czwartek, 17 lipca 2014

Fraa w czytelni (88) - "Królewicz i żebrak"


Autor: Mark Twain
Tytuł: Królewicz i żebrak
Tytuł oryginału: The Prince and the Pauper
Tłumaczenie: Tadeusz Jan Dehnel
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1993
Wydawca: Iskry

Listę do jednego z wyzwań czytelniczych ustalaliśmy bodaj w Sylwestra. Między różnymi propozycjami, co jeszcze moglibyśmy przeczytać, padł Dickens. Do końca nie wiem, jak to się stało, że jako sztandarowe dzieło Dickensa wybraliśmy Księcia i żebraka, ale rzecz zauważyliśmy dopiero przepisując listę parę dni później i na trzeźwo.
Niemniej, skoro padło na tego Księcia…, no to już się z niego nie wycofywaliśmy. I właściwie bardzo się z tego cieszę, bo nie wierzę, że w innych okolicznościach kiedykolwiek bym po ten tytuł sięgnęła.

Nie oczekiwałam fajerwerków. Bo książka przeszło stuletnia, dla dzieci, motyw zamiany ról dość oklepany – cóż tu może być ciekawego? A jeszcze bohaterowie są małoletni, a ja przecież nie cierpię tekstów o dzieciach.
A jednak ukłon w stronę pana Twaina, bo powieść wciągnęła mnie praktycznie od samego początku. Spora tu zasługa faktu, że na samym starcie dostałam solidną dawkę zdziwienia – mimo że jeszcze nic się nie działo, narrator opisywał głównych bohaterów. Ale to było dziwaczne. No bo opis Toma jest utrzymany w tonie „żył sobie chłopiec i zasadniczo był szczęśliwy”, tylko że kiedy dochodzi do szczegółów, okazuje się, że był poniżany, żebrał, głodował, a w domu znęcał się nad nim fizycznie i psychicznie ojciec, a kiedy kończył, przekazywał pałeczkę babce. Tom szedł spać obity i sponiewierany. Ale tak, w gruncie rzeczy beztroskie i fajne miał życie! Czytałam to i myślałam „WTF narratorze?! Czy coś cię ciężko pokręciło?!”. I choć jest to dość kuriozalna forma angażowania czytelnika, na mnie ona podziałała. Bo dalej już po prostu czytałam i ledwie dawałam radę ogarnąć to wszystko wyobraźnią.
A potem pojawił się London Bridge. I było jeszcze lepiej. Nie wiem, na ile to jest zgodne historycznie, ale urzekła mnie wizja mostu stanowiącego miasto w mieście. Mostu, na którym można przeżyć życie, ani razu nie stawiając stopy na którymkolwiek z brzegów. Coś niesamowitego. Od tego momentu Twain mnie miał w garści.

Prędko okazało się, że ta naiwna, dobrze znana historyjka jest po prostu szalenie ciekawa. Po pierwsze, ze względu na same wydarzenia, dynamikę i wielość zwrotów akcji. To prawda, niektóre są przewidywalne, niektóre wręcz oczywiste, niemniej sprawiają, że nie można się ani przez chwilę nudzić. Kolejne przygody Toma i Edwarda (choć głównie Edwarda, którego los – co tu kryć – jest dużo ciekawszy) są coraz bardziej niesamowite i widać, jak pod ich wpływem chłopcy powoli się zmieniają, stają się bogatsi o nowe doświadczenia. Trudno mówić jednoznacznie, czy lepsi czy gorsi, bo tak naprawdę obaj byli dobrymi dziećmi od samego początku i są nimi na końcu, ale po prostu bogatsi o doświadczenia.
Po drugie, ogromnym atutem jest realizm, o którym wspomniała u siebie  Siemomysła. Bo to jest zupełnie inny realizm niż ten spotykany współcześnie. Obecnie w odniesieniu do opowieści epitet „realistyczny” oznacza głównie „brudny, zgnębiony, wytaplany w gnoju, krwi i spermie” – w różnych stopniach natężenia, ma się rozumieć. Mam absolutną alergię na współczesny realizm (od razu mówię, że nie – on nawet nie leży obok turpizmu). Ale realizm u Twaina jest nadal lekki i nieomal przyjemny, a jednocześnie autor roztacza przed czytelnikiem obrazy okrucieństwa, patologii i przemocy, jest bieda i przestępcy, są piętna i całe bagno późnośredniowiecznego Londynu. Są też ludzie uczciwi, kochający, jest lojalność i cała masa pozytywnych emocji. Co mnie urzekło, to zupełnie naturalne pokazanie w powieści różnorodności – żadna grupa społeczna nie jest jednoznacznie jakaś. Grupa składa się z jednostek, a te są różne.

Jednocześnie, przy tej niejednoznacznej społeczności, dość jednoznaczni są z kolei główni bohaterowie. Tom, Edward i Miles Hendon są po prostu dobrzy. Nie są wątpliwi moralnie, nie mają traum, które spaczyły ich osobowość ani nic z tych rzeczy. Szczególnie pozytywnie odebrałam Milesa: dzielnego żołnierza, który pokochał obcego żebraka jak syna i zrobiłby dla niego wszystko. To bardzo fajna, sympatyczna postać, która co prawda ma swoją smutną historię, ale nie ciska nią czytelnikowi prosto między oczy. A ja tak właściwie mam głód pozytywnych bohaterów. Każdy uwielbia pisać o bohaterach okaleczonych, niejednoznacznych, z większym lub mniejszym stopniem sukinsyństwa, w najlepszym razie mocno pierdołowatych – a brakuje bohaterów zwyczajnie dobrych i dzielnych, którzy jednocześnie nie popadliby w nieszczęsny marysuizm. Myślę, że w dużej mierze brakuje ich dlatego, że cholernie trudno kogoś takiego wiarygodnie napisać. Na szczęście sto lat temu autorzy nie bali się tego rodzaju wyzwań, więc mamy na przykład takiego Milesa, o.

Tak, to jest książka dla dzieci. Ale to jest dobra książka dla dzieci. I myślę, że dobra książka obroni się zawsze, niezależnie od tego, w jakim wieku się ją czyta. Kiedy ma być strasznie – straszy, kiedy mamy współczuć – współczujemy. Do bohaterów łatwo się przywiązać, a historię się śledzi niemal bezwiednie, nawet jeśli znamy pointę, zakończenie i morał. Dla mnie to był bardzo przyjemny oddech.




– Czy słyszałaś, Margery? On mówi, że jest królem. Czy to może być prawda?
– Naturalnie, Prissy! On przecież nie kłamie. A widzisz, Prissy, gdyby nie mówił prawdy, toby kłamał. Tak, na pewno. Pomyśl tylko. Wszystko, co nie jest prawdą, musi być kłamstwem i nic innego nie wymyślisz.
Argument był poważny, ścisły, wyczerpujący. Prissy nie miała więc oparcia dla swoich wątpliwości. Zamyśliła się na chwilę, potem zaś przywróciła jego tytuł i honory mówiąc:
– Jeżeli naprawdę jesteś królem, to wierzę ci.
– Naprawdę jestem królem.
Odpowiedź ta przesądziła sprawę.

2 komentarze:

  1. Tak, zdecydowanie dobrze jest przeczytać coś, czego autor daje znać, że właściwą rzeczą jest dobro nagradzać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. klasyka literatury no i dobry przykład że bohater na prawdę nie musi być z traumatyzowany jak bohater np. mangi by być ciekawy i dający się polubić tak się tworzyło w XIXw i początku XXw z twaina możesz sobie przeczytać jeszcze inny klasyk też setki razy przetwarzany na popkulturowym gruncie czyli jankes na dworze króla artura ;-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...