niedziela, 14 marca 2010

Niedzielne antyki

AtenaPo pierwsze: Fraa czuje się w obowiązku przeprosić za te opóźnienia w aktualizacjach notek z ostatnich czterech dni. Notki się wczytywały... No tak: były napisane w teorii, należało tylko je przepisać na komputerze, a na to – najzwyczajniej w świecie – nie było czasu. Horror w Arkham nie pozwolił na bujanie się z jakimiś takimi dziwnymi rzeczami, jak klawiatura. Pięć kostek i cholerny pech okazały się ważniejsze. Słowem: Fraa wyjechała była i dopiero dziś wróciła.

Ale do rzeczy:

Fraa od jakiegoś czasu obserwuje dziwaczne zainteresowanie twórców filmowych antykiem. Trzeba przyznać, że jest tym bardzo uradowana. To naprawdę świetne, że w końcu historia starożytna i mitologia grecko-rzymska przestaną być dwiema lekcjami historii i pobieżnym śmignięciem przez „Mitologię” Parandowskiego. Tym bardziej, że to przecież naprawdę ciekawa tematyka. Trzeba tylko trochę poszperać, bo Fraa rozumie, że kolejna wersja „Odysei” mogłaby już być troszkę wtórna.

Ruszył to wszystko chyba „Gladiator”. No bo oczywiście były wcześniej takie filmy jak „Quo Vadis” z 1951 roku z Peterem Ustinovem, „300 Spartan” z 1962, „Jazon i Argonauci” z roku 1963 albo „Zmierzch Tytanów” z 1981 roku, ale Fraa nie zauważyła, żeby przed dwutysięcznym rokiem były to szczególnie chwytliwe tematy. Ot, film raz na dziesięć lat. Tymczasem w tym samym roku, w którym „Gladiator” zobaczył światło dzienne, Hallmark wypuścił „Jazona i Argonautów”, po czym widzowie byli raczeni kolejno widowiskami typu „Helena Trojańska”, „Troja”, „Aleksander” czy w końcu „Cyclops”.

Fraa naprawdę ma niezłe zdanie o „Gladiatorze”. Owszem, w swoim czasie wysłuchała chyba dwugodzinnego wykładu na temat „Co w Gladiatorze nie trzymało się kupy”, ale to nie zmienia faktu, że film jako taki jest przyjemny do obejrzenia. Począwszy od epickiej muzyki Hansa Zimmera, poprzez przewijające się na ekranie znane buźki pokroju Russela Crowe'a czy sir Dereka Jacobi'ego (fantastyczna rola w „Ja, Klaudiusz”, tak nawiasem mówiąc, ale o serialach Fraa tu w tym momencie pisać nie będzie, bo to oddzielny, obszerny temat), a skończywszy na widowiskowych walkach i bitwach. Po prostu ten film miał czym kupić widza, nawet mimo pewnych nieścisłości historycznych.
I niestety, „Gladiator” odniósł sukces. Fraa przypuszcza, że gdyby nie to, pewne okołoantyczne gnioty nigdy by nie powstały.
Gladiator

No bo czym widz był raczony w następnych dniach, miesiącach i latach? Jak już Fraa wspomniała: zaraz po „Gladiatorze” pojawił się nieszczęsny „Jazon i Argonauci” – bzdura gorsza niż to mogło wydawać się możliwe. Owszem, żołnierze, którzy wyrośli z posianych zębów smoka, wyglądali naprawdę fajnie, ale to tylko jakiś jeden, drobny element. Nie jest w stanie zatuszować kwiatków typu bohaterska śmierć Heraklesa, który zatrzymuje pogoń i ratuje drużynę. Nie, na bogów – Herakles owszem, w którymś momencie odłączył się od Argonautów, ale zrobił to w mało spektakularny sposób: w czasie któregoś postoju załogi, nimfy porwały młodego i ślicznego chłopca, ulubieńca Heraklesa, toteż heros poszedł go szukać i już nie wrócił na statek. Tu od razu należy dodać, że nie – nie umarł bohatersko szukając towarzysza. Gdyby zginął przy okazji wyprawy Argonautów, gdzie u licha miałaby się pojawić przysłowiowa koszulka Dejaniry? Dalej: dlaczego filmowy Orfeusz był czarny? Orfeusz to syn Apollona i Kaliope – boga i muzy. Żadne z nich nie było czarne. Był królem trackim – „Tracja” oznacza coś na pograniczach współczesnej Grecji, Bułgarii i Turcji. Mógłby mieć ewentualnie rysy z lekka bliskowschodnie, ale czarny? Tu nie chodzi o rasizm, ale o to, że wciskanie antyrasistowskiej politycznej poprawności na siłę gdzie się da i bez kompletnie żadnego uzasadnienia, to czysta i niczym nieskalana bzdura.
Nie ma też oczywiście w filmie mowy o czymś takim jak pokrojenie brata Medei na kawałeczki. Byłoby to trudne do zrobienia zresztą, bo filmowy Apsyrtos to dorosły facet i trudno oczekiwać, żeby Medea tak po prostu nagle do niego podeszła i go pociachała na porcje mięsa.
Dopełnieniem wszystkich głupot z filmu jest ostateczne „żyli długo i szczęśliwie” i spoglądający z góry na bohaterów bogowie, którzy niemal z zazdrością, a na pewno z zachwytem, patrzą, jak piękna, czysta i wytrwała jest miłość ludzka. Jasne – szkoda tylko, że przecież niebawem Jazon porzuci Medeę, która z kolei zarżnie ich dzieci i ucieknie. No tak, ale jak to by wyglądało w filmie? A jednak totalne spłycenie wątków i bohaterów w jakiś sposób boli.
Agamemnon - Rufus SewellO „Helenie trojańskiej” Fraa w ogóle woli nie mówić, bo to było smutne widowisko i Fraa ma szczerą nadzieję, że więcej nie będzie miała okazji tego oglądać. Całość nie dość, że bzdurna, to jeszcze najzwyczajniej w świecie nudna. Budżet najwyraźniej był skromny, bo efekty słabiutkie. Pełno dłużyzn i znów beznadziejne spłycenie bohaterów. Mimo całej sympatii do Rufusa Sewella i mimo że teoretycznie atutem filmu miały być bardzo autentyczne wdzianka i ozdoby, stworzone na podstawie odkrytego Schliemannowego „skarbu Priama”, Fraa ma o tym filmie jak najgorsze zdanie.

Nie lepiej, a właściwie jeszcze gorzej, przedstawia się sprawa z „Troją”, gdzie Agamemnona zabija w Bryzejda, Menelaos ginie, a Helena ucieka. Parysa gra drewniany Orlando Bloom, pierwszy kowal Hollywoodu. Grecy oblegają miasto za pomocą mieczy i włóczni, najprawdopodobniej chcąc docelowo zanudzić Trojan na śmierć. Fraa nie obejrzała nigdy całej „Troi” – nie zdzierżyła głupoty tego filmu. Mimo kilku podejść, wciąż spora część tego spektaklu pozostaje nieodgadniona.

Parę miesięcy później zobaczył światło dzienne „Aleksander” – Fraa już nawet nie ma siły ani ochoty rozwodzić się nad tą produkcją, wspomni tylko o niemożebnie kiczowatej scenie śmierci z orłem. Dopełnieniem bzdurnych filmów o antyku jest, oczywiście, „Cyclops”, którego Fraa co prawda nie widziała, ale na podstawie trailera nietrudno się domyśleć, że to coś straszliwego.
300A jednak nie jest tak źle. Choćby jest przecież świetny film „300” – oczywiście skrajnie niehistoryczny (choć czy aby...?), przerobiony w jakąś dziwaczną fantastykę, z powykręcanymi stworami, Persami trzymającymi jakieś pokraki na łańcuchach, no i z rewelacyjną muzyką. Mimo paru wpadek w scenariuszu, jednak film robi ogromne wrażenie od strony wizualnej, zapada w pamięć i zaczyna coś nowego. To nie jest po prostu wałkowanie starych motywów, ale zupełnie świeże ich wykorzystanie. Oczywiście, ogromna w tym zasługa Franka Millera, ale jednak film uświadomił, że można do tego tematu podejść inaczej. Bez jednoczesnego popadania w durnowatą skłonność „historia prawdziwa”.

Fraa więc ma nadzieję, że jednak antyk da się jeszcze uratować. Że widz nie będzie postrzegał starożytności i mitologii grecko-rzymskiej jako wysmarowanego oliwką Brada Pitta i żyjących długo i szczęśliwie Jazona i Medeę. Przecież bohaterowie mitów (a także postacie historyczne w takiej wersji, w jakiej podania o nich zostawili historycy) to postacie z ogromną pasją, targane bardzo wyrazistymi emocjami, przeżywający wielkie tragedie. To ludzie, którzy nie boją się przelać krwi najbliższych, jeśli uznają, że to właśnie będzie słuszne. Tam nie ma bohaterów pozytywnych, naiwnych romansów i czystości. Syn zabija ojca i sypia z matką, siostra porcjuje brata, a ojciec morduje dzieci. Matka zresztą też. A dlaczego? Czasem z zemsty. Czasem to przekleństwo zesłane przez bogów. A czasem najzwyczajniejsze logiczne myślenie: „wrzucę jego kawałki do morza, ojciec zacznie je zbierać, więc będziemy mieć więcej czasu na ucieczkę”. To nie jest smętna opera mydlana. Każdy ma coś na sumieniu – przynajmniej wedle dzisiejszych standardów. Ale nie wedle ówczesnych. Grecy byli społeczeństwem kary, mieli zupełnie inną moralność i system wartości, niż większość współczesnych Europejczyków czy Amerykanów. Naciąganie ich do obecnych, okołochrześcijańskich czy po prostu nowożytnych wartości nie ma większego sensu, bo wtedy jedyne co zostanie z antyku, to grupa frajerów owinięta w prześcieradła. A przecież właśnie ta odmienność kulturowa mogłaby być atutem produkcji nawiązujących do starożytnej Grecji.

Fraa z rozpaczą zobaczyła w swoim czasie zapowiedź filmu „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej Pioruna” – kolejnej tandetnej historyjki o tym, jak to durny dzieciak ratuje świat przed zagładą. Bogowie sobie nie dają rady, ale on – owszem. Brrr. Kolejne pociotki „Eragona” i temu podobnych. I, niestety, tym razem ktoś postanowił wmieszać w to grecką mitologię. A to oznacza ni mniej ni więcej, że wyobrażenie przeciętnego odbiorcy na temat religii starożytnych Greków i Rzymian zjedzie po równi pochyłej z poziomu naoliwkowanego Brada Pitta do durnego małolata, który jest boskim potomkiem. Jeśli Fraa myślała, że „Troja” jest upadkiem, to cóż dopiero mówić o tym?

Fraa ma nadzieję, że przynajmniej „Clash of the Titans” będzie się dało oglądać. Jasne, też pewnie będzie to wolna amerykanka, ale może chociaż efekty będą dobre.
Bo na nic innego Fraa już woli nie liczyć.
No i najwyraźniej po "300" nagle okazało się, że mocniejsze kawałki przyjemnie pasują do antycznych herosów, że można odskoczyć troszkę od muzyki w stylu Zimmerowskiego soundtracku do "Gladiatora". To właściwie całkiem fajnie.



"THIS IS SPARTAAAAA!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...