wtorek, 22 sierpnia 2017

Primordia: gra, która mogła zagrozić Syberii

Zacznę od tego, że jestem trochę zagubiona w czasie i przestrzeni. Wczoraj wieczorem zorientowałam się, że o grze, którą ukończyłam w czerwcu, do tej pory niczego nie napisałam – no, poza krótką wzmianką na fejsuniu, że właśnie przeszłam i że mega. Oraz że – ha, ha – na pewno wkrótce pojawi się notka. Najwyraźniej letnie miesiące przemykają mi tak szybko przed nosem, że ledwie daję radę sobie przytrzymać czapkę, żeby jej nie zdmuchnęło.

A Primordię dopadłam, zdaje się, właśnie na jakiejś letniej wyprzedaży na GOG-u. I jak Jeżusia kocham, nie żałuję ani złotówki, choć prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że to aż tak fajna rzecz.
Primordia to osadzona w postapokaliptycznym, post-organicznym (funkcjonuje po polsku takie słowo…? Bo ja po prostu robię kalkę językową z „post-organic”) przygodówka point & click, stworzona przez Wormwood Studios i wydana przez Wadjet Eye Games (można skojarzyć z dość popularnym tytułem Gemini Rue) w 2012 roku. Studio odpowiedzialne za stworzenie Primordii zostało założone przez pisarza Marka Yohalema i malarza Victora Pfluga – i myślę, że to się całkiem nieźle odbija w samej grze: dostajemy świetną, wciągającą opowieść i wspaniałe scenerie, które są czymś więcej niż tylko tłem dla rozwiązywania kolejnych zagadek (i jestem być może zafiksowana, ale nasuwa mi się tu inny fantastyczny artysta, który wykreował niezapomniane tła dla swoich gier: Benoît Sokal). I choć przedtem w ogóle nie słyszałam o Wormwood Studios, obecnie bardzo ostrzę sobie zęby na ich pozostałe produkty, bo wszystkie co do jednego wydają mi się ze wszech miar interesujące.

Świat Primordii to świat androidów. Życie organiczne nie istnieje, bah, może wcale nie istniało? Są jakieś legendy o tajemniczym Człowieku, który miał egzystować przed maszynami, ale pokładanie w tych opowiastkach ufności nie spotyka się z akceptacją władz.
W takich realiach żyje nasz bohater, Horatio Nullbuilt (Logan Cunningham) i jego towarzysz – głowa robota, Crispin (Abe Goldfarb). U samych podstaw nie jest to żadna okrutnie oryginalna koncepcja. Ot, duet jakich wiele, główny bohater i jego comic relief, Kate Walker i Oscar, April Ryan i Crow, Mina i Jep, że tak w ogóle nie będę wspominać o filmach i książkach, bo chyba już można pojąć, o co mi chodzi. Crispina nie ratuje nawet fakt bycia głową robota, bo kamaaan, oglądałam Lexxa.
(źródło)
A jednak bohaterowie Primordii są po prostu bardzo udani. Przypuszczam, że to zasługa po trosze podkładających głosy aktorów, po trosze zaś – scenariusza. Postacie (mam tu na myśli także wszystkie poboczne) wzbudzają zainteresowanie i sympatię, niektóre bawią, inne wręcz przeciwnie, ale człowiek momentalnie wciąga się w ich problemy. Zresztą, moja największa trauma w tej grze jest związana właśnie z postacią zupełnie epizodyczną, która po prostu stoi sobie na przystanku i czeka na transport. Ilekroć zaglądałam do tej lokacji, miałam ochotę usiąść obok i po prostu też czekać. Szczątkowa historia tego smutnego robota, rewelacyjna sceneria i świetnie dobrana muzyka stworzyły pakiet, od którego z trudem się odrywałam.

Muszę tu wrócić do strony wizualnej Primordii. Wspomniałam już, że widoki są fantastyczne. Ociekają klimatem i razem z muzyką tworzą świat, którego nie chce się opuszczać. Jednocześnie imponujący, budowany z rozmachem, ale obecnie już podupadły i popadający w ruinę. Światła miasta Metropol robią wrażenie, ale kiedy się temu wszystkiemu przyjrzeć, widać kiepsko maskowane pozostałości minionych wojen i nieustannego życia w strachu. I muszę przyznać, że to było dla mnie niemałe zaskoczenie – bo ja jestem tak naprawdę dość sceptycznie nastawiona do tego trendu retro i do pixel artu. Dlatego na przykład nie zdołałam się zaprzyjaźnić z Gods Will Be Watching – bo nawet jeśli rozgrywka byłaby wciągająca, to ja nie potrafię się związać emocjonalnie z paroma kolorowymi pikselami, no. Może jeszcze się przełamię. Niemniej okazało się, że grafika w Primordii to coś zupełnie innego. Ręcznie rysowane i dopiero później przerabiane na piksele (pikselizowane…? Znów muszę zapytać: istnieje takie słowo po polsku?), plansze zachowywały satysfakcjonujący poziom detali, wpisując się jednocześnie w styl retro.

(źródło)
Historia zaczyna się niewinnie: do statku zamieszkiwanego przez Horatio wpada obcy robot, ogłusza bohaterów, zabiera najważniejsze źródło energii na pokładzie i znika. Horatio i Crispin wyruszą więc w podróż celem pozyskania nowego rdzenia. Po drodze wiele spraw się skomplikuje, a pozornie banalny problem rozrośnie się do czegoś dużo, dużo większego. I w tym miejscu trzeba urwać ze względu na możliwe spoile.
I, jakkolwiek ta historia jest świetna, wielowątkowa, wciągająca i miejscami niepokojąca, to jednak właśnie tutaj muszę przez moment pomarudzić: bo zwyczajnie opowieść zaserwowana graczom w Primordii jest za krótka. To jest najważniejszy powód, dla którego ten tytuł nie przebije nigdy w moim prywatnym rankingu Syberii. A mógłby, ma niesamowity potencjał. Przy czym, żeby nie było niejasności, ani trochę nie liczę na sequele ani inne dokrętki. Podobnie jak twórcy, uważam opowieść o Horatio za skończoną. Po prostu chciałoby się pozostać w tym świecie dłużej, zwiedzić jeszcze więcej miejsc, poznać lepiej dzieje wszystkich przeszłych wojen i sojuszy. Z tych pojedynczych wzmianek, które pojawiają się podczas gry, wyłania się nadzwyczaj bogaty setting i żal mi, że nie mogę poznać go lepiej. Z tego też względu po Primordii nie miałam kaca, choć gra niewątpliwie bardzo mocno wryła mi się w pamięć.

A ponieważ mowa cały czas o przygodówce point & click, nie mogę tak całkiem pominąć jeszcze jednego aspektu, czyli zagadek.
Powiem tak: bawiłam się świetnie. Poziom łamigłówek był zróżnicowany, ich rodzaj również. Zdarzyło mi się, oczywiście, zaciąć, zdarzyło się zajrzeć do solucji – co oznacza, że musiało być z całą pewnością trudniej niż w ostatnich odsłonach serii o Sherlocku Holmesie. Ale ta trudność nie była dla mnie – przeciętnego zjadacza chleba i gracza całkowicie nie wyczynowego, jeśli chodzi o rozwiązywanie łamigłówek – jakaś zaporowa. Myślę więc, że każdy może sobie po ten tytuł bez stresu sięgnąć: dla jednych będzie to wyzwanie, dla innych raczej relaks, ale w żadnym z przypadków nie powinno być nudy.




– How do you survive down here?
– I'm a soldier by trade; Legion built me to last. My armor is sturdy, my pistons are fast. I carry no guns, for my weapon's my mind. And those who would kill me will find themselves Primed.
– Really, don't you think you're overdoing it? I mean, that barely made sense! And it hardly rhymed!
– No. ... Bro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...