środa, 6 lipca 2016

"Ex Machina" - opowieść o duchu w maszynie

(źródło)
Miałam ostatnio malutką fazę na kameralne filmy sci-fi, które zadają pytania, po czym próbują na nie odpowiedzieć przy pomocy maksymalnie pięciorga aktorów. Powtórzyłam sobie Moon, ciągle się obwąchuję z powtórką Sunshine. I przy tej okazji uzupełniłam solidny brak, który mnie nieco gryzł: czyli film Alexa Garlanda Ex Machina.
Produkcja ta właściwie już na samym starcie miała u mnie dodatkowe punkty i zwiększony kredyt zaufania: wszak porusza problem sztucznych inteligencji – tego, czy maszyna może być świadoma, czy to jednak program. A jeśli to tylko program, to tak naprawdę czy człowiek też nie jest tylko zaprogramowaną maszyną? Jaka właściwie jest różnica między człowiekiem a AI? Czy można tę różnicę zniwelować? To wszystko są pytania, które mnie dogłębnie jarają.
I naprawdę bardzo mi się spodobały próby naprowadzenia widza na odpowiedzi. Pod tym względem Ex Machina jest ze wszech miar satysfakcjonującym filmem.
Zresztą, bądźmy szczerzy: pod wieloma innymi względami też. Ma fajną, klimatyczną muzykę Geoffa Barrowa i Bena Salisbury’ego, która nieco skojarzyła mi się z sountrackiem ze wspomnianego już Moon – nie jest tak naprawdę podobna, ale w równie udany sposób podkręca nastrój bez narzucania się i odwracania uwagi. Sceny są spokojne i leniwe, ale nie nudne – każda z nich coś wnosi, a w finale dowiadujemy się, że niektóre z nich wniosły nawet więcej niż się spodziewaliśmy. Intryga jest mądrze pomyślana, a ocena bohaterów nie jest łatwa.

No właśnie – film zasadza się na bohaterach. Mamy ich tak naprawdę raptem trójkę… no, w porywach czwórkę. Nathan (Oscar Isaac), konstruktor sztucznej inteligencji, zaprasza jednego z pracowników swojej korporacji, programistę Caleba (Domhnall Gleeson, zresztą obaj spotkali się też na planie Gwiezdnych Wojen), do swojej posiadłości, by ten przetestował Avę (Alicia Vikander) i ocenił, czy posiada ona świadomość. I tak turla się film: Caleb rozmawia z Avą, Caleb rozmawia z Nathanem, bardzo rzadko – Nathan rozmawia z Avą. I, co fajne, ani przez moment nie wkrada się w to wszystko nuda. Widz momentalnie angażuje się w poszukiwanie odpowiedzi, czy Ava jest świadoma i czy odczuwa prawdziwe emocje. Do tego dochodzą stopniowo inne problemy i podejrzenia, które utrudniają ustosunkowanie się do bohaterów. Napięcie rośnie, a atmosfera staje się coraz bardziej niezręczna. Bardzo to wszystko jest fajnie wyważone i pokazane.
I tak naprawdę chciałoby się pisać więcej w tym temacie, ale bez spoilowania to chyba niemożliwe – a spoilowanie w tym akurat przypadku byłoby trochę zbrodnią, więc muszę przemilczeć.

(źródło)
Oprócz wszystkiego, podobają mi się plany. Po pierwsze, posiadłość Nathana jest naprawdę malownicza. Po drugie, wnętrza jego domu (placówki badawczej?) robią fajne, nieco klaustrofobiczne wrażenie – jest obco i sterylnie, nie ma okien, każde drzwi trzeba otwierać specjalnym kluczem… a w tym wszystkim tkwi Nathan – i wydaje się, że za tymi potężnymi murami kryje się cały ogrom jego samotności.

Żeby jednak nie było tak różowo, Ex Machina pozostawiło we mnie ostatecznie pewien niesmak. To znaczy film jest świetny i jego finał tak naprawdę też jest super, doskonale współgra ze wszystkim, co wcześniej się wydarzyło i co zostało powiedziane. Po prostu mi się to zakończenie nie podoba. No nie i już. Tak czysto emocjonalnie nie idę na to. A gdybym miała szukać logicznych argumentów, to (ocieram się o spoile jednak – tak tylko ostrzegam) zapytałabym chyba: naprawdę pilot śmigłowca nie zauważył różnicy? Oczywiście, można powiedzieć, że był inny niż na początku. Ale jakoś w to nie wierzę w obliczu nieufności, jaką żywił Nathan do wszystkich wokół siebie. Nie pozwoliłby wlatywać na swoje ziemie pierwszym lepszym. I to mi się nie klei. Zakończenie jest jakby trochę pomyślane na chybcika, tylko po to, żeby strzelić odpowiednim przekazem.
A mi się ten przekaz zwyczajnie nie podoba. Albo inaczej… sam przekaz jest super, nie podoba mi się sposób, w jaki został unaoczniony widzom.

Nie zmienia to faktu, że film jest bardzo dobry, zdecydowanie wart obejrzenia. Trzyma w napięciu, ma wyrazistych, przekonujących i niejednoznacznych bohaterów („niejednoznacznych” w tym dobrym sensie, a nie że nie wiadomo, o co im chodzi), świetną muzykę, no i bardzo zgrabnie rozprawia się z problemami związanymi ze sztuczną inteligencją. Zostaje w głowie na długo po seansie. I, co fajniejsze, Sunshine pokazuje, że jeśli chodzi o Alexa Garlanda, to nie był przypadek – pozostaje więc czekać na kolejne filmy spod jego pióra.




– One day the AIs are going to look back on us the same way we look at fossil skeletons on the plains of Africa. An upright ape living in dust with crude language and tools, all set for extinction.

2 komentarze:

  1. Też ostatnio oglądałam :) Moją uwagę chyba najbardziej przyciągnęła postać Kyoko. Od początku czułam, że coś z nią nie tak :D A co do samego pilota - mam wrażenie, że dostał wyraźnie polecenie, aby niczym się nie interesować. Kazali mu przylecieć - przyleciał, ale nic poza tym.
    Pozdrawiam,
    Między sklejonymi kartkami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kyoko trochę po mnie spłynęła chyba właśnie dlatego, że od początku się czuło, że coś jest nie tak :) Choć nie przeczę, też ciekawa postać. Dość taka no... przerażająco zimna.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...