wtorek, 21 marca 2017

Kapitan, stalker i golem wchodzą do zeppelina, czyli "Ostatni dzień pary II"

(źródło)
Autor: praca zbiorowa
Tytuł: Ostatni dzień pary II
Miejsce i rok wydania: Kraków 2017
Wydawca: Fundacja „Historia Vita”

Myślę, że złaknieni świeżej literackiej krwi fani fantastyki nie mają ostatnio wielu powodów do narzekania. W obliczu rosnącej popularności ebooków stało się możliwe coś wcale fajnego: całkiem profesjonalne wydawanie opasłych antologii opowiadań z mnóstwem debiutantów i mniej lub bardziej znanych autorów. Oczywiście, w pełni rozumiem, że to wciąż wymaga ogromnego nakładu sił i środków, niemniej przynajmniej odpadają koszty druku i dystrybucji, a myślę, że to trudno przecenić. Staram się nadążać za owocami tego postępu, tak więc swego czasu sięgnęłam po Geniuszy fantastyki od Genius Creations, teraz zaś – zaprzyjaźniłam się z pokonkursową antologią Ostatni dzień pary II, czyli pozycją, która podejmuje ideę pokazaną światu w 2014 r.
Od razu napomknę, że pierwszej edycji Ostatniego dnia pary nie czytałam, siłą rzeczy więc nie będzie żadnego porównania.

Przede wszystkim, bardzo podoba mi się zamysł ukryty za tytułem: a więc skupienie na steampunku i postapokalipsie. Oraz mieszance tych dwóch. Oba te nurty ogromnie lubię, choć może zaczęłam odczuwać pewne zmęczenie nimi, jako że kojarzą się z dość wtórnymi realizacjami, które na dłuższą metę mogą nużyć: jak steampunk – to sterowce i gogle, a jak postapo – pustynia, walka o przetrwanie i stalkerzy (bądź bohaterowie stalkeropodobni). Autorzy zakwalifikowani do Ostatniego dnia pary II mogli więc dokonać czegoś dużego: odświeżyć oba te gatunki.
Nie mogę powiedzieć, żeby w pełni się udało. Po przeczytaniu ponad siedmiuset stron tej antologii miałam jakieś takie niejasne przeczucie, że jeśli jeszcze raz przeczytam coś o sterowcu, to zacznę skakać po kindlu. Ale przy takiej mnogości autorów, na szczęście bez większego trudu dało się znaleźć perełki.
Co mi się ogromnie spodobało, to że w gruncie rzeczy gdyby nie nazwiska i notki biograficzne, na podstawie samych tekstów absolutnie nie byłabym w stanie wskazać, które opowiadanie pochodzi od doświadczonego pisarza, które zaś od debiutanta. W jednej i drugiej grupie jest ogromne zróżnicowanie.

Dodatkowo muszę powiedzieć, że całkiem nieźle antologia prezentuje się pod względem redakcyjno-korektorskim. Widać, że rzeczywiście pracowano nad tymi opowiadaniami. Nie zawsze jest perfekcyjnie, ale dopiero pod koniec odniosłam wrażenie, że korekta chyba już się nieco zmęczyła, bo zaczęły się pojawiać rozmaite zabawne orty. W tym, oczywiście, moja ulubiona „stróżka (znaczy niewielka struga), „rządza”, „ukaże” (od „ukarać”), „nieopacznie”, „wywieść” (skądś jakimś pojazdem, oczywiście). Pojawiło się też nieco literówek i mniejszych niezgrabności. Ale, jeśli mam być szczera, absolutnie nie winię za to Katarzyny Koćmy ani Agnieszki Grzywacz. To naprawdę dużo tekstów do ogarnięcia za wpis do CV i ku chwale ojczyzny. Podziw, że w ogóle im się chciało.

Każdemu opowiadaniu towarzyszy ilustracja. Tu znów jest spory rozrzut, nie mogę powiedzieć, żeby wszystkie mnie urzekły, ale w ogólnym rozrachunku jest zdecydowanie na plus. Szczególnie przemówiły do mnie grafiki A.A. „Triopse” Turkiewicza, których – ku mojej radości – jest w antologii całkiem sporo.

Zawsze mam pewien kłopot z antologiami, szczególnie jeśli mam do czynienia z tak obszerną publikacją: jak ugryźć kwestię samych opowiadań? Lecieć z każdym tekstem po kolei, czy tylko pakiet ogólnych wniosków?
No więc spróbuję to jakoś wypośrodkować.
Antologię otwiera opowiadanie Marcina Podlewskiego Księżniczka Nakręcana. I muszę przyznać, że to naprawdę ładne otwarcie. Tekst ma bardzo przyjemny, baśniowy klimat i gdzieś w tyle mózgu kołatała mi się podczas lektury myśl, że można by z tego zrobić fajny film krótkometrażowy. Za kamerą widziałabym Gaimana albo Burtona (Burtona bardziej z Edwarda Nożycorękiego niż z Alicji w Krainie Czarów).
Po tym wstępie dość źle zniosłam czytanie Modlitwy o koniec świata Martyny Walerowicz. Fabuła nie dała rady wciągnąć, a zakończenie wywołało wzruszenie ramion. Przy czym nie umiem powiedzieć, czy to rzeczywiście słabość tekstu, czy niefortunne zderzenie z poprzedzającą opowieścią.
Najwięcej jednak nie jest tekstów złych bądź świetnych, a takich z serii „udzie” – czytało się niby fajnie, ale teraz patrzę na tytuł i nie mam pojęcia, o czym to w ogóle było. Pewnym wyjątkiem jest Ostatni wśród golemów Sebastiana Uznańskiego, gdzie owszem: pamiętam. Całkiem udany, fajnie pokazany świat i ciekawe zakończenie, choć może nie aż tak nieprzewidywalne.
Do podobnej grupy, co Sebastiana Uznańskiego, zaliczam opowiadanie Stara kobieta i smok Marcina Sergiusza Przybyłka: całkiem fajne, nawet zostało gdzieś w głowie, ale nie porwało. No i zakończenie mocno mnie rozczarowało.
Podniebny Kuryer Juliana Podgórskiego pamiętam chyba tylko dlatego, że był tak sztampowym steampunkiem, że aż trudno uwierzyć – choć opowiadanie samo w sobie… no, ujdzie.
Jakoś jeszcze pamiętam Adorację Justyny Lech – chyba głównie dlatego, że skojarzyło mi się z – skądinąd genialnym – Miastem i gwiazdami Arthura C. Clarke’a, acz nie chcę spoinować, w czym konkretnie dostrzegłam podobieństwo.

Ale, jak wspomniałam, są i opowiadania świetne. Oprócz Księżniczki Nakręcanej mamy jeszcze chociażby Sekretny gaz Kornela Mikołajczyka – opowiadanie, które kojarzy się z dziewiętnastym wiekiem nie tylko przez obecność alchemicznych cudactw, ale bardziej przez nastrój i intrygę, które w jakiś sposób kojarzyły mi się z klasykami powieści detektywistycznej: Arthurem Conan Doylem czy Aleksandrem Ławrowem.
Zupełnie inne, ale równie przyjemne skojarzenia budzi Bij, ile sił Radosława Dąbrowskiego – tekst kupił mnie w momencie, w którym „maszyna gwizdała śrubaszne melodie”. Do tego jeszcze bohaterowie nazywają się Akapit i Szpargał. Całość zrobiła na mnie jakieś takie lemowskie, bardzo fajne wrażenie.
Jedną z lepszych w moim odczuciu jest też opowieść Michała Cholewy Dziedzictwo Covenów, choć musiałam się do niej przez pewien czas przekonywać po tym, jak w pierwszym akapicie zorientowałam się, że to tekst osadzony w świecie Wolsunga. Jakoś nie szykowałam się na czytanie fanfika w tej antologii. Prędko jednak okazało się, że ta wolsungowatość w niczym nie przeszkadza, sama historia jest wciągająca, a do bohaterów łatwo się przywiązać.
Moim ulubionym tekstem jest Żywy Bartłomieja Tomaszewskiego, co właściwie nie było dla mnie zaskoczeniem, bo – co tu kryć – czytałam to opowiadanie już wcześniej i od samego początku szalenie mi się podobało. Nawet czytając Żywego któryś raz z rzędu, humor wciąż mnie bawi (a w ogóle w zbiorku nie ma wielu akcentów humorystycznych, tym bardziej Żywy się wyróżnia), zakończenie po trosze wzrusza, a po trosze wywołuje uśmiech, sam świat zaś budzi ciekawość i każe żałować, że limity objętościowe w konkursie nie pozwoliły na szersze odmalowanie tła. Opowieść mocno wyróżnia się na parowo-postapokaliptycznym tle, choć przecież ma oba te elementy.
Zresztą, to właśnie do Żywego Triopse stworzył – moim zdaniem – najlepszą ilustrację.

Zupełnie za to nie trafiły do mnie teksty, których autorzy próbowali przenieść powszechnie znane historie w realia steampunku. Myślę tu głównie o Podwójnym życiu Marcina Rusnaka (napisane zgrabnie i budzi uśmiech, ale po wszystkim miałam wrażenie „…no i?”) oraz Wyspie Doktora Wilczura Adama Podlewskiego (podobnie: niby przeczytałam bez bólu, ale po lekturze ta drażniąca myśl: „…no i co z tego?”).
Pryzmat Józefa Sanackiego i co przezeń ujrzałem Konrada Knapka ma fajny pomysł, ale po trzecim kolorze byłam już zwyczajnie zmęczona i odliczałam do ostatniego – zbyt wiele razy powtórzyła się ta sama konstrukcja.
…i jeszcze będzie Polska Henryka Tura muszę, niestety, umieścić obok Modlitwy o koniec świata w szufladce „zdecydowanie nieulubione”. Wojna jest zła i brutalna, zmusza ludzi do nieludzkich działań i tak dalej – tak, tak, ale ja nie lubię tak nachalnego szuflowania przesłania do mózgu.

Antologię zamyka opowiadanie Carpe D Simona Zacka – trochę się tego obawiałam, bo mam ambiwalentny stosunek do twórczości tego autora, niemniej było zaskakująco fajnie, w dodatku to ogólnie bardzo ładne zakończenie, szczególnie w kontekście dedykacji.

Podkreślę: to bardzo obszerna antologia. Bardzo zróżnicowana, choć konsekwentnie trzyma się w steampunkowo-postapokaliptycznych ramach. Nie liczyłam na to, że wszystkie opowiadania mnie porwą. Kilku się udało i myślę że to bardzo dobry wynik. Są tam teksty, co do których wierzę, że swobodnie mogą porwać kogoś innego, a po prostu nie trafiają do końca w mój gust. Na pewno warto się z tą pozycją zaznajomić. Jest starannie przygotowana i ma tak naprawdę zaskakująco niewiele opowiadań, o których odważam się powiedzieć, że są po prostu słabe. Choć obecnie nie jestem przekonana, czy czytanie całej antologii cięgiem to najlepszy pomysł – jak wspomniałam na początku: pewne powtarzające się elementy zaczęły mnie nużyć.
Tak czy owak – warto było.



Oczywiście za smokiem wyruszył kwiat rycerstwa i równie oczywiście bohatersko poległ. Zniecierpliwiony król już miał machnąć ręką na jedyną córkę (miał wszak trzech synów), kiedy niespodziewanie pojawił się młody Technokrata i obiecał księżniczkę sprowadzić za dni równo czterdzieści siedem.

[Bartłomiej Tomaszewski, Żywy]

3 komentarze:

  1. Dziękuję za pikną laurkę :) I zgadzam się, Żywy dostał chyba najlepszą ilustrację :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A proszę, laurka ze wszech miar szczera - gdybym po przeczytaniu nie miała ochoty chwalić, po prostu ta notka by się pewnie nie pojawiła :) Ce wincyj! :D c[_]!

      Usuń
    2. Sie byndzie robić! :D

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...