środa, 4 grudnia 2013

Fraa w czytelni (62) - "Po moim trupie"

Autor: Magdalena Owczarek
Tytuł: Po moim trupie
Miejsce i rok wydania: Charleston 2013
Wydawca: CreateSpace

Zgodnie ze złożoną swego czasu deklaracją: INAUGURUJĘ WYLEWANIE ŚWIEŻEGO BETONU.
No, choć akurat dziś ten epitet „świeży” trochę nie gra w kontekście tego, o czym chcę wspomnieć. Ale nieważne.

Kilka razy wspomniałam już o NaNoWriMo. A także o tym, że napisawszy w listopadzie 50 tys. słów można się wydać via CreateSpace. Niby to tylko selfpublishing, no ale potem ma się powieść sprzedawaną na Amazonie, a to daje +18 do lansu. Macałam już takie wydane NaNoPowieści – cóż, zazwyczaj swoje. Frajda jest, ale wciąż nie wiedziałam, jak to jest z perspektywy czytelnika. 
Po moim trupie Magdaleny Owczarek wpadło mi w ręce jak NaNoZbawienie. Od razu właściwie przykuło moją uwagę: rewelacyjny tytuł, świetna okładka, fantastycznie zrobione wnętrze. Ta książka po prostu wyróżnia się z tłumu.
A treść? No cóż, jak łatwo się domyślić, będzie jakby martwawo. Konkretnie: zombiaki. A mój stosunek do zombiaków jest właściwie trudny do jednoznacznego określenia. Z jednej strony zombie same w sobie niezmiernie mnie bawią, tematyka funeralna jakoś zawsze budziła mój niezdrowy sentyment, śmieszne obrazki z chodzącymi trupami uważam za zdecydowanie śmieszniejsze od tych z dziećmi, a jakbym mogła, zgromadziłabym w domu zapas puszek na wypadek zombie apokalipsy. Ale jednak nie mam serca na przykład do zombie-filmów. Prawdę mówiąc, jedyny, który mi się podobał z tej konwencji, to Wysyp żywych trupów. Cała reszta jest albo głupia, albo fuj. Najczęściej jedno i drugie. Tutaj po raz pierwszy miałam zmierzyć się z zombiakową literaturą.

Młoda bohaterka i narratorka zarazem, Karolina, opowiada swoją historię – historię wrocławianki, która przeżyła zombie apokalipsę siedząc zabarykadowana we własnym mieszkaniu na siódmym piętrze. To znaczy – w ten sposób przeżyła parę pierwszych dni apokalipsy. Potem okazało się, że trzeba wyjść uzupełnić zapasy… i wraz ze spotkaniem Radka wszystko się zmieniło. Nie, to tylko brzmi jak tanie romansidło, spokojnie.

Mam z tą książką mały kłopot. Z jednej strony mamy te zombiaki: dość klasyczne, zarażające przez krew, głupie i niezbyt mobilne, ale występujące w zastraszających ilościach. Z drugiej – ludzi. Tych, którzy przeżyli. Naturalnie to na nich koncentruje się opowieść, a żywe trupy są tłem, falą zalewającą bohaterów ze wszystkich stron. Ten efekt ogólnie wyszedł bardzo fajnie. Jest wrażenie oddzielenia przez zombie od reszty świata, jest poczucie zagrożenia, no bo one są dosłownie wszędzie – jest też kilka normalnych trupów, w razie gdyby czytelnik nie był przekonany, że zombie bywają niebezpieczne. Ale to wrażenie od czasu do czasu się załamuje pod ciężarem absurdów – z rodzaju tych, które stanowią chyba odwieczną bolączkę historii o zombie apokalipsie. Na przykład: one są powolne. Tak bardzo powolne! Jakim cudem niby zdołały się rozmnożyć do tego stopnia, żeby w ogóle być zagrożeniem? Skoro jedna osoba (zgoda, osoba dość wyjątkowa na tle innych bohaterów, ale wciąż jedna!) przechodzi przez całe hordy zombie jakby szła na grzyby, nie uświadamiając sobie w ogóle, że ktokolwiek może mieć z nimi problem (z zombiakami, nie z grzybami), to ja się zaczynam zastanawiać: a wojsko? A jakiekolwiek inne służby wyszkolone do tego, żeby przerabiać potencjalnego wroga w mielonkę? Wszyscy byli na jakimś kolektywnym L4, kiedy akurat wybuchała zaraza, że nasi martwi przyjaciele tak się namnożyli? To okropnie zgrzyta. Człowiek czyta i zastanawia się „hej, ale jakim cudem do tego w ogóle doszło?”. Przez naprawdę długi czas lekturze towarzyszy mimo wszystko nadzieja. Bo tu i ówdzie pojawiają się sugestie, że aha!, są jakieś haczyki, za tym wszystkim stoi jakiś potężny twist. Ale nagle natknęłam się na epilog, pustą stronę, a potem już tylko okładka – i zostałam sama, bez długo wyczekiwanego twista. Siedziałam i się zastanawiałam: „Ej, ale co z tymi wszystkimi wzmiankami później się dowiedziałam czy inne tak bardzo się myliliśmy? To już?!” – bo powieść się urywa. To znaczy samo w sobie zakończenie jest ładne i zgrabne, ale urwane w kontekście moich oczekiwań.
Jak wspomniałam, to jest NaNoPowieść. Ja od razu zaczynam się zastanawiać, czy nie było tak, że plan co prawda Autorka miała, ale w pędzie jakoś go nie do końca zrealizowała, może częściowo zarzuciła. Podobną wątpliwość miałam ze wstydliwym epizodem z samochodem. W mojej głowie zaświeciła lampka: „bohaterowie nie pomyśleli? Czy autorka?” Wiem, że to się w NaNo zdarza. A szkoda, bo solidny, wyjaśniający nieco twist fabularny byłby świetnym kopem na zakończenie najzwyczajniej w świecie fajnej, wciągającej nawalanki z zombiakami.
No tak – bo abstrahując od tego mojego marudzenia tam wyżej, Po moim trupie jest po prostu świetnym czytadłem z całym wachlarzem wyrazistych i różnorodnych postaci, z podejmowaniem bardziej lub mniej mądrych decyzji i z chlapiącymi zombie-flakami. Wciąga się ten tekst błyskawicznie, a dodatkowym plusem dla mnie jest osadzenie akcji we Wrocławiu – czyli u nas, w Polsce, na naszym podwórku. Przypuszczam, że czytelnik z Wrocławia miałby jeszcze więcej radochy, mogąc właściwie samemu podążać śladem bohaterów.

Ach, skoro wspomniałam o różnorodnych postaciach: w większości bohaterowie są fajni. Sebastian totalnie kupił mnie recytowaniem jednej z katylinarek, które tak bardzo uwielbiam. Czarek był doskonały z tym swoim natchnionym poetyckim Wielkim Planem. I tak dalej. Najsłabszym ogniwem okazała się… Karolina. Wkurzała mnie właściwie od samego początku. Mam niską tolerancję na takie zagęszczenie przekazu „Co wy wiecie o życiu, ja byłam w Afryce, biczyz!” w jednej powieści. W którymś momencie na widok słowa „Afryka” miałam ochotę strzelać. Potem się to uspokoiło, więc doszłam do wniosku, że albo ja się uodporniłam, albo to był taki zamysł, żeby stworzyć wyrazistą postać. Może i wkurwiającą, ale wyrazistą. Tyle tylko, że Karolina jest tak naprawdę mocno mdła. Ok, jest twarda i była w Afryce, ale tak poza tym…? Ma sporo szczęścia. Ale czy ma jakieś pasje, jak choćby Czarek i Radek? Nie zauważyłam. Fakt, narratorka opowiada czytelnikowi historię tego, jak przeżyła zombie apokalipsę, a to nie daje wielu sytuacji sprzyjających wyznaniom, że tak w ogóle, to uwielbia haftować sowy. Ale ja po prostu nie czułam z Karoliną totalnie żadnej więzi. Powieść wciągnęła mnie ze względu na całą resztę postaci, ale nie na nią – co równie dobrze może wynikać z, zawsze przecież kulawej, kwestii gustu.

Prawdę mówiąc, kiedy zaczynałam czytać Po moim trupie, moja główna obawa dotyczyła redakcji i korekty tekstu. Tymczasem spotkało mnie tu szalenie miła niespodzianka – oprócz paru literówek i jednego czy dwóch powtórzeń, to jest naprawdę dobrze napisane. Co bardziej niepokojące: całościowo nie stoi wcale niżej od tekstów, które serwują nam za ciężkie pieniądze „poważne wydawnictwa”. W dodatku autorka ewidentnie nie ma problemów z ubieraniem myśli w słowa, bo pojawiają się świetne frazy, budujące sceny, które zapadają w pamięci. Mimo że to „tylko” NaNoPowieść o zombiakach.

Co ja tu jeszcze mogę rzec? Powieści takie jak ta uświadamiają człowiekowi kilka rzeczy: 
  • z akcji typu NaNoWriMo może wyniknąć coś dobrego (ot, np. fajna powieść do poduszki),
  • powieść pisana w miesiąc wcale nie musi ssać, tak jak to mogłoby się wydawać,
  • mamy ludzi, którzy piszą fajnie i niegłupio, teraz tylko świat musi o nich usłyszeć.
Mam szczerą nadzieję, że będę miała okazję przeczytać jeszcze wiele NaNoPowieści, a także jeszcze jakiś inny dłuższy tekst Magdaleny Owczarek. Przedtem czytałam tylko jedno jej opowiadanie, które – co tu kryć – nie przypadło mi do gustu. Zwalam to na obcą mi tematykę. Tutaj sprawa miała się inaczej i poza dwoma głównymi zarzutami (ucięte zakończenie i wzbudzająca moją niechęć Karolina) powieść Po moim trupie wspominam bardzo, bardzo dobrze. Uznaję pierwsze literackie spotkanie z zombiakami za udane. 




Drgawki w końcu ustały; obserwowałam, jak powoli zbiera się znowu do kupy, wspiera o krawędzie łóżka, podgina kolana, próbuje unieść głowę. Przypominało to trochę próby odzyskania równowagi po mocnym uderzeniu w głowę: szybki restart funkcji motorycznych i kompletne przeklasowanie błędnika.

9 komentarzy:

  1. Mogę wrzucić słowo, jako ta, która "Po moim trupie" miała przyjemność czytać. Magda jest świetnym budowniczym nastroju i potrafi tworzyć teksty, które zapadają w pamięć. Ten akurat odebrałam jak podzielony na dwoje. Z jednej strony początek - sugerujący, że całość będzie nieco prześmiewcza, nieco komediowa, z drugiej - totalny zjazd nastroju, gdy robi się po prostu poważnie. I dwa - bo jak dla mnie ta historia miała właśnie dwa - zakończenia. Jedno - kończące w ciszy historię nierównej w sumie walki, drugie... cóż... drugie mnie rozwaliło.
    Co do postaci muszę się chyba zgodzić z Kawiarką. Faktycznie z całej palety Karolina przemówiła do mnie najmniej.
    Co nie zmienia faktu - Magdzie wróżę przyszłość, wielką przyszłość, trzeba ją tylko wyciągnąć z Internetów :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakkolwiek by to nie brzmiało, "Trup" leży u mnie i czeka na chwilę czasu, aby zostać przeczytanym. Zaczęło się dobrze. A ponieważ Magdy styl lubię i cenię to wierzę, że i reszta mi się spodoba! O, rzekłam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Betonieję *__*

    Klasyczne podziękowanie za komcia tutaj chyba nie wystarczy ;) Co mogę... Wyjaśnić mogę, że pisanie było absolutnie bez żadnego planu (poza wizją, hm, drugiego zakończenia) i że Afryka Karoliny miała być wkurzająca, chociaż chyba nie aż tak i teraz widzę, że zwyczajnie jej nie zrównoważyłam.

    I tak w ogóle to ja tu sobie jeszcze posiedzę i bardzo profesjonalnie popiszczę do siebie, gapiąc się na pierwszą prawdziwą recenzję swojego tekstu evuh.
    Może się jeszcze trochę pokiwam.

    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą Afryką to tak trochę podejrzewałam, że coś jest na rzeczy. ;) Nie przejmuj się marudzeniem, hevi może potwierdzić, że ja po prostu pewnych typów bohaterów nie lubię - co nie znaczy, że to złe typy. Mam alergię na postacie, które zbyt potwierdzają, że są twardziel(k)ami. :)

      Nie wykluczam też, że to znów ja coś pokręciłam. Ale miałam przy czytaniu jakieś przeczucie od tych wtrętów typu "później się przekonałam, że byłam w błędzie", że byłam totalnie przekonana, że na końcu okaże się coś w rodzaju "żadnej zombie-apokalipsy nie było, a ich namnożenie i puszczenie na miasto było celowym eksperymentem władz" czy coś. ;| A tam po prostu się ucięło na zorganizowaniu takich igrzysk... znaczy chyba. Chyba że znów nie pokumałam. *wchodzi do torby*

      Usuń
    2. Tyle źe właśnie ta Afryka miała być takim puszczeniem oka do czytelnika - kontrastem między tym, co Karolina robi, a co myśli, i przede wszystkim jak reaguje otoczenie (wszyscy dookoła niej mieli tego dość), tyle że oczywiście całkowicie się przejechałam na tym elemencie "robiła" (stąd też motyw z samochodem, który fakt, wygląda jak doklejony. Gdzie ta torba...)

      Bez spoili, Frrr, bez spoili ;)

      I wciąż: <3

      Usuń
  4. Uwaga, spamuję, ale intencje mam dobre :)
    w tym roku Fenrir przekazał mojej skromnej osobie prowadzenie wyzwania "Eksplorując nieznane". W 2013 r. pobiłaś wszelkie rekordy, dlatego też zapraszam cię do następnej odsłony wyzwania :)
    Pozdrawiam serdecznie.
    Aktualna strona "Eksplorując nieznane" wisi sobie tutaj: http://www.kronikinomady.pl/p/eksplorujac-nieznane.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Wydała Pani teraz tą książkę w wydawnictwie Novae Res, chciałabym się czegoś dowiedzieć o tym wydawcy. Czy poleca Pani z nimi współpracę? Bardzo proszę o odpowiedź i kontakt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie podałam swojego maila: rydelko@wp.pl

      Usuń
  6. Myślę, że nastąpiło nieporozumienie. Nie do końca rozumiem, dlaczego kontaktujesz się ze mną (naprawdę, "Pani" zupełnie niepotrzebne ;) ) - przecież to nie moja powieść, ja ją tylko zrecenzowałam. Jak można się zorientować w komentarzach, "Po moim trupie" napisał Człowiek-Trołp - sugeruję uderzyć pod ten adres i tam pytać o szczegóły. :)

    Pozdrawiam serdecznie! ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...