środa, 26 maja 2010

Granie na Fraakranie (6) - "Call of Juarez"

Być może Fraa już wspominała, że jeśli chodzi o gry FPS, to raczej nie radzi sobie zbyt dobrze, wobec czego oczywistym jest, że nie jest fanką tego typu rozrywki. Gra musi naprawdę czymś przyciagnąć. Call of Juarez przyciąga.

Call of Juarez - Ray
Fraa od początku się dziwiła, jak to się stało, że tak fajną grę w westernowym klimacie wydali Polacy. Za Call of Juarez odpowiedzialny jest Techland. I chociaż Fraa nie ma pochlebnego zdania o rodzimych grach komputerowych (owszem, z Wiedźminem włącznie), to jednak tym razem trzeba przyznać: kawał fajnej, klimatycznej rozrywki.

Mówiąc o Call of Juarez należy pamiętać, że aktualnie są dwie gry spod tego znaku: w pierwszej, z 2006 roku, gracz wciela się w Ray'a McCall – księdza, który na wieść o tym, że Billy, jego bratanek (no nie do końca bratanek, bo brat Ray'a, Thomas, to zaledwie ojczym, ale Fraa nie chce już komplikować), uśmiercił swoich rodziców i uciekł, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. W ręce Ray bierze też dwa stare rewolwery i rusza w pogoń, stając się awatarem iście boskiego gniewu.
Żeby było ciekawiej, gra się naprzemiennie: Ray'em oraz Billym, który po prawdzie wcale nie zabił rodziców, ale kto by go tam słuchał...

Call of Juarez: Więzy Krwi to prequel z 2009 roku. Gracz znów może wcielić się w Ray'a, a jako druga postać pojawia się jego brat – Thomas McCall. W ciągu rozgrywki dołączy do nich najmłodszy brat, William, który jest młodym księdzem. Gracz nie może nim sterować, ale William bywa przydatny na przykład jako przewodnik, nawet jeśli jego pacyfistyczne gadki działają nieco na nerwy.
Teraz można przejść do zachwytów i marudzenia.
Call of Juarez1
Fraa zacznie od zachwytów: klimat. Obie części gry są pod tym względem miodne. Gracz biega po klasycznych, znanych z westernów miasteczkach Dzikiego Zachodu – pełnych bandziorów, gdzie trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy i za co nagle ktoś ogłosi nagrodę za głowę takiego na przykład Billy'ego. Poza miasteczkami są oczywiście fantastyczne „plenery”. Na każdym kroku odczuwa się tę westernową atmosferę i to jest właśnie niesamowicie fajne. Są Meksykanie, bandyci, piękne niewiasty i oczywiście – bez tego nie mogłoby się obejść – pojedynki rewolwerowców. Fraa jest naprawdę dumna, że coś takiego powstało w Polsce.


Call of Juarez: Wiezy Krwi


Dalej: grafika. W ogóle między pierwszym Call of Juarez a prequelem jest spora różnica w jakości grafiki. Najlepiej widać tę różnicę w tym, że o ile pierwsza część odpala na kawiarczym sprzęcie, o tyle Więzy Krwi już niekoniecznie... No cóż. Życie. Fakt faktem, gra przedstawia się naprawdę ładnie. Począwszy od krajobrazów, a skończywszy na broni. I tu, oczywiście, ze szczególnym wskazaniem na prequel. Może ruchy postaci nie są do końca naturalne, ale i tak gra przedstawia się bardzo atrakcyjnie pod kątem wizualnym.

A teraz minusy:
Po pierwsze, Billy. Naprawdę, Fraa z przykrością to przyznaje, ale bez Billy'ego pierwsza część byłaby o wiele przyjemniejsza. Rzecz w tym, że z Ray'em sprawa jest prosta: gracz prze do przodu i strzela do wszystkiego co się rusza i na drzewo nie ucieka. Ray McCall jest stosunkowo odporny, ma pancerz, więc koszenie nim to sama przyjemność. Z Billym sprawa ma się inaczej: Billy się czai. Billy ma bacik i gra tym chłopaczkiem w dużej mierze sprowadza się do skakania i przekradania się. Jeśli Fraa jest w czymkolwiek gorsza niż w strzelaniu, to tym czymś jest przekradanie się. Całość jest o tyle irytująca, że Fraa na przykład z powodzeniem była w stanie zabić bandziorów z obozowiska, obok którego miała się przekraść. Mogła strzelić dwa razy, kogoś udusić batem i pójść dalej. Tyle tylko, że – ponieważ nie przekradła się – i tak kończyło się to niepowodzeniem misji i trzeba było zaczynać jeszcze raz. A potem jeszcze... I jeszcze.
I wiecie Państwo, do czego to doprowadziło?
Fraa nigdy nie skończyła Call of Juarez. Zacięła się na którymś etapie z Billym i zabrakło motywacji do dalszej gry.

Call of Juarez - bracia McCall
W Więzach Krwi, gdzie zamiast Billy'ego jest Thomas, wygląda to dużo lepiej. Co prawda Thomas też ma skłonność do przekradania się, ale nie jest to aż tak upierdliwe. No i Thomas równie dobrze może strzelać, nawet jeśli nie jest do końca tak pancerny jak Ray.
Ponadto w prequelu gracz w większości przypadków może wybierać, czy dany etap chce przejść Ray'em czy Thomasem. W pierwszej części nie ma tego komfortu.

Marudzenie drugie, to fabuła. I tutaj chodzi oczywiście o fabułę Więzów Krwi, jako że Fraa najzwyczajniej w świecie nie zna do końca fabuły części z 2006 roku...
Rzecz w tym, że fabuła niestety jest dość liniowa. Pewne rzeczy staną się niezależnie od tego, co będzie robił gracz i to jest dość irytujące. Wskutek tego Fraa naprawdę poczuła silną niechęć do jednego z braci, którego do pewnego momentu naprawdę lubiła.
Inna sprawa, że to całkiem fajne: gracz, oprócz oczywiście uczestniczenia w standardowej jatce, obserwuje perypetie rodziny – może więc być świadkiem tego, jak zmieniają się relacje między braćmi, na czym w istocie polegają te ich „więzy krwi” i jak to wszystko się kończy. Pozwala to jeszcze lepiej wczuć się w klimat i zaangażować w losy braci McCall.


To właściwie tyle, co Fraa chciała powiedzieć.
Jeśli ktoś lubi postrzelać i bawią go westerny, z całą pewnością powinien wypróbować którąś z części Call of Juarez, a może i obie. I nie irytować się tym, że znowu pojedynek się nie udał... Nie od razu jest się szybkim i celnym rewolwerowcem.


A tutaj bonusy w postaci ruchomych obrazków:

Call of Juarez:

Call of Juarez: Więzy Krwi:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...