Fraa od 1997 roku chciała obejrzeć film Dobermann. Początkowo oczywiście miała hardy plan pójścia na to do kina, kłopot tkwił w tym, że film jest dozwolony od 21 lat. Z kina nici, no ale nic to – Fraa wierzyła, że nieco podrośnie, to dorwie płytę.
Tak też się stało: Fraa w końcu istotnie znalazła w Media Markcie DVD z filmem Dobermann. Nawet w przystępnej cenie. Już-już miała kupić, kiedy nieszczęśliwie odwróciła pudełko i przeczytała opis. A tam dystrybutor czar... biało na czarnym pisze, jak to bohaterowie próbują cośtam znaleść (nawet kawiarczy edytor tekstu tego nie toleruje). ZNALEŚĆ! No i co Fraa miała zrobić? Zapłakała rzewnymi łzami, odłożyła pudełko na stosik i poszła jak niepyszna. Przecież nie wyda własnych, ciężko zarob... własnych... przecież nie wyda pieniędzy na coś, co ma na opakowaniu napisane „znaleść”! To się nie godzi. Fraa nie może się nadziwić, że dystrybutor coś takiego przepuścił. To nie jest jeden błąd ortograficzny w parusetstronicowej powieści. Na wszystkich bogów Chaosu i kilka pomniejszych demonów Umiarkowanego Nieporządku! Przecież taki opis na opakowaniu to dwa-trzy zdania, naprawdę oczy nie wypłyną od przeczytania czegoś takiego raz czy drugi przed wypuszczeniem na rynek.
Jednak Fraa nie o tym miała pisać. Nawiązała do Dobermanna tylko dlatego, że zdarzyło się nabyć inny film, również oryginalny. I znów okazało się, że oryginalne wersje to zło. No dobrze, opis dystrybutora jest co prawda bez rażących błędów ortograficznych, za to tym razem miało miejsce epickie starcie z formatem DivX Ultra. Fraa nie ma pojęcia, czemu film nie mógł być na zwykłym, uczciwym DVD. No ale pal sześć – DivX też nie powinno sprawiać problemów... Otóż nie. Sprawiało, mimo zainstalowania dołączonego na płycie programu oraz – również dołączonych – kodeków. Zainstalowany program nie odpalał filmu, bo nie. W końcu udało się uruchomić za pomocą bezpłatnego BESTplayera, tyle tylko, że film trzeba było oglądać z lektorem, bo nie było możliwości zmiany ustawień.
No dobra. Tak czy tak, przedsięwzięcie zakończyło się względnym sukcesem, czyli obejrzeniem filmu od początku do konca.
Kiedy już człowiek przestał się irytować tym, że słyszy tego cholernego lektora, zamiast czytać napisy, seans był naprawdę przyjemny. Wspomnianym wcześniej filmem był Zabójczy numer (Lucky Number Slevin) z 2006 roku, w reżyserii Paula McGuigana. Fraa musi przyznać, że z innymi produkcjami pana McGuigana nie miała do czynienia, chociaż tytuły The Acid House, Gangster No. 1 oraz Wicker Park obiły się jej o uszy (Fraa właśnie zobaczyła, że w tym drugim gra Diane Kruger, niedawno widziana w Kopii Mistrza – i nie, nie ma to żadnego znaczenia, ot zbieg okoliczności). Właściwie Fraa byłaby całkiem zainteresowana tymi filmami, bo a to Irvin Welsh, a to Malcolm McDowell... Tym niemniej jak na razie na kawiarczej drodze pojawił się tylko Lucky Number Slevin.
I Fraa z czystym sumieniem stwierdza, że ten film jest naprawdę prześwietny. Widz poznaje Slevina (Josh Hartnett – patrząc na jego filmografię, Fraa rozpoznaje trzy filmy: Helikopter w ogniu, Sin City oraz Pearl Harbor. W żadnym z nich jednak nie pamięta Hartnetta, w dwóch pierwszych „bo nie”, w trzecim – bo nie oglądała...), od którego szczęście jakoś się odwróciło. Stracił pracę, mieszkanie, dziewczynę, wyjechał do przyjaciela do Nowego Jorku, a tam został okradziony przez kieszonkowca, w dodatku przyjaciel gdzieś zniknął.
Widz poznaje też pana Goodkata (Bruce Willis) – ale można mu mówić „pan Goodkat”. I tu pierwszy, zasadniczy plus filmu. Bo Fraa lubi Bruce'a Willisa. A właściwie należałoby to skonkretyzować: Fraa lubi, kiedy Bruce Willis gra czarne charaktery. Ten człowiek ma w sobie coś takiego, że najmroczniejsze postacie stają się urocze. A uroczy płatny morderca to jest coś, co niełatwo uświadczyć. Nie chodzi o żadnego amanta, mhrotchnego tró killera, na widok którego żeńska część widowni piszczy z zachwytu. Chodzi o takiego sympatycznego gościa, na którego widok paszcza sama się cieszy. Fraa nie zna innego aktora, którego czarne charaktery byłyby tak białe.
Do tego pojawia się Boss (Morgan Freeman), wysoko postawiony gangster, który żyje w apartamencie z widokiem na apartament po drugiej stronie ulicy – tam z kolei mieszka Rabin (Ben Kingsley - może i głupio, ale Fraa pamięta tego aktora wyłącznie z Alicji w krainie czarów z 1999 roku...), niegdyś wspólnik i przyjaciel Bossa, ale od jakiegoś czasu jego zaciekły wróg. Obaj obserwują się wzajemnie, bojąc się wyściubić nos z własnych leży.
Slevin mimowolnie wplątuje się w porachunki między gangsterami, a jedynym pozytywnym elementem, jaki go spotyka w Nowym Jorku, jest Lindsey (Lucy Liu - i Fraa też myślała, że ta aktorka jest wyższa!), sąsiadka przyjaciela Slevina.
Na pierwszy rzut oka film może sprawiać wrażenie przeciętnej opowiastki o porachunkach złych bandziorów. Tu warto jednak pamiętać o tym, że pierwszy rzut oka bywa mylący. I tak właśnie jest w tym przypadku: film pełen jest zaskakujących scen, nieoczekiwanych zwrotów akcji i świetnych dialogów. Intryga jest zamotana dokładnie tak, jak Tygryski lubią najbardziej. Czyli w staranny kłębek, z którego sterczy kilka końców i człowiek nie wie, za którą nitkę pociągnąć, żeby dotrzeć do sedna.
Cóż – trzeba powiedzieć, że Fraa nie wyczuła w Zabójczym numerze humoru w stylu Quentina Tarantino, tak jak to było stwierdzone w opisie na pudełku, ale to akurat dobrze, bo Fraa od jakiegoś czasu podchodzi z pewną rezerwą do Quentina Tarantino. Fraa tak sobie kombinuje, że humor w Zabójczym numerze jest zabójczonumerowy i to chyba najlepiej o nim świadczy. Choć w którymś momencie Fraa wyniuchała lekki aromacik Snatcha, ale to pewnie częściowo była autosugestia, a częściowo przez Żydów. Świetnie zarysowane, wyraziste postacie, dialogi wymykające się sztampie (Fraa chyba już wspominała, że rewelacyjne dialogi, prawda?), genialna intryga i wartka, wciągająca akcja – to są te elementy, którymi film kupił kawiarkę.
Fraa poleca.
...tylko niekoniecznie oryginalną wersję zakodowaną w formacie DivX Ultra...
– You're not as tall as I thought you'd be.
– Well, I'm short for my height.
– That makes sense because I can usually tell how tall someone is by their knock. You have a deceptively tall knock. Congratulations.
– So it's a good thing?
– I open the door expecting you to be up here, you're down here. That combined with a low centre of gravity... Forget about it.
– Who are you?
– I'm Slevin.
– And what happened to your nose?
– I was using it to break some guy's fist.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz