środa, 3 marca 2010

Fraa w czytelni (5) - "Prawa i Powinności"

Jaki jest sposób na nudę, gdy żyje się na tym padole od dawien dawna i widziało już wszystko? To, oczywiście, ratowanie świata.

Masz niezdobyty zamek w górach, tłumy uczniów, którzy z zachwytem czekają na każde twoje słowo, prawie niczym nieograniczoną moc... Gdybyż jeszcze to nie było takie nudne! Może czas zacząć wszystko od początku? Zupełnie klasycznie, od misji ocalenia świata.

Szczęśliwie, w okolicach zamku nawinęła się akurat drużyna, do której idzie się przyłączyć. Co z tego, że są tam jakieś elfy i paladyni a ty jesteś wrednym, paskudnym nekromantą? W końcu każdy ma prawo do odrobiny rozrywki. A jeśli idzie o świat... Tak czy siak, ktoś musi go uratować. Niestety, całą przyjemność zepsuć może fakt, że nijak nie wycofasz się już z awantury. Bo to twoja POWINNOŚĆ! Co? PRAWA? A jakie niby PRAWA ma ten, którego imię znaczy... „pierwszy”.
[nota wydawcy]

prawa i powinnosciAutor: Karina Pjankowa
Tytuł: „Prawa i Powinności”
Przekład: Ewa Skórska
Tytuł oryginału: „Права и обязанности”
Język oryginału: rosyjski
Miejsce i rok wydania: Lublin 2009
Wydawca: Fabryka Słów
Seria: Obca Krew

Jednym słowem: coś, co Fraa lubi najbardziej.

Tylko jakaś mynda chyba niestety podmieniła zawartość między okładkami!

Nabycie tej książki było najgłupszym sposobem na wydanie trzydziestu złotych, jaki Fraa pamięta. Bo tak naprawdę co otrzymuje czytelnik?
Jest drużyna, która ma utłuc gdzieś jakiegoś smoka. Jest zblazowany monarcha-nekromanta o wyglądzie nastolatka, który dołącza do drużyny. Czytelnik dostaje ponadto standardowy zestaw typu krasnolud, elf (sztuk dwie), demon (sztuk dwa), człowiek, ork i dwupostaciowa. Niekromanty oczywiście nikt nie lubi, bo jest po „ciemnej stronie Mocy” i babrze się w trupach.
Niestety, wbrew recenzjom, które można znaleźć w Internecie, Fraa nie dostrzegła w „Prawach i powinnościach” zabawy konwencją i pastiszu. Postacie są stereotypowe i – co jeszcze gorsze – mdłe. Kompletnie bezpłciowe. Niby są próby określenia, że ludzki paladyn jest przygłupi, a demon górski, Kot, honorny, ale jakoś to wszystko sprawia wrażenie, jakby było na siłę. Nic nie wynika z tego, że poszczególne postacie należą do kompletnie różnych ras. Fraa przyłapała się na tym, że w trakcie czytania kompletnie zapomniała o istnieniu orka, w związku z czym kiedy trafiła na jakąś jego wypowiedź, musiała wracać do początku powieści, żeby sprawdzić kim jest jakiś „Gresz”. Bohaterowie nie mają żadnych zapadających w pamięć powiedzonek, gestów, zachowań. Kot składa przysięgę – to wszystko. Nieco mało jak na powieść z całkiem pokaźnym tłumkiem bohaterów. Równie dobrze oni wszyscy mogliby być ludźmi, czytelnik nie zauważyłby różnicy. Wszelkie próby nadania bohaterom osobowości sprawiają wrażenie dość nieudolnych. Najgorsze było chyba to, kiedy narrator wciskał czytelnikowi na przemian: a to że demonessa Khilayia jest niemożebnie złośliwa i że jest istną mistrzynią ciętej riposty, a to że nekromanta Raywen. Gdy tymczasem Fraa przez całą powieść łaknęła tej złośliwości i ironii, a nigdzie jej nie dostała. Zresztą, o demonessie wystarczy wziąć pierwsze z brzegu zdanie:
„...zostały tylko te... (mimo szczerych chęci, dziewczyna nie zdołała znaleźć odpowiedniego epitetu) krasnoludy”
Czy to świadczy dobrze o złośliwości i ciętym języku bohaterki? Fraa ma poważne wątpliwości. Humor jest dość ciężkawy, niestety, a złośliwości takie raczej podstawówkowe. No, chyba że to był ten element pastiszu – że bohaterka reklamowana jako chodząca złośliwość, była w rzeczywistości głupią bździągwą. Ale cóż w tym prześmiewczego? Przecież lwia część bohaterów fantasy cierpi na tę przypadłość – niestety, autorzy często bardzo chcą stworzyć złośliwe postacie, ale najwyraźniej to zadanie ich przerasta, w związku z czym czytelnik musi co najwyżej zaufać na słowo narratorowi, że ten a ten bohater naprawdę jest złośliwy. Tylko skrzętnie to ukrywa. Przecież tak właśnie było w przypadku jednej z bohaterek "Czarem i Smokiem" Romualda Pawlaka (skadinąd Fraa ma całkiem pozytywne zdanie o tej powieści).
Fraa nie będzie komentować imion postaci – są stereotypowe i tyle. Ot, jakby pijany kot przebiegł po klawiaturze, czyli fantastyczny standard, znów bez śladu pastiszu.

Ciekawostką jest okładka w Fabrycznym wydaniu: czytelnik widzi na niej część drużyny bohaterów – można rozpoznać demonessę, Gresza, Kota, paladyna Erta oraz krasnoluda. Wciąż pozostaje zagadką, kim jest nadprogramowy demon na pierwszym planie. No, chyba że którymś elfem. Albo głównym bohaterem, Raywenem, incognito. Inna sprawa, że aż głupio, że samego nekromanty zabrakło na okładce. Z drugiej strony, Fraa rozumie: trudno z tak tandetnej treści wyłuskać coś sensownego na okładkę. Grafik zrobił co mógł. A demon prezentuje się niewątpliwie lepiej niż emo nastolatek. Tym sposobem można było przyciągnąć nieco czytelników, którzy liczyli na solidną dawkę humoru i drwinę z konwencji. Jak na przykład Fraa...

Kolejnym gwoździem do tej literackiej trumny był romans Raywena i Khilayi – nie, to naprawdę nie spoiler. Ten element jest do przewidzenia od pierwszego spotkania bohaterów. A wątek ten pojawia się w powieści w najbardziej chyba tandetnym i prostym wydaniu, czyli kiczowate „kto się czubi ten się lubi”.

Fraa liczyła jeszcze na – zachwalane w recenzjach – nieoczekiwane zwroty akcji. Niestety, do samego końca powieść jest boleśnie przewidywalna. Może nie w szczegółach... Chociaż trudno powiedzieć. Może w szczegółach też by była przewidywalna, gdyby tylko komukolwiek chciało się ją przewidywać. Fraa była zbyt znudzona, żeby się w takie rzeczy bawić. Grunt, że fabuła jest przewidywalna w skali „makro”.

I w końcu Fraa wyraźnie zobaczyła, że to nie jest żaden pastisz ani gra konwencją. To po prostu jest konwencja, w dodatku niezbyt interesująca. Lepiej zarysowane charaktery Fraa spotykała w serii o Gotreku Gurnissonie. Ponadto było tam więcej humoru i akcji.
Być może w konstrukcji przynajmniej jednego bohatera miała pomóc zmiana narracji, którą przejmuje co jakiś czas sam Raywen. Niestety, wiele to do powieści nie wnosi, może oprócz większego zagęszczenia emo-podobnych dyrdymałów utyskującego nad swoim losem władcy.
Wszystko sprawia wrażenie, że jest na siłę. Książkę czyta się bez żadnego zainteresowania, bo intryga – prosta jak konstrukcja cepa, chociaż samo to jeszcze by powieści nie skreślało – nie wciąga, a bohaterowie do samego końca pozostają obojętni, z inklinacją do „z lekka irytujący”.

Fraa nie wciąga „Praw i powinności” na prywatną „czarną listę” tylko dlatego, że – mimo wszystko – to nie „Dom Usherów”.



"O, stary krasnolud aż posiniał i zaczął dość wiarygodnie charczeć, chwytając się za gardło, ale wiedziałem, że brodaty zwyczajnie udaje, chcąc ściągnąć na siebie moją uwagę i zniwelować rozdrażnienie. Ten oszust doskonale wiedział, że jeśli ktoś da mi po łbie (a zdarzały się już precedensy), to lekką ręką rozniosę wszystko w promieniu dwóch lig."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...