czwartek, 16 grudnia 2010

ZaFraapowana filmami (37) - "Henryk V"



Henryk V - okładka
Jest kilka powodów, dla których Fraa chciała obejrzeć Henryka V z 1989 roku. Po pierwsze: reżyseria – Kenneth Branagh, którego kawiarka uważa za generalnego gwaranta jakości (patrz: Hamlet, Wiele hałasu o nic, Mary Shelley's Frankenstein). Po drugie, to film kostiumowy, czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Po trzecie, ekranizacja sztuki Shakespeare'a. Słowem: cud, miód i orzeszki.
I trzeba przyznać, że nie było rozczarowania.

Fabuła nie powinna nikogo zaskakiwać, w końcu jeśli nie z Shakespeare'a, to jest mniej-więcej znana z lekcji historii: młody Henryk V po śmierci ojca obejmuje tron Anglii i zamierza wyruszyć na Francję. Niejako „po drodze” pojawia się spisek przeciwko monarsze, w końcu jednak wojsko odpływa z Portsmouth, potem następuje długi i męczący marsz, bitwa pod Azincourt w 1415 roku, aż ostatecznie ślub Henryka i córki francuskiego króla, Katarzyny de Valois kończy wojnę – taką przynajmniej wszyscy mają nadzieję.
I nie, to nie są spoilery. To jest po prostu historia. Filmu nie ogląda się po to, żeby dowiedzieć się, co się stanie, ale jak się stanie.

A staje się naprawdę przemiło.
Henryk V to reżyserski debiut Kennetha Branagha, co nie przeszkodziło w dwóch nominacjach do Oscara (aktor pierwszoplanowy i reżyseria – w obu przypadkach Branagh) i w jednej wygranej (kostiumy). Fraa już nie będzie tu wymieniać reszty nagród jak BAFTA czy Felix, w każdym razie film został doceniony po obu stronach Atlantyku. Kawiarka się nie dziwi.
Od samego początku Henryk V robi bardzo dobre wrażenie. Po pierwsze – dlatego, że Kenneth Branagh (tak jak i w późniejszych produkcjach) nie tłumaczy scenariusza „z szekspirowskiego na nasze”, tylko pozostaje wierny oryginalnemu tekstowi. Za to duży plus, bo widz od razu czuje ten klimat – ma do czynienia ze sztuką, z Shakespearem, a nie z byle filmidłem historycznym!
Dużym atutem jest oczywiście obsada: po pierwsze, Narrator (Derek Jacobi). Fantastycznie wpleciony w film – ni to współczesny widzowi, ni to bohaterom, czasem niemal uczestniczy w akcji, innym znów razem przechadza się wzdłuż klifu, w czarnym płaszczu i nonszalancko zarzuconym szalikiem. Fraa wielbi tego aktora od czasu Ja, Klaudiusz i Kronik braciszka Cadfaela.

Tytułowy monarcha, a więc sam Kenneth Branagh, to z kolei 100% teatru w teatrze. Każde słowo wypowiada wyraźnie, ma niesamowicie bogatą mimikę, wkłada w grę ogromną ekspresję. Z jednej strony może to bawić, bo ta przesada jest aż nienaturalna. Ale z drugiej strony, znów nie wolno tu zapomnieć, że widz nie ma do czynienia z „normalnym” filmem, ale ze sztuką teatralną. Gra Branagha tylko to podkreśla.
Inni bohaterowie są już bardziej realistyczni – Exeter (Brian Blessed), król Karol VI (Paul Scofield), Fluellen (Ian Holm) i inni grają świetnie i przekonująco, ale bez tej przesady. Kenneth Branagh, zdaniem kawiarki, zdecydowanie się tu wyróżnia.
Nie można jeszcze wspomnieć o jednym bohaterze, młodym chłopcu granym przez Christiana Bale'a. Niniejszym i oficjalnie jest to jedyna rola, w której Fraa toleruje Bale'a. Na tym powinien poprzestać, a nie pchać się do psucia kolejnych filmów (3:10 do Yumy, Batman).

Fraa nie mogłaby tutaj pominąć przemowy Henryka tuż przed bitwą pod Azincourt. Na chwilę obecną jest to najlepszy motywujący spicz, jaki kawiarka widziała i słyszała. Bardzo epicki, oczywiście znów dość nierealistyczny, bo wiadomo, że do żołnierzy trzeba mówić krótko i zwięźle, tym niemniej jest po prostu piękny. I działa. Nawet jeśli tylko siedzi się przed monitorem. Fraa nie wie do końca, ile w tym geniuszu samego Shakespeare'a, a ile Branagha, ale przypuszcza, że doszło do potężnego i wybuchowego combo.

kadr z filmu Henryk V (od lewej: Posłaniec, Exeter, Henryk)
Nie jest tak, że Fraa zupełnie nie ma zastrzeżeń do filmu. Ma.
Po pierwsze, Francuzi. Są.
No dobrze, mimo całej niechęci do żabojadów, tym razem nie w tym sęk. Tym bardziej, że akurat tutaj niech sobie będą, bo przecież dostają ostro po zadkach.
Problem w Katarzynie (Emma Thompson), która mówi po francusku. Bo ona sobie wypluwa te kłaki z gardła, a Fraa nic nie rozumie. To znaczy łapie piąte przez siedemnaste, bo francuskiego uczyła się w liceum, a część sensu można wywnioskować z kontekstu, ale jednak Fraa bardzo by się cieszyła, gdyby dorzucić napisy w jakimś zjadliwym języku. Polskie czy angielskie, wszystko jedno. Zwłaszcza w przypadku końcowej rozmowy Henryka z Katarzyną, gdzie naprawdę umknęła spora część tekstu.
Inna sprawa, że boli tu pewna niekonsekwencja: Katarzyna mówi po francusku, ale już Karol VI ze swoimi szlachcicami – po angielsku. W dialogach z Anglikami niech będzie, ale we własnym gronie? Niby dlaczego?
W ogóle w sprawach językowych kawiarka ma jeszcze kilka zastrzeżeń. Nazwa „Azincourt” – z jednej strony, nawet na mapie, która jest przez chwilę pokazana, widnieje przez „z”. Z drugiej jednak, Anglicy używają wersji „Agincourt”. Tak też widnieje w polskich napisach – a więc jest francuska mapa, ale angielskie tłumaczenie. Trochę dziwnie. Dziwnie jeszcze bardziej, skoro już nazwa „konetabl” w polskim przekładzie jest podana właśnie w tej wersji, a więc francuskiej, podczas gdy przecież w filmie używa się wariantu przez „s”. I znów kawiarka była skonfundowana: widzi „konetabl”, słyszy „constable”.

Wracając jeszcze do bohaterów – szczególną uwagę Fraa zwróciła na Herolda (David Parfitt), który krąży pomiędzy władcami Anglii i Francji. Mimo że żabojad, to jednak bardzo pozytywny. Od siebie mówi niewiele, raczej ogranicza się do przekazywania wiadomości i obserwowania, ale jednak widać wyraźnie, że podziwia Anglików i w którejś chwili może nawet nieco z nimi sympatyzuje, choć to już oczywiście kwestia dyskusyjna, bo przecież w żadnym momencie nie wypowiada się źle o rodakach. Jest mu przykro, kiedy widzi skazanego na porażkę Henryka i jego poddanych. Znaczący jest moment, w którym posłaniec zdejmuje nakrycie głowy, okazując szacunek wrogowi. No, może nie tyle znaczący, co... ładny.

Jeśli chodzi o potężne rozjechanie się merytoryczne tu i ówdzie, to Fraa nie zamierza niczego zarzucać ani reżyserowi, ani poecie. Skoro kawiarka kupuje Duńczyków, wracających do Anglii przez Polskę, to tym bardziej kupi drobne przestrzelenie liczebności i proporcji wojsk pod Azincourt.


Ahh, no i jeszcze jeden grzmot na dzień dobry: Fraa dość długo gapiła się w startowe menu płyty i ewidentnie widniało tam wielką, ozdobną czcionką: "dźiwęk". To bolało.


Tym niemniej Fraa z całą świadomością mówi, że Henryk V to arcydzieło. Ocenia na pełne 10/10, wiedząc przy tym, że jeśli kiedyś przyjdzie do opisywania tutaj Hamleta, to najprawdopodobniej zabraknie skali.








This story shall the good man teach his son;
And Crispin Crispian shall ne'er go by,
From this day to the ending of the world,
But we in it shall be remember'd;
We few, we happy few, we band of brothers;
For he to-day that sheds his blood with me
Shall be my brother; be he ne'er so vile,
This day shall gentle his condition:
And gentlemen in England now a-bed
Shall think themselves accursed they were not here,
And hold their manhoods cheap whiles any speaks
That fought with us upon Saint Crispin's day.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...