środa, 31 maja 2017

Kapitan Jack Sparrow. Ponownie.

W ramach szukania inspiracji na wstęp do tej notki, zajrzałam do swojego wpisu sprzed niemal idealnie sześciu lat, dotyczącego Na nieznanych wodach. I mam ogromną ochotę wziąć tamten tekst i tylko wykreślić kilka uwag. Bo znaczna część moich odczuć na temat Piratów z Karaibów: Zemsty Salazara pokrywa się z tym, co czułam po seansie czwartej części przygód Jacka Sparrowa.
Spróbuję jednak napisać coś nowego.

Ale przede wszystkim muszę nadmienić, że bardzo mnie zdziwił fakt, iż dwa ostatnie filmy z tej serii dzieli aż sześć lat. W zasadzie tego nie czuć – bardziej miałam wrażenie przepaści dzielącej czwórkę od pierwotnej trylogii niż piątkę od czwórki. Co właściwie mnie cieszy. Nie miałam uczucia, że oto oglądam wytwór ludzi, którym zabrakło na wódkę i muszą wycisnąć jakiś randomowy szajs z franczyzy, żeby mieć spokój na następne parę lat. To znaczy wiem, że ten film po trosze tym właśnie jest – ale cieszy mnie, że reżyserzy Joachim Rønning i Espen Sandberg, a także scenarzysta Jeff Nathanson dość skutecznie ukryli ten fakt.

Nie wstydzę się powiedzieć, że naprawdę świetnie się bawiłam w kinie. Tak, gdyby ktoś pytał: ten film jest ze wszech miar głupi. Jakiekolwiek granice prawdopodobieństwa zostawił już tak daleko w tyle, że zapomniałam, jak one wyglądały. Seans zaczął się od sceny spektakularnej ucieczki, w której sześciokonny (dobra, przyznaję, nie jestem pewna, ile tam tych koni było) zaprzęg przeciąga przez całe miasto dom. Cały dom. Budynek taki, wiecie, bank, więc nie żadna tam kurna chata. Po czymś takim człowiek właściwie już nie zadaje żadnych pytań. Well played, movie. Well played. Wszelkie absurdy, które w poprzednich odsłonach Piratów z Karaibów mogły przeszkadzać, tutaj gasną w obliczu argumentu „Konno przenieśli bank na drugi koniec miasta”.
Wraz z postępującym absurdem, seria definitywnie skręciła w feerię dowcipasów – humor nie zwalnia ani na moment, ale właściwie rzadko kiedy miałam wrażenie, że żarty są wymuszone. Owszem, pewnie nie są to wyżyny subtelności ani żadne tam salwy śmiechu, ale jest po prostu miło. Szczególnie bawiły mnie relacje Jacka i Hectora, którzy po raz kolejny musieli współpracować mimo dzielących ich różnic.

(źródło)
Zaskakująco pozytywne wrażenie pozostawili po sobie bohaterowie. Jack Sparrow, ma się rozumieć, niczym nie zaskakuje i jest po prostu tym, czym jest od lat: Jackiem Sparrowem, pijakiem i cwaniaczkiem, którego najpierw wszyscy lekceważą, który robi na bohaterach negatywne pierwsze wrażenie, a koniec końców okazuje się, że Sparrow wielkim piratem był.
Kapitan Hector Barbossa utwierdził mnie tylko w przekonaniu, którego nabrałam po obejrzeniu Na nieznanych wodach, że jest to najfajniejszy z bohaterów serii. Tutaj było już tylko lepiej, a cała ta postać jest dla mnie bardzo zgrabnie zrealizowanym połączeniem antagonisty i drania z nieco bardziej „ludzkim” obliczem. Nie wiem, ile w tym wszystkim zasługi Geoffreya Rusha, a ile reżyserii i scenariusza, ale Barbossa jest po prostu świetny i już.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie rozczarował też kapitan Salazar (Javier Bardem). Pamiętam, że w poprzedniej odsłonie serii miałam pewien żal, że co prawda Czarnobrody jest genialny, ale film zupełnie nie wykorzystał jego potencjału. Tym razem jestem usatysfakcjonowana. Salazara jest dużo, Salazar sprawia wrażenie, że nie należy z nim zadzierać. W dodatku historia postaci jest ciekawa – i jej zamknięcie wywołuje zresztą we mnie mieszane uczucia, ale o tym za chwilę.
Jest też para Młodych i Pięknych – czyli taka, która musi być w każdej części serii. Na szczęście twórcy zrezygnowali z księdza i syrenki, którzy byli w gruncie rzeczy dość nieciekawymi postaciami, a zamiast nich widzowie dostali tym razem Henry’ego Turnera (Brenton Thwaites) i Carinę Smyth (Kaya Scodelario). Są nieco sztywni i nudni, ale chyba nie gorsi od Willa i Elizabeth.

(źródło)
Jeśli miałabym na coś narzekać, to będzie to, jak już wspomniałam, zakończenie jednego z wątków, związanego z Salazarem.
Tu będzie gigantyczny spoiler.
Po pierwsze, kiedy już udało się zdjąć wszystkie klątwy i załoga Salazara odzyskała dawną postać, trochę mi nie gra, że zaraz wszyscy zginęli. Owszem, coś podobnego było w poprzednich odsłonach serii, ale tam mieliśmy do czynienia z nikczemnymi piratami – byli nimi zarówno za życia jak i po śmierci. A pod Salazarem przecież służyli zwykli żołnierze i marynarze. W gruncie rzeczy byli Bogu ducha winni i jakoś tak szkoda mi ich było.
Oczywiście, to „szkoda mi ich” ma się nijak do tego, co naprawdę wzbudziło we mnie żal – czyli „po drugie”: absolutnie nie podoba mi się, że zabili mi fantastycznego Barbossę. Z drugiej strony, mam niejasne wrażenie, że po prostu Geoffrey Rush próbował się jakoś wymiksować z serii, bo ileż można. No i nie mogę mu mieć tego za złe (ale i tak mam – moje fanowskie serduszko ma mu za złe). Z trzeciej strony, to Piraci z Karaibów. Bohaterowie tam giną, wracają, giną znowu, wchodzą w paszcze potworów, znów wracają… To, że Barbossa zginął, w sumie nie musi nic znaczyć. Przynajmniej tyle dobrego, że miał naprawdę ładną scenę śmierci.
Mam też trzecie zastrzeżenie, czyli sprawę klątwy ciążącej na Willu Turnerze: dlaczego Will obrósł tymi pąklami? Jeśli dobrze pamiętam, tam było coś takiego, że kapitan Latającego Holendra miał jakiś pakiet zasad, których miał przestrzegać (całe to pływanie ileś lat i wychodzenie na ląd w regularnych odstępach czasu czy coś) – i wtedy miało być w porządku. Davy Jones zmienił się w Cthulhu dlatego, że się tych zasad nie trzymał. Czy Will też coś nabroił?

Wyszłam z kina (nie, wcale nie z kina – tylko z sali kinowej, bo zaraz potem przeskoczyliśmy na drugi seans w sali obok) zupełnie usatysfakcjonowana. Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara to dokładnie taki film, jakiego się spodziewałam. Śmieszny, głupi, efekciarski (duży plus za projekt okrętu Salazara) i z fajnymi bohaterami. Prawdę mówiąc, chyba nawet trochę czekam na kolejną część.




– I'm not looking for trouble!
– What a horrible way to live.

4 komentarze:

  1. Trochę się tego filmu bałem. Strasznie mnie irytowało, jak w poprzednich częściach bohaterowie odstawiali numery niczym z kreskówek, a mimo tego filmy próbowały mi wmawiać, że coś tam jest na serio. Niby jesteśmy poważni i jedna kula może zabić, ale drzazgi z poszycia okrętu odbijają się od bohaterów jak kawałki styropianu. A tymczasem tutaj usiadłem, zobaczyłem jak jeżdżą bankiem i jakoś mi klikło, że tutaj już nic już nie jest na serio. Od tego momentu już wszystko mi grało, bawiłem się nieźle, parę razy parsknąłem, nie nudziłem się, co miało miejsce na części z syrenką oraz księdzem i seans szybko zleciał. Czy wiele mi z niego zostanie w głowie? No bank to na bank, może jeszcze surfowanie na zombie rekinie i Czarna Perła odwalająca akcję "screw you Mojżesz, przepłyniemy!" Czyli w sumie to, co miało być efektowne nie realistyczne. Jak dla mnie seans na plus.

    A co do SPOILERA i załogi Salazara, która ginie. To akurat dość częste w Piratach. W poprzednich częściach dość radośnie wybijali całe armady z załogami, które nie składały się z krwiożerczych łotrów, a ojców i braci, którzy zaciągnęli się na morze, żeby zarobić na kawałek chleba, cienką zupkę i być może jakiś mały upominek dla biednego Timmiego na święta. Należy się chłopakowi, w końcu urodził się kulawy, jego matka zapadła na gruźlicę i straciła siły do pracy. W dodatku po raz kolejny nie mają za co zapłacić czynszu i sprzedali lichwiarzowi ostatnie pamiątki po dziadku.
    - Tata niedługo wróci z rejsu, prawda mamo?
    - Khyyy...
    - Mamo? Mamusiu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie też racja z tymi załogami. :) Tylko tutaj po prostu oni w którymś momencie zostali tak mocno wyeksponowani, tak się cieszyli ze zdjęcia tej klątwy i w ogóle... A potem lol nope, zwalamy im na głowę morze. Przemknęła mi jakaś taka myśl "ej, jednak jesteście trochę człony, piraci". :)

      A w głowie zostaną jeszcze eksplodujące kamienie. I deski. I woda. :D

      Usuń
  2. Również wybieram się na ten film i muszę szczerze przyznać, że Twój wpis dodatkowo umocnił mnie w przekonaniu, że warto. Dobrze wiedzieć, że Piraci wciąż trzymają ten sam, niezmieniony od lat poziom.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...