fragment okładki |
Książka, która zmieniła moją opinię o czymś.
No wreszcie jakieś pytanie, na które odpowiedź
przyszła mi w jednej chwili, natychmiast. Bo, prawdę mówiąc, znam tylko jedną
taką książkę. Przeczytałam ją podczas swojej krótkiej przygody z teologią,
kiedy w ramach fakultetu wybrałam sobie zajęcia z dziennikarstwa. Egzamin
polegał na przeczytaniu dwóch czy trzech (nie pamiętam już dokładnie) książek z
dość długiej listy reportaży, a potem była o nich rozmowa. I tak jakoś wyszło,
że wybrałam Hemingwaya – wtedy jeszcze nie wiedząc, że go lubię.
No i przeczytałam Śmierć po południu.
Wiecie: jak każdy normalny człowiek, zawsze
uważałam corridę za pogardy godne znęcanie się nad tym nieszczęsnym bykiem, nie
wiedzieć czemu nazywane „walką”. A cóż to za walka, kiedy on jest jeden, a
ludzi wokół całe tłumy, w tym niemal wszyscy uzbrojeni? I dopiero kiedy byk
jest poraniony tak, że ledwo się słania, to wychodzi wielki bohater w
obciachowych pończochach i macha tym czerwonym dywanikiem.
Tylko, kurde, dlaczego zmieniłam zupełnie zdanie,
kiedy czytałam Śmierć po południu?
Hemingwayowi w jakiś sposób udało się przekazać tę
– w sumie dość bezzasadną – dumę z walk byków i pasję, emocje towarzyszące wydarzeniu,
cały pakiet znaczeń, które niesie ze sobą corrida. A także klimat: upalne
popołudnia, piach na arenie, bryzgającą krew… człowiek toto czyta i po prostu
musi na moment odejść od książki i napić się wody. Tylko po to, żeby później
wrócić do lektury i stwierdzić, zupełnie wbrew sobie, że ej: coś w tym
wszystkim jest. Jakaś magia, chęć sprawdzenia się, próba męstwa. Teraz już we
mnie te emocje nieco zelżały, bo i minęło nieco lat, odkąd to czytałam, ale
doskonale pamiętam, że miałam wtedy nawet myśl typu „w sumie może bym to
chciała zobaczyć… kiedyś… raz?”. Powtórzę: nie wiem, jak facet to zrobił. Ja
naprawdę pierwotnie byłam nastawiona totalnie na NIE.
Chyba po prostu dobrze pisał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz