czwartek, 13 maja 2010

ZaFraapowana filmami (27) - "Farinelli: ostatni kastrat"

Farinelli: ostatni kastrat
Fraa nie zamierza ukrywać: jest muzycznie upośledzona. Rozpozna paręnaście utworów Mozarta, nawet obstawi te, które są z opery Don Giovanni (no dobra, głównie chodzi tu o uwerturę...), ale to tylko dlatego, że Fraa lubi twórczość Mozarta. Bo na operze tak ogólnie, to Fraa kompletnie się nie zna i nie ma o tym pojęcia.
I tak jakoś się dzieje, że Fraa historię muzyki poznaje z filmów. W swoim czasie był genialny Amadeusz, ostatnio Farinelli: ostatni kastrat, a niebawem pewnie przyjdzie pora na Kopię Mistrza.

Film Farinelli: ostatni kastrat (Farinelli: il castrato) z 1994 roku, wyreżyserowany przez Gérarda Corbiau, przedstawia losy dwóch braci – Carlo (Stefano Dionisi) i Riccardo (Enrico Lo Verso) Broschi, z których jednego świat poznał jako genialnego śpiewaka Farinelli'ego, a drugi był utalentowanym i docenianym kompozytorem. To znaczy był, ale nie w filmie.

No właśnie – jakkolwiek Fraa naprawdę pozytywnie ocenia tę produkcję, to jednak ma poważne zastrzeżenia co do koncepcji głównych bohaterów.
Po pierwsze: wygląd. Kiedy się robi film o postaciach historycznych, warto zwrócić uwagę na portrety i/lub opisy, żeby maksymalnie upodobnić bohatera filmowego do autentycznego odpowiednika. Tutaj podobieństwa nie ma, niestety, za grosz:

Carlo BroschiCarlo Broschi - film


Riccardo BroschiRiccardo Broschi - film

Jeśli w ogóle chodzi o Riccardo, to w filmie jest on niezbyt utalentowanym, nieco neurotycznym typem, który całe życie żerował na powodzeniu brata, zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i kobiety. Fraa może się najwyżej domyślać, jakie było uzasadnienie dla przedstawienia kompozytora jako małego, zazdrosnego człowieczka. Być może chodziło o uwypuklenie tragedii tytułowego bohatera i o pokazanie jego geniuszu.

No właśnie – życie kastrata bez wątpienia w pewnej mierze było tragiczne. Choć Farinelli akurat miał szczęście: Fraa dowiedziała się, że we Włoszech rocznie kastrowano około czterech tysięcy chłopców. Stanowili narzędzie, za pomocą którego rodziny – zazwyczaj ubogie – usiłowały się wzbogacić. Tymczasem w danym czasie prawdziwą sławę i bogactwo zdobywała w najlepszym razie setka kastratów. Pozostali byli już tylko okaleczonymi mężczyznami, którzy ewentualnie mogli śpiewać w chórach kościelnych. Częste były przypadki samobójstw. Carlo Broschi zdobył uznanie królów, przyczynił się do upadku teatru Händla, a więc osiągnął wszystko to, co mógł osiągnąć jako kastrat. Wciąż jednak był tylko narzędziem w rękach rodziny, okaleczonym przecież jako dziecko, a więc można się domyślać, że wbrew woli. No, chyba że ktoś potrafi wyobrazić sobie scenę, w której mały chłopiec wchodzi do salonu, ciągnie matkę za skraj sukni i mówi: „Mamo, mamo, utnijcie mi jajka, chcę cienko śpiewać, a dziewczyny i tak są gupie!”.
Fraa myśli, że to właśnie na ten tragiczny aspekt życia Farinelli'ego chciał zwrócić uwagę Corbiau w filmie i to dlatego trzeba było nieco zmienić postać Riccarda.

Jakkolwiek Fraa na muzyce się nie zna i cały czas zadaje sobie pytanie, dlaczego zamiast faceta śpiewającego jak baba ludzie w siedemnastym i osiemnastym wieku nie woleli słuchać po prostu prawdziwej baby, to jednak film obfituje w naprawdę robiącą duże wrażenie muzykę. Partie kastrata wykonuje polska sopranistka, Ewa Małas-Godlewska wraz z amerykańskim kontratenorem, Derekiem Lee Raginem. Głosy tych dwojga cyfrowo zmiksowano, żeby osiągnąć efekt śpiewu Farinelli'ego. Być może ktoś, kto ma lepszy słuch, niż Fraa, mógłby w istocie usłyszeć w filmie to, o czym pisze w wywiadzie Cecilia Bartoli, włoska mezzosopranistka:


Istnieje tylko jeden zapis śpiewu kastrata. Czy był dla pani punktem odniesienia?

Alessandro Moreschi śpiewał w Kaplicy Sykstyńskiej i był przyzwoitym śpiewakiem, ale na pewno nie wybitnym. Nagranie jest bardzo słabe, wykonawca zaś leciwy. Nie mamy więc dobrego przykładu śpiewu kastrata i nigdy go mieć nie będziemy. Jednak nawet na tych zachowanych próbkach słychać, że mamy do czynienia z prawdziwym, pełnym głosem. To nie jest kontratenor. I – oczywiście – nie jest to falset. To głos, jakiego współczesne ucho nie słyszało. Wysoki i silny, naturalny. Bowiem tajemnicą śpiewu kastratów było połączenie kobiecej skali głosu z męską siłą. Czy potrafimy sobie wyobrazić sopran z klatką piersiową mężczyzny? To namiastka kastrata.


Oprócz muzyki, film ma do zaoferowania fantastyczne, barwne stroje, barokowe wnętrza pałaców i teatrów oraz piękne dekoracje sceniczne. Wszystko to przenosi widza w świat osiemnastowiecznej opery i pozwala śledzić losy Carla Broschi nawet jeśli ktoś nie jest szczególnie zainteresowany historią kastratów. Zresztą, trzeba tu dodać, że Farinelli: ostatni kastrat został nagrodzony Złotym Globem (najlepszy film nieanglojęzyczny), dwoma Césarami (scenografia i dźwięk) oraz był nominowany do Oscara w kategorii: najlepszy film nieanglojęzyczny.

Inna rzecz, że polski tytuł jest mylący: Farinelli w żadnym razie nie był ostatnim kastratem. Był jednym z najwybitniejszych, to prawda – obok takich nazwisk jak Senesino czy Caffarelli. Prawdziwy ostatni kastrat nazywał się Alessandro Moreschi, o którym mówiła Cecilia Martoli, że jego śpiew jest raczej mierny. Tu Fraa doda, że Moreschi zmarł w 1922 roku, a to uświadamia, jak bliską historią są występy tych okaleczonych mężczyzn.

Ach, no i Fraa musi wspomnieć jeszcze jedno: w filmie pojawia się znana z Lexxa Xev, czyli Xenia Seeberg. Nie jest wymieniona w czołówce, a występ trwa mgnienie oka, podczas którego aktorka uśmiecha się do braci siedzących przy stole i wychodzi, ale jednak Fraa od razu wiedziała, że to ona. W czepeczku i z pieczonym świniakiem pod pachą – nadal wygląda jak Xev.






– Słyszysz to, Riccardo? Mimo wszystko, nie jesteś głuchy. Zastępujesz inspirację wirtuozerią. Te wszystkie ozdobniki i wokalizy... Te wszystkie dekoracje, które piętrzysz w swoich partyturach!

– Wymyśliłem to dla twojego głosu.
– Zapomnij o moim głosie!
– Nie mogę. Wiesz, że nie mogę. Obiecałem naszemu ojcu.
– Lepiej myśl o muzyce. Powinna dotykać serca. Odkrywać prawdę, pierwotne uczucia. Chcę by twoja muzyka budziła ten fragment nieskończoności, który leży uśpiony pomiędzy dzwonkami. To jest to, o co cię proszę.
– Co za niewdzięczność! A co z „Orfeuszem”?
– „Orfeusz”! „Orfeusz” nie istnieje. Nigdy go nie skończysz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...