(źródło, rech rech rech) |
Ulubiona książka wszechczasów.
I oto
dotarliśmy do bezdyskusyjnie najgłupszego pytania w tym wyzwaniu: do ulubionej
książki. To ten dziwny moment, w którym jakimś dziwnym cudem mam wybrać jedną
pozycję spośród wielu, przykładając do nich jakąś bliżej nieokreśloną miarkę,
która w ogóle pozwoli porównać ulubioną książkę z dzieciństwa, ulubioną o
kosmosach, ulubioną fantasy, ulubioną dystopię, ulubioną komedyjkę, ulubiony
kryminał, ulubiony reportaż, ulubioną historyczną, ulubioną grozy i tak dalej.
Jak zrytą trzeba mieć psychikę, żeby uważać, że to w ogóle jest możliwe?
Hobbit za pierwszym razem mnie aż tak nie ujął (podobał
się, ale tak „zwyczajnie”),
przy drugim jednak czytaniu byłam totalnie zauroczona. Władcę Pierścieni fangirlowałam odkąd pamiętam, choć dziś widzę
pewne nużące elementy w pisaniu Tolkiena. Frankenstein
Mary Shelley to był mój pierwszy lekturowy kac i nadal uważam, że to
rewelacyjna opowieść o człowieku, potworze i więzieniu. No i zaliczyłam mitologię
na pierwszym roku studiów dzięki temu. Fiasko
Lema to kolejny z moich lekturowych kaców, doskonałe pokazanie konfrontacji
człowieka z obcą cywilizacją i ten cudowny, zezłomowany kawałek wszechświata. Hrabia Monte Christo to świetni,
wyraziści bohaterowie i genialna opowieść o zemście. A skoro o mocnych,
wyrazistych i budzących sympatię bohaterach mowa, to przecież jeszcze Trzej Muszkieterowie! Wreszcie mało
książek potrafi mnie tak rozśmieszyć jak Wszystko
czerwone Chmielewskiej albo Wolni
Ciutludzie Pratchetta, choć przecież Dzienniki
gwiazdowe wzbudziły we mnie niezmierzone pokłady sympatii do Ijona Tichego
i również ubawiły. A co z Bibliotekarzem
Jelizarowa, gdzie tak świetnie było widać Rosję w rozkroku między sojuzem a
kapitalizmem, a poza tym dużo bezsensownej przemocy i pomysłowych sposobów mordowania?
Jakim
cudem niby ja mam ustawić te książki w jakiejś hierarchii? Czy twórcy tych
wyzwań nie ogarniają, że czasem są tytuły, które należy ułożyć po prostu obok
siebie, na zupełnie oddzielnych stosikach, a nie jeden nad drugim?
I
zrobię coś, czego w sumie od początku się obawiałam. Wybiorę ulubioną powieść w
sposób sztuczny i naciągany, ot: pierwszy tytuł, jaki przyszedł mi na myśl.
Mimo że wiem, iż to nie jest takie proste. Wiem, że jest mnóstwo tekstów, które
lubię w takim samym stopniu, ale po prostu z innych względów. Oh well… skoro
HAL nie wygrał losowania na ulubionego bohatera, to przynajmniej 2001:
Odyseja kosmiczna wygrywa na ulubioną powieść.
Pisać o
niej nie będę, bo już to robiłam. Co prawda pisałam zbiorczo o całym cyklu, ale nie szkodzi.
I tym samym wyzwanie 30-Day Book Challenge uznaję za zamknięte. Ulżyło mi nie tylko dlatego, że zdecydowanie za dużo głupich pytań było w tym wyzwaniu. Rzecz w tym, że - prawdę mówiąc - odczuwałam pewien dyskomfort, niemal spamując na własnym blogu jednoakapitowymi notkami w stylu "lubię tę i tę książkę, bo tak". Z drugiej jednak strony, cieszę się, że wytrzymałam te trzydzieści dni. Po pierwsze, rzeczywiście nieco się "uświadomiłam" jako czytelnik. Mogłam trochę zastanowić się nad sobą, ustalić, co ja właściwie lubię i dlaczego. Cenne choćby ze względu na dobór lektur w przyszłości. Po drugie, dzięki wyzwaniu po prostu odświeżyłam sobie parę książek, o których zdążyłam już zapomnieć. Koniec końców fajnie było, ale cieszę się, że się wreszcie skończyło. Dziękuję.
Jeśli wszechczasów, to "Tajemnicza Wyspa" Juliusza Verne.
OdpowiedzUsuńBRAWO FRAA! A ja nawet nie zauważyłam, że 30 dni minęło tak szybko! :bag:
OdpowiedzUsuńTeraz sobie poczytuję, o! I uświadamiam sobie, jak świadomym czytelnikiem jesteś i jaki ja mam bałagan we wspomnieniach. Niczego nie umiałabym uzasadnić :bag: