czwartek, 27 marca 2014

Fraa w czytelni (73) - "Fontanny raju"

Autor: Arthur C. Clarke
Tytuł: Fontanny raju
Tytuł oryginału: The Fountains of Paradise
Tłumaczenie: Radosław Kot
Miejsce i rok wydania: Kraków 2010
Wydawca: vis-à-vis/Etiuda

Po wątpliwej satysfakcji płynącej z lektury Ostatniego władcy Pierścienia, potrzebowałam odmiany. Czegoś, do czego miałam pewność, że będzie fajne. Ciekawe, dobrze napisane, przemyślane, z logicznym ciągiem przyczynowo-skutkowym. Sięgnęłam sobie więc do Clarke’a, bo Clarke zawsze dobry.
Fontanny raju to jedna z jego najsłynniejszych powieści, zaraz za Odyseją kosmiczną i Spotkaniem z Ramą. Nagrodzona Hugo i Nebulą, wykorzystuje stosunkowo świeży wówczas pomysł skonstruowania ogromnej kosmowindy. Sam pomysł więc od razu mnie urzekł – mam zresztą do niego sentyment, bo sama wymyśliłam kosmowindę mając jakieś dziesięć lat (jak każde normalne dziecko, zaraz po dinozaurach wpadłam w fazę fascynacji kosmosem). To znaczy moim pierwotnym pomysłem była winda z Ziemi na Księżyc, ale ponieważ jedno i drugie cholerstwo się rusza, ostatecznie poprzestałam na orbitach. Zaraz… Jak to było? Wielkie umysły myślą podobnie? Rech rech rech…
W każdym razie po Fontanny raju sięgałam spokojnie i przekonana o pozytywnych wrażeniach.

Żeby nie było: wrażenia są ze wszech miar pozytywne! Po prostu spodziewałam się czegoś nieco innego, niż otrzymałam. Przede wszystkim: tytułowe „fontanny raju” wcale się nie pojawiają w głównym wątku, tylko w historycznej opowieści o Kalidasie, królu Taprobane – jego panowanie co prawda nie trwało długo, ale koncentrowało się wokół stworzenia wokół swojego pałacu rajskiego ogrodu – oraz godnego bogów nieba na szczycie świętej góry. I przyznam, że jakiś czas mi zajęło, nim udało mi się połączyć historię Kalidasy z historią inżyniera Vannevara Morgana i jego marzenia o windzie do nieba. Właściwie dopiero kiedy sobie zaczęłam bazgrać na kartce, rozmyślając nad tą notką, doznałam olśnienia, po którym, jeśli mam być szczera, książka od razu podoba mi się bez porównania bardziej. Przedtem były to trzy różne opowieści i, choć każda z nich na swój sposób była wciągająca, nie widziałam w tym jakiejś myśli przewodniej – teraz ją widzę. I widzę, że te trzy opowieści to prawdę mówiąc jedna opowieść, historia pewnego marzenia, pokazana w trzech różnych momentach jego istnienia.
Ano właśnie: w streszczeniach w internetach widziałam głównie tyle, że dwudziesty czwarty wiek, inżynier buduje windę prowadzącą na orbitę geostacjonarną, wizja ludzkości rozpoczynającej ekspansję w kosmos. Tak, bez wątpienia jest to jakaś prawda i można to znaleźć w powieści Fontanny raju. Jeśli ktoś by mnie pytał jednak o zdanie (a wiem, że nikt by tego nie zrobił, ale po to właśnie założyłam bloga), jest to przede wszystkim opowieść o marzeniu. Marzeniu, które towarzyszyło ludzkości od zarania. Każdy próbował zrealizować je na swój sposób. W przypadku Kalidasy marzenie o dotknięciu nieba było mocno nacechowane religijnie. Dwa tysiąclecia później, ma się rozumieć, religia zeszła na dalszy plan, a miejsce, które niegdyś mieli zamieszkiwać bogowie, teraz zamieszkują obce cywilizacje, tajemnica i bezkres. Ale marzenie wciąż jest to samo – różni się w detalach.
Ale wspomniałam o tym, że to trzy opowieści, a wymieniłam tak naprawdę tylko dwie. Otóż, obok historii Kalidasy i Morgana, jest jeszcze trzecia, najbardziej wysunięta w przyszłość: o Gwiezdnym Szybowcu. Nie będę o nim pisać więcej, żeby nie spoilować, ale powiem tylko tyle, że dla mnie to po prostu finalna faza rozwoju wciąż tego samego marzenia.

Do powieści jednak musiałam w jakiś sposób się dostroić. Na początku nawet nieco mnie nużyła i zastanawiałam się, czemu akurat ta jest taka słynna. Teraz, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej staje się to dla mnie oczywiste. Ale tak naprawdę Fontanny raju wciągnęły mnie dopiero jakoś w połowie. Wcześniej było w porządku, ale bez przesady. Brakowało mi tego, z czym wcześniej miałam do czynienia w twórczości Clarke’a: zgłębiania jakiejś tajemnicy (monolitu, Ramy, świata poza obrębem Miasta itp.), śmiałego i optymistycznego spojrzenia w przyszłość ludzkości, wreszcie natłoku niesamowitych opisów. Miałam wrażenie, że powieść koncentruje się raczej na bohaterach, a – jak już wspominałam – bohaterowie Clarke’a, mimo że teoretycznie nie potrafię wskazać żadnego konkretu, który by za tym przemawiał – są dla mnie jacyś obcy i sztuczni. Choć przecież nigdy nie są wyidealizowani. Ale mam wrażenie, że nawet ich wady, humor i odruchy są w jakiś sposób wystudiowane.
Cóż – opisów, rzeczywiście, nie ma tak dużo jak w Odysejach kosmicznych czy w Spotkaniu z Ramą. A raczej nawet jeśli są, to nie robiły na mnie aż takiego wrażenia, jako że dotyczyły niesamowitości znajdujących się tu, na Ziemi. Dopiero pod koniec narrator zabrał czytelnika ponad chmury i nie będę ukrywać: była to moja ulubiona część powieści.

Ostatnią rzeczą, której nie mogę pominąć, jest posłowie. Sir Arthur C. Clarke to chyba jedyny autor, u którego tak chętnie czytam wstępy, posłowia i wszystkie odautorskie notki, niebędące samą powieścią. Tutaj, jak zresztą można się spodziewać, mamy drobne sprostowania odnośnie miejsca akcji, tajemniczej wyspy Taprobane i góry Sri Kanda, a także zarys historii kosmowindy – kto, gdzie i kiedy na to wpadł, gdzie opublikował i z jakim odzewem spotkała się ta wizja. Po pierwsze, w tych dopiskach widać doskonałe przygotowanie autora (co akurat nie jest zaskoczeniem – c’mon, to Clarke, a nie jakiś pisarzyna, co to jara się kosmosami!). Po drugie, było mi nadzwyczaj miło przekonać się (po raz kolejny), jak gruntownie przemyślaną rzecz czytam – błoga odmiana po Ostatnim władcy Pierścienia
Jednocześnie w powieści jest sporo drobnych zaskoczeń i delikatnego humoru – wszystko to sprawia, że Fontanny raju naprawdę będę bardzo dobrze wspominać i bardzo się cieszę, że się z tą książką zaprzyjaźniłam.


Wpis powstał w ramach wyzwania czytelniczego "Eksplorując nieznane".



Morgan z zakłopotaniem przyjął do wiadomości, że oni już chyba wiedzą. Parę sekund milczenia potwierdziło jego domysły. Morgan pomilczał jeszcze chwilę, aby i oni dowiedzieli się, że on wie, co oni wiedzą. Ostatecznie wszyscy poczuli się w pełni doinformowani, chociaż nikt nie miał najmniejszego zamiaru kiedykolwiek wspomnieć o tym głośno.

3 komentarze:

  1. z clarka twórczości najbardziej lubię miasto i gwiazdy za na prawdę ciekawy pomysł i historie acz fontanny też przeczytałem bez bólu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Clarke, brak bólu jest oczywisty :D
      "Miasto i gwiazdy" jest super, to fakt. Niemniej w moim prywatnym rankingu zdecydowanie 2001: Odyseja kosmiczna. Bezkonkurencyjna i uwielbiam.

      Usuń
  2. Muszę kiedyś wrócić do Clarka, bo "Spotkanie z Ramą" wciąż za mną chodzi, a zaległości jest sporo.

    P.S. W komentarzu omyłkowo trochę inaczej przeczytałem nazwisko i myślę, że coś w tym jest. Na pewno autor miał polskie korzenie i musiał się nazywać Artur Ciarka!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...