go wspierała. Oczywiście, nie zawsze postępowała tak, jak on by tego chciał, ale jednak mnie nie irytowała. To naprawdę ewenement, bo kobiety w takich sytuacjach zazwyczaj są pokazane jako te o wąskich horyzontach, które nie rozumieją mężczyzny-bohatera i w końcu go porzucają, na stałe bądź tymczasowo, bądź też zupełnie ordynarnie zdradzają (och, jedna z najgorszych filmowych samic ever: matka bohatera w Catch me if you can – warczę, ilekroć o niej pomyślę…). Miła odmiana. No i bardzo fajnie Virginia Madsen wcieliła się w role zarówno Agathy, jak i swojego demonicznego, literackiego alter-ego, Fabrizii. Ba, ale w Numerze 23 nawet syn z głupią fryzurą, Robin (Logan Lerman), jest całkiem w porządku. Dość szybko wkręca się w obsesję ojca i pomaga mu w działaniu.

Sama nie wiem, czy ten film polecać czy nie. Nie jest zbyt dobry. Godzina permanentnego facepalma i pół godziny czegoś ciekawego. Niezły pomysł z powolnym (choć trochę zbyt powolnym!) dochodzeniem do niesamowitej prawdy, niezła ta rozdwojona narracja, ale idiotyczny sam motyw tytułowej liczby. Słaby główny bohater, za to całkiem zjadliwe pozostałe postacie. Muzyki chyba nie było zbyt interesującej, bo w ogóle żadnej nie kojarzę. Ach, czołówka ładnie zrobiona – tu muszę zaznaczyć, że pierwsze wrażenie było naprawdę pozytywne. Chyba całość wyrówna się na 5/10 – ot, taki dziś dzień średniaków, co zrobić…
I ostatecznie chyba się cieszę, że nie byłam na tym w kinie. Całe szczęście, że niektórzy uznali, że to o liczbach, więc pewnie nie zrozumiem.







„You can call me Fingerling. It's not my real name. It came from a book I read as a child, ‘Fingerling at the zoo’. Paper flap long gone. It had a green hardback cover and mottled texture. It was possibly my very first book. Funny, I can't recall what it was about. The only thing I remember is the name: Fingerling. I wished it was mine. And now it is.”

3 komentarze:

  1. fajna recenzja, ale chyba się nie skuszę na ten film. Zrobisz jeszcze kolejny Uuk? bardzo mi się spodobały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa. ;) Uuk leżą w formie szkiców, część w trakcie produkcji "na czysto". Generalnie nie zamierzam (jeszcze) kończyć cyklu, bo w sumie dopiero się rozkręcam. A że robię to tak powoli, jak Walter czyta? Oj tam, oj tam. :P

      Usuń
  2. Wystrzegam się filmów z matematycznymi liczbami w tytule. I jak widzę, robię dobrze:P

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...