Zainspirowana wzmianką niejakiego marioma z komentarza przy wpisie o genialnym „Frankensteinie”, Fraa postanowiła dzisiaj powspominać „Draculę”.
Autor: Bram Stoker
Tytuł: „Dracula”
Przekład: Marek Król
Tytuł oryginału: „Makt Mgrkanna”... no dobrze, głupi żart. Oczywiście: „Dracula”
Język oryginału: angielski
Miejsce i rok wydania: Kraków 2008
Wydawca: Zielona Sowa
Fraa zaczęła swoją przygodę z najsłynniejszym wampirem naszych czasów od filmów. Bodaj pierwszy był „Dracula” z 1958 roku, z Christopherem Lee jako hrabią. Potem Fraa miała do czynienia z adaptacją „Bram Stoker's Dracula” Coppoli i zawsze uważała ten film za naprawdę udany. Gdzieś w międzyczasie Fraa miała szczęście oglądać w kinie „Nosferatu: Symfonia Grozy” Murnau'a oraz „Nosferatu: Wampir” Herzoga. No i oczywiście w końcu padło też na „Wampiry bez zębów” Mela Brooksa. Przewinął się również „Dracula 2000” i Fraa do tej pory usiłuje zepchnąć ten przykry epizod do podświadomości. Pozostałe adaptacje, jeśli nawet oglądane, nie oferowały niczego, dzięki czemu Fraa miałaby je zapamiętać.Z tych filmów Fraa wyciągnęła jeden wniosek: każdy przedstawia hrabiego Draculę inaczej. Trzeba w końcu się przekonać, jak to wygląda naprawdę. I nie chodziło tu w żadnym razie o kwestie historycznego hospodara wołoskiego, bo to Fraa miała sprawdzone dużo wcześniej. Chodziło o podstawę literacką.Zasadniczą kwestią, której żaden film raczej nie zdołał wiernie odtworzyć, jest narracja powieści Brama Stokera. Nie jest to co prawda tak dopracowana, szkatułkowa kompozycja jak w przypadku „Frankensteina”, ale z kolei czytelnik ma do czynienia z szeregiem notatek, popełnionych przez poszczególnych bohaterów. Fabuła ujawnia się stopniowo, w zależności od tego, które dzienniki akurat są odczytywane.Z fragmentów otwierającego powieść stenogramu Jonathana Harkera czytelnik poznaje szczegóły dotyczące długiej i niebezpiecznej podróży prawnika do straszliwego zamczyska hrabiego.Mina Harker, piękna i dobra narzeczona Jonathana, w swoich notatkach z kolei opisuje tajemnicze zdarzenia rozgrywające się w domu podczas nieobecności prawnika. Uzupełnieniem tej relacji jest korespondencja między Miną a Lucy.Dodatkowych informacji dostarcza dziennik doktora Sewarda, prowadzącego klinikę psychiatryczną. Traf chciał, że w tej właśnie klinice znajdował się Renfield, pacjent kontrolowany przez hrabiego.Wśród tych strzępków informacji, wśród listów, notatek i dzienników, szczególne wrażenie robią listy Miny do Lucy, opisane jako „nieprzeczytane przez adresatkę” – czytelnik uświadamia sobie, jak straszną wiadomością dla Miny musiała być informacja o śmierci przyjaciółki, do której przecież Mina napisała jeszcze tyle listów, w których opowiadała o własnych kłopotach w domu i wyrażała nadzieję, że Lucy cieszy się dobrym zdrowiem. W jakiś sposób odczuwalne jest to wyrwanie Miny z błogiej nieświadomości.Tym razem jednak to urozmaicenie w narracji nie sprawia, że czytelnik spogląda na sprawę z kilku punktów widzenia i dzięki temu może zrozumieć racje wszystkich stron. Raczej po prostu powieść sprawia wrażenie bardziej autentycznej, niemal jak rzeczywisty zbiór dokumentów. Fraa mogła czuć się, jakby śledziła rzeczywiste zdarzenia, jakby wdarła się do czyichś prywatnych zapisków i wyczytywała coś, co nie było pisane dla niej. Fraa mogła mieć wrażenie faktycznego odkrywania jakiejś strasznej tajemnicy.Bo o racjach wszystkich stron nie może być mowy w powieści Stokera. Relacje między postaciami są jasne i niezachwiane. Mina i Jonathan bardzo się kochają i są razem szczęśliwi. Cała reszta bohaterów, którymi się otaczają, to oddani przyjaciele – wierni, uczynni, skłonni do łez w obliczu strasznego nieszczęścia, które dotknęło biedną Minę. Z drugiej strony jest hrabia Dracula: zły, przeszywający grozą, nikczemny. Bez ani jednej pozytywnej cechy.Fraa musi przyznać, że nie wyobraża sobie współczesnej adaptacji filmowej, która by pozostała wierna portretom psychologicznym książkowych bohaterów. Postacie te są właściwie archetypowe. Bohaterowie pozytywni są pozytywni aż do bólu. Mina Harker jest piękna, o czystej duszy, absolutnie niewinna, filigranowa, ale jednak w obliczu niebezpieczeństwa potrafi znaleźć w sobie siłę równą mężczyznom. Wszyscy kochają Minę. Ale, ale! Kochają ją miłością czystą i niewinną. Kochają ją jako przyjaciółkę i to od pierwszego wejrzenia (w przypadku Van Helsinga). Fraa przypuszcza, że nawet kardynał Richelieu nie znalazłby w relacjach bohaterów żadnych niecnych podtekstów.Oprócz osikowych kołków i czosnku, najważniejszą bronią w walce z wampirem są modlitwy, wiara i czyste serce. Do zniszczenia siedlisk Drakuli używa się Hostii. Bohaterowie raz po raz wznoszą okrzyki do Boga. Jakakolwiek miłość czysto fizyczna jest właściwie zastrzeżona dla sił ciemności. Właściwie w kontekście powieści nie można mówić o czymś takim jak „miłość fizyczna”, bo określenie „miłość” dotyczy tylko szlachetnego uczucia, a do aspektu cielesnego już prędzej pasowałoby "spółkowanie".Czy coś takiego miałoby szansę przejść we współczesnym kinie? Fraa naprawdę nie sądzi. Widz najprawdopodobniej dostałby ciężkich mdłości. Albo usmarkałby się ze śmiechu widząc, jakie to wszystko naiwne. Cały urok powieści tkwi jednak w tym, że to jest jednocześnie autentyczne. Czytelnik sam też musi pokochać Minę, Jonathana i ich przyjaciół, albo niech się nie męczy dalej z lekturą.
Filmy, które pod tym względem były jakkolwiek wierne powieściowemu oryginałowi, to oba „Nosferatu”. Fraa zresztą ma wrażenie, że – mimo pozmienianych nazw – te adaptacje są najwierniejsze powieści Brama Stokera również w ogóle pod względem fabuły. W późniejszych produkcjach nastąpiło pomieszanie z poplątaniem, Jonathan zlewał się z Renfieldem, a hrabia stawał się coraz bardziej pogłębiony psychologicznie i piękny. Widać to zresztą w filmie (skądinąd świetnym) Coppoli. Długa droga jest między groteskowym Nosferatu a Garym Oldmanem (choć nawet film z 1922 roku nie ideałem - zasadniczą wadą "Nosferatu" jest prędkość, z jaką postępuje fabuła. Zabrakło powieściowego stopniowego budowania atmosfery grozy. Zabrakło tego, jak Jonathan powoli coraz bardziej się boi, jak - mimo początkowego miłego przyjęcia i pozytywnego wrażenia - z czasem odkrywa prawdziwą, przerażającą tożsamość hrabiego).
Sęk jednak w tym, że zupełnie ginie przekaz powieści. Zamiast pierwotnej walki dobra ze złem, czerni i bieli, widz dostaje w końcu rozmyte wartości i bohatera negatywnego, którego nie sposób nie uwielbiać. Tym bardziej, że tak naprawdę jest zły tylko tak troszeczkę, a przede wszystkim jest nieszczęśliwy i opętany – skądinąd wzruszającą – miłością. Toteż jeśli ktoś chce mieć jakiekolwiek pojęcie o legendzie Drakuli, to bez powieści i/lub któregoś „Nosferatu” ani rusz.
Fraa nie może powiedzieć, żeby podczas lektury „Draculi” przeżywała jakąś dziką ekstazę. Fraa rozumie, że kogoś może zemdlić od tych bohaterów i że reakcja Jonathana na pojawienie się trzech ponętnych wampirzyc prawdopodobnie wzbudziłaby rechot. Bo trudno sobie obecnie wyobrazić mężczyznę, który będzie wznosił dramatyczne okrzyki obrzydzenia i grozy tylko dlatego, że jest otoczony przez emanujące seksualnością kobiety. Tymczasem w powieści Jonathan wręcz brzydzi się nazwać je „kobietami”. Bo kobietą jest jego Mina, jego śliczna, niewinna Mina. A to są potwory. Fuj, fuj.
A jednak powieść ma swój specyficzny klimat, do którego jeśli już się czytelnik przekona, to jest szansa na naprawdę mile spędzony przy lekturze czas.
Fraa poleca chyba tylko miłośnikom powieści gotyckiej i osobom zainteresowanym postacią Drakuli. Bo o ile „Frankenstein” w filmach był stopniowo tragicznie spłycany i przeinaczany, o tyle „Dracula” wskutek przeinaczeń został pogłębiony i tak naprawdę Fraa ma niejasne wrażenie, że chyba nawet na tym zyskał... No, z wyjątkiem filmów pokroju „Dracula 2000” i pokrewnych.
„No idź! Ty pierwsza, a my po tobie! Masz prawo być pierwsza!”.Druga dodała:„Jest młody i silny, jego pocałunków wystarczy dla nas wszystkich”.Leżałem bez ruchu, obserwując je spod przymkniętych powiek, w męce rozkosznego oczekiwania. Jasnowłosa podeszła i pochyliła się nade mną, tak że poczułem na twarzy jej oddech. Z jednej strony był słodki, słodki jak miód, i wywoływał mrowienie – tak samo jak jej głos. Jednak pod tą słodyczą kryła się gorycz, odrażająca gorycz, taka sama, jaką można wyczuć w zapachu krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz