środa, 17 marca 2010

ZaFraapowana filmami (12) - "Święci z Bostonu"

leprechaun

Happy St. Patrick's Day!
[rys. z tej strony]



Jak większość ludzkości zapewne wie, dzisiejszy dzień jest dniem świętego Patryka. Kto zacz? Tak naprawdę mało kogo zapewne to interesuje. A co tam – o świętym Walentym, Krzysztofie czy Mikołaju też tak naprawdę mało kto wie cokolwiek konkretnego, co nie przeszkadza być im bardzo popularnymi świętymi. Wystarczy wiedzieć, że Patryk był Walijczykiem, w młodości sprzedanym do Irlandii w niewolę. W końcu uciekł na kontynent, przyjął święcenia kapłańskie i wrócił do Irlandii już jako misjonarz. Ponoć wypędził z Galii węże, a ideę Trójcy Świętej tłumaczył Celtom na przykładzie trzech listków koniczyny (stąd zresztą ma ona być symbolem Irlandii, a także symbolem dnia św. Patryka). W tym dniu, 17 marca, należy wypić co najmniej szklaneczkę whiskey.
Fraa nie ma więc wielkiego wyboru: dziś przypada pora na Boondock Saints” z 1999 roku, w reżyserii Troy'a Duffy'ego.

Boondock Saints - plakat
„Pewnego dnia pracujący w bostońskiej rzeźni irlandzcy bracia MacManus odkrywają swoje powołanie – są przekonani, że to Bóg wybrał ich by zostali narzędziem Jego zemsty i oczyścili Boston z przestępców. Wkrótce po tym prasa okrzyknie braci Świętymi z Bostonu, a ludzie zaczną opowiadać o ich czynach. Zamiary będzie próbował pokrzyżować im fenomenalny agent FBI Paul Smecker.”

Tyle opis fabuły. Film jednak zasługuje na to, żeby przyjrzeć mu się bliżej.

Po pierwsze: „Święci z Bostonu” mają genialną muzykę. Czołowym przykładem jest tutaj utwór „The Blood of Cuchulainn”, którego Fraa nigdy nie ma dość.


Inne kawałki z soundtracku też są warte uwagi, ale – przede wszystkim – są idealnie dopasowane do filmu, do jego klimatu i do akcji.

Po drugie: bohaterowie.
Bracia MacManus
Zacząć należy oczywiście od braci MacManus (tu dość ciekawa rzecz: pewien szkocki profesor twierdzi, że „Mac” jest przedrostkiem charakterystycznym wyłącznie dla Szkotów. Jeśliby bohaterowie mieli być rzeczywiście Irlandczykami, przedrostek powinien mieć postać „Mc”. Sam profesor podkreśla, żeby nie przekręcać jego nazwiska i pamiętać o tym „a” pośrodku, bo inaczej zrobiłoby się z niego Irlandczyka): mieszkają w obskurnej dzielnicy Bostonu, a pracują w rzeźni, choć – jak się okazuje – są naprawdę szeroko wykształceni. Wygląda na to, że praca w rzeźni po prostu daje im frajdę. Wierzą, że Bóg wybrał ich do oczyszczenia Bostonu z przestępców, jako że wymiar sprawiedliwości najwyraźniej sobie nie radzi, a mafiozi po schwytaniu wpłacają kaucję i wychodzą na wolność (Fraa popiera tę ideę misji). W role Connera i Murphy'ego wcielili się Sean Patrick Flannery oraz Norman Reedus.
Przyjacielem braci jest Rocco – „Zabawny Facet” (David Della Rocco). Jest mafijnym chłopcem na posyłki, a czy jest śmieszny? Widz sam może to ocenić.
Last, but not least – genialny Willem Dafoe jako agent FBI, Paul Smecker. Jest zmuszony pracować w większości z półgłówkami z bostońskiej policji, co chyba nieco go frustruje. Ma specyficzne metody pracy i nie toleruje pedałów.
Fabuła kręci się szybko, widz ma do czynienia z pełnym wachlarzem postaci: stróże prawa, rosyjska mafia, włoska mafia, przestępcy tak groźni, że trzyma się ich w solidnych klatkach, oraz (teoretycznie) normalni mieszkańcy Bostonu, którzy zajmują się nie do końca normalnymi rzeczami.
Trudno właściwie mówić, że ktokolwiek jest tam normalny – większość bohaterów jest w jakiś sposób przerysowana, zwłaszcza widać to przy czarnych charakterach: są groźni, bezwzględni, budzący postrach. Bracia MacManus sami w sobie nie są może aż tak mocarni, ale mają niesamowite szczęście. Oczywiście, kogoś może irytować, że dokonują rzeczy niemożliwych, ale taka właśnie jest konwencja filmu i taki jest humor: skaczą z ogromnych wysokości, rozbijają dziwaczne rzeczy na głowach przeciwników, zaplątują się w liny – i ze wszystkiego wychodzą obronną ręką.

Do tego dochodzą fantastyczne zwroty akcji, które zupełnie wywracają dalszą część filmu.

Jednym słowem, film „Święci z Bostonu” jest przemiodny. Rzeź i rąbanka, ale podana w taki sposób, że rewelacyjnie się to ogląda, a na końcu widz przyznaje rację Rocco, który mówił braciom MacManus, że powinni być w każdym większym mieście. Przynajmniej Fraa ma wrażenie, że bohaterowie filmu idealnie wpasowują się w jej poczucie sprawiedliwości i moralności. A co!

Fraa z czystym sumieniem dopisuje „Boondock Saints” do prywatnej listy najmiodniejszych filmów ever. Poleca gorąco.





„Yeah, it's St. Patty's Day, everyone's Irish tonight. Why don't you just pull up a stool and have a drink with us?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...