Powieści Alexandre'a Dumasa są interesującym zjawiskiem. Bardzo chętnie ekranizowane, ale bardzo niechętnie czytane. Trudno się dziwić: nazbyt dokładne opisy, pełno Überherosów, nieco nieprzystające do dzisiejszych czasów dialogi no i Francuzi pokazani jako społeczeństwo pięknych, odważnych kobiet oraz dzielnych, silnych mężczyzn. Francuzi! Kto by w to uwierzył? A co z dowcipem „Mam do sprzedania miecz francuski. Prawie nowy, raz rzucony.”? Albo z tym: „Francuskie czołgi mają pięć biegów. Cztery wsteczne i jeden normalny, w razie gdyby wróg atakował z tyłu.”? Nie – proza Dumasa nie ma możliwości cieszyć się szerszą popularnością. Co zrobić – najwyraźniej dzieła pisane jako powieść w odcinkach do gazet kiepsko się starzeją, czego potwierdzeniem jest nasze rodzime „Nad Niemnem”.
A jednak bohaterowie, których stworzył Dumas, oraz ich przygody to bardzo wdzięczny temat dla filmowców. A efekty tego są rozmaite.
Fraa z lubością śledzi te efekty, jako że powieści Dumasa czytuje i jest ciekawa reżyserskich wizualizacji. Szczególnie dobrze wspomina oczywiście wszelkie produkcje z udziałem Richarda Chamberlaina. Fraa od najwcześniejszego dzieciństwa była fanką Chamberlaina (taaak, dziewczynką będąc... to aż przykre), jest nią zresztą do dziś (babą będąc... to nadal przykre). Nic więc dziwnego, że jedne z ulubionych filmów, jakie Fraa może wymienić, to połączenie Dumas+Chamberlain: „Trzej Muszkieterowie” z Chamberlainem, „Hrabia Monte Christo” z Chamberlainem i „Człowiek w żelaznej masce” – dla odmiany – z Chamberlainem.
Ale należy się pogodzić z faktem, że ekranizacji „Trzech Muszkieterów” było jak mrówków. No i dać im szansę, co też Fraa uczyniła, oglądając (nie pierwszy raz, zresztą) „Trzech Muszkieterów” z roku 1993, w reżyserii Stephena Hereka.
Cóż – film ma swoje lepsze i gorsze momenty. Fraa jest prostą kobieciną, która nie potrzebuje nie wiadomo jak wyrafinowanej rozrywki, w związku z czym z przyjemnością ogląda biegającego w tę i nazad, radosnego Portosa (Oliver Platt). Kiedy w karecie przebierał między flaszkami Fraa miała wrażenie, że mogłaby się z takim napić jakiegoś dobrego wina – choćby i francuskiego. Dialogi w stylu tego o królowej Ameryki czy o gatunku cuchnącego sera Fraa odbierała bardzo pozytywnie i świetnie się bawiła. Podobnie sytuacja wygląda z Atosem, choć tu oczywiście widz ma do czynienia z większą dawką powagi. Tym niemniej Fraa polubiła tę postać... a może to zasługa Kiefera Sutherlanda, którego Fraa również bardzo lubi, niemal tak bardzo jak Sutherlanda seniora? Trudno powiedzieć. Do tego oczywiście nie można zapomnieć o Aramisie (Charlie Sheen).
Jakby mało było samych Muszkieterów, Fraa jest zachwycona Timem Curry, który wcielił się w rolę – a jakże! – kardynała Richelieu. Przyznać trzeba, że Curry doskonale nadaje się do paskudnych, cynicznych i opętanych wielkimi ambicjami mynd (takich jak Poeta w jednym z odcinków „Lexxa”), więc jako kardynał był bardzo przekonujący.
Oczywiście oprócz kardynała Richelieu, drugim złym bohaterem jest Rochefort. I to jakim złym! Rochefort stracił oko przy okazji plugawych knowań (naturalnie, że przy okazji!), więc nosi iście piracką, mroczną opaskę. Oprócz tego jest ubrany zawsze, ale to zawsze na czarno. Jest mroczny. Bardzo.
Dla kontrastu, mamy też komicznego złego bohatera, Girarda: gościa, który od samego początku usiłuje pomścić zhańbienie swojej siostry. Jak na przeciwnika głównych herosów przystało, jest w jakiś sposób „wadliwy”. Co prawda udało mu się zachować oboje oczu, ale za to ma piskliwy głos kastrata i jest ogólną pierdołą. Co jak co – ale żaden z bohaterów pozytywnych nie jest pierdołą. Portos jest elementem humorystycznym, ale widz śmieje się z nim, a nie z niego. W przeciwieństwie do skowyczącego Girarda.
Co tu dużo mówić: w filmie poczucie humoru jest proste jak konstrukcja cepa, d'Artagnan jest naiwnym kretynem, który wywołuje jedynie:
...a „nieoczekiwane zwroty akcji” to najbardziej wyeksploatowane numery pod tytułem „zastrzelili go i uciekł, bo miał w kieszonce na piersi papierośnicę/książkę/medalik/zegarek/wstaw-jakikolwiek-inny-przedmiot”. Albo „jedziemy przez kompletnie pusty las i nagle właśnie na naszą drogę wychodzi wieśniak z wozem pełnych źle przywiązanych beczek” przypominające klasyczne sceny pościgów, gdzie zawsze elementem spowalniającym jest handlarz porcelany, grejpfrutów czy koleżka niosący szybę.
Fraa wychodzi z założenia, że ocenianie tego filmu pod kątem zgodności z literackim oryginałem nie ma większego sensu. Ta wersja jest bezpardonowo unowocześniona, zrobiona z przymrużeniem oka – taka, która ma bawić współczesnego widza. Zauroczyć bajeranckimi płaszczami, eleganckimi szpadami i rozweselić nieskomplikowanymi żartem tu i ówdzie. I Fraa uważa, że tę funkcję „Trzej Muszkieterowie” Hekera spełniają doskonale. Dają półtorej godziny wytchnienia po dniu spędzonym na myciu podłóg, czyszczeniu toalety, zmywaniu naczyń i tego typu upierdliwych zajęciach.
A jak ktoś chce poznać prawdziwych Muszkieterów – to przepadło, niech sięga po książkę.
Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz