No dobra. Fraa zawsze palnie jakąś głupotę. „Ja narysuję te plakaty, żaden problem!” albo „Nie musisz mi na razie oddawać tej kasy, nic pilnego...”, ale czasem jest jeszcze gorzej i kończy się to na: „Dzień dobry, chciałabym nabyć tę płytkę”. A potem Fraa ląduje w domu z podejrzanym DVD w torbie. I trzeba to obejrzeć.
A przecież, dokonując zakupu, Fraa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ten film nie jest wart ani grosza.
Dr Jekyll i pan Hyde (Dr Jekyll And Mr Hyde) z 2008 roku w reżyserii Paolo Barzmana to uwspółcześniona wersja klasycznej opowieści Stevensona. Widz poznaje Henry'ego Jekylla (Dougray Scott – czyli Thomas Fairfax z To Kill a King), wybitnego lekarza, który ma niezwykłą teorię na temat ludzkiej skłonności do chorób, a żeby dowieść słuszności tej teorii, przeprowadza eksperymenty na sobie. Wskutek tego uwalnia złą stronę swojej osobowości – alter ego przedstawia się jako Edward Hyde i nocami sieje grozę w mieście.
Doktorowi ruszy na pomoc pani prawnik, Claire Wheaton (Krista Bridges).
Prawda jest taka, że już „uwspółcześniona wersja” zwiastuje jakąś katastrofę. I tak jest w istocie. Rzecz w tym, że Dr Jekyll i pan Hyde jest historią, która bardzo źle się zestarzała. To co brzmi dobrze w gotyckiej opowieści z drugiej połowy XIX wieku, niestety niekoniecznie musi brzmieć równie dobrze w filmie z początku XXI wieku. Nawiedzone wyznania doktora Jekylla u Stevensona były fajne. Kiedy czytało się o obsesji głównego bohatera, który ponad wszystko chciał rozdzielić dobrą część siebie od tej złej, naprawdę robiło to wrażenie i było wiarygodne. Kiedy te same brednie powtarza współczesny szanowany naukowiec i usiłuje to jeszcze wzbogacić o jakieś medyczne powiązania, całość brzmi już tylko żenująco. Kto jak kto, ale doktor Jekyll z filmu powinien akurat dość dobrze rozumieć pracę mózgu oraz przyczyny rozmaitych ludzkich działań. Jego gadanina o tym, że w człowieku siedzą dwie osoby i on chce je rozdzielić, po prostu nie trzyma się kupy. A właściwie kupa to jedyne, czego się trzyma... Bo już wybitnego naukowca, który nie potrafi znaleźć innej metody, jak tylko eksperymentowanie na sobie i szprycowanie się niesprawdzonymi specyfikami, to Fraa pominie milczeniem.
Skoro już Fraa jest przy bezsensach filmu: taka Claire. Młoda i odważna prawniczka, dobrze – banał, ale jeszcze nie boli. Boli natomiast, kiedy Claire – mając uzasadnione podejrzenie, że ma do czynienia z szalenie niebezpiecznym seryjnym mordercą – późnym wieczorem lub nawet nocą wchodzi do obskurnego mieszkanka tegoż mordercy i szlaja mu się po pokojach. Nie wiedzieć czemu, Claire wyszła z założenia, że jeśli zapukała i nikogo nie było w środku, to na pewno lokator nie wróci przez najbliższą godzinkę, więc prawniczka może sobie pozwiedzać. A tu nagle panika: wrócił! Nie może być! W środku nocy facet chce wejść do własnego mieszkania, bezczelny!
Fraa nie lubi, kiedy bohaterowie, którzy teoretycznie mają być inteligentni, zachowują się jak skrajni kretyni.
To samo dalej, w zakładzie dla umysłowo chorych: istnieje podejrzenie, że zamykają seryjnego mordercę. I co? I nic. Nie dość, że nikt nie pilnuje pacjenta, to jeszcze na jego pierwszy krzyk przybiega stróż nocny i beztrosko otwiera drzwi. Ucieczka Hyde'a była tyleż idiotyczna, co przewidywalna.
Momentami Fraa dostrzegała rozpaczliwe próby nawiązywania do literackiego oryginału. Chodzi tu o detale dotyczące pana Hyde'a: że jego spojrzenie było przeszywające, złe. Że – mimo iż to ta sama osoba – różnice w charakterach tak mocno odcisnęły się na fizjonomii bohatera, że nikt by nie skojarzył ze sobą tych dwóch osób. W końcu kwestie czysto fabularne, jak to, że Jekyll wynajmował Hyde'owi mieszkanie. Niestety, jeśli chodzi o tę trudność w rozpoznawaniu Hyde'a, o zło bijące z jego oblicza, twórcy filmu postawili przed sobą naprawdę trudne zadanie i nie podołali. Nic dziwnego. W powieści można napisać, że spojrzenie postaci było lodowate, emanowało od bohatera zło, wzbudzał odrazę mimo braku konkretnych deformacji ciała i tak dalej. Czytelnik wierzy na słowo narratorowi i wyobraża sobie postać po swojemu. Ale film, zamiast operować emocjami i dość abstrakcyjnymi opisami, ma do dyspozycji konkret. Przed kamerą stoi facet i on nie może powiedzieć, że jest zły. Po nim musi być widać, że jest zły. A coś takiego, to chyba tylko Jack Nicholson potrafi. Fraa przypuszcza, że to dlatego trzeba było podrasować nieco Hyde'a i wspomnieć o serii brutalnych morderstw, które wstrząsnęły miastem. Przecież u Stevensona, o ile Fraa pamięta, faktycznych zbrodni było niewiele. No ale jeśli wykasowałoby się z fabuły filmu kilka zabitych osób, widz dostałby tylko zwykłego, wyluzowanego gościa. Gościa, który co gorsza wygląda dokładnie tak jak doktor Jekyll, bijące z wewnątrz zło w żaden sposób nie odmienia wyglądu bohatera, więc wzbudza pewną wesołość, kiedy inni nie mogą zidentyfikować Hyde'a patrząc na Jekylla, bo widz przecież wyraźnie dostrzega, że ten facet jest dokładnie taki sam w obu wcieleniach.
Fraa uważa, że robienie tego filmu było karkołomnym zadaniem i nic dziwnego, że zakończyło się klęską. Już nawet pomijając efekty specjalne. Bo prawda jest taka, że Fraa bardzo podobne dramatyczne rozmazy, które miały miejce w momencie przemiany bohatera, zrobiła kamerą w komórce.
Żeby Dr Jekyll i pan Hyde był porządnym filmem, należałoby cofnąć bohaterów na powrót do takiego czasu, w którym brednie o dobrej i złej stronie ludzkiej natury nie będą brzmiały sztucznie, pretensjonalnie albo po prostu głupio, potem wziąć jakiegoś naprawdę nieziemsko utalentowanego aktora (bo to naprawdę nieziemsko trudna rola), a na koniec dorzucić jakichś porządnych gości od efektów. No i może jakoś by to było. A tak? Stracony czas.
– Wolałabym porozmawiać o tobie.
– Gdybyś musiała wybrać, uważałabyś się za dobrego, czy złego człowieka?
– Chyba dobrego.
– Ale miałaś złe myśli, czasami sama je prowokowałaś?
– Tak jak wszyscy.
– Widzisz, ja odkąd pamiętam, byłem tym zafascynowany. Jak w naszej podświadomości mogą znajdować się dwie różne osobowości? Jedna dobra, jedna zła. I obie walczą o przejęcie kontroli. I jako doktor, zastanawiam się: czy może to być klucz w zrozumieniu natury zdrowia i choroby? Cóż, przez lata to była tylko osobista teoria, którą trzymałem wyłącznie dla siebie. Ale rok temu coś niesamowitego wydarzyło się, co zmieniło wszystko, tak jakby to było mi pisane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz