Jeśli Fraa kiedyś umrze, a ktoś wypowie słowa „Hayley Cloake”, niech liczy się z tym, że Fraa zstąpi na ten padół i, potrząsając łańcuchami oraz wyjąc potępieńczo, uśmierci delikwenta w jakiś wymyślny, czasochłonny i zabawny sposób. Na szczęście pani Cloake, z tego co Fraa widziała na filmwebie, popełniła tylko trzy dzieła, ale to zdecydowanie o trzy za dużo. Bodajby pani Cloake oślepła, żeby więcej nie próbowała brać się za reżyserkę.
Edgar Allan Poe kręci się w grobie jak na rożnie, odkąd Hayley Cloake spłodziła „Dom Usherów”. Jest to film ze wszech miar i całkowicie – tragiczny.
Czasem zdarza się, że horror (albo inny film) jest tak durny, że aż śmieszny. Czasem to celowe („Night of the Living Bread”), a czasem to kwestia tego, że film się po prostu słabo zestarzał, no albo zwyczajnie coś nie wyszło. Albo jest adresowany do innej widowni. „Maglownica” przez swoją durnotę jest czymś, co można obejrzeć z pewną chorą, masochistyczną fascynacją.
„Dom Usherów” z 2006 roku jest durny. I tylko to – w żadnym razie nie ogląda się tego jako pociesznej głupoty czy jako czegoś tak złego, że aż fascynującego. Szczerze powiedziawszy, podczas oglądania „Domu Usherów” trudno się powstrzymać od rzucenia czymś ciężkim w ekran, bo napady agresji są częste i bardzo konkretnie ukierunkowane.Fraa miała nieprzyjemność oglądać „Dom Usherów”. To było półtorej godziny, które Fraa straciła bezpowrotnie i do tej pory tego żałuje.Wytwór Hayley Cloake najzwyczajniej w świecie gwałci prozę Poego analnie i bez lubrykantu.Roderick Usher przeobraził się w filmie w Ricka (pal sześć klimat, przecież imiona przekraczające jedną sylabę są nie do zapamiętania). Nie jest już arystokratycznym hipochondrykiem opętanym lękami, zapadającym się coraz bardziej w swoim szaleństwie, ale jest młodym frajerem, którego zadaniem będzie... no właśnie, tu należy wspomnieć o kolejnej postaci:Narrator – zastąpiła bo Izabella Miko (właściwie Mikołajczak, ale pewnie to za długie nazwisko i nikt by jej nie zatrudnił; dobrze, że nie jest chłopcem o imieniu Roderick...) w roli Jill, która przyjeżdża nie na prośbę chorego Ro... Ricka, tak jak to było w noweli, ale na pogrzeb jego siostry, zgodnie z jej ostatnią wolą. Oczywiście, że tak. Gdyby nie wprowadzić młodej, otwartej na nowe znajomości kobiety, nie byłoby możliwości przyciągnięcia widzów tym:Oczywiście klimatem pasuje to do prozy Poego jak tort bezowy do schabowego z koperkiem, no ale cóż z tego. Zresztą chyba dwie obnażone piersi Izabelli są mało widowiskowe, bo nawet Google nie znalazły tej najważniejszej sceny filmu.
Do tej świetnej ekipy dołącza wytrzaśnięta z kosmosu pielęgniarka, pani Thatcher, po której od razu oczywiście widać, że jest zła, mroczna i na pewno straszliwie krzywdzi biednego Ricka (jest stara, szczupła, wysoka, ubrana na czarno i z kokiem na głowie). Zamiast wszechogarniającego klimatu grozy, zamiast zmagania się bohaterów z irracjonalnymi lękami, widz otrzymuje idiotyczną intrygę rozwiązującą się w ślimaczym tempie. Ślimacze tempo oczywiście jest często bardzo pożądane, wszak w tekście Poego jest ono jeszcze bardziej ślimacze, właściwie nie ma tam żadnej konkretnej akcji, ale skoro film już ma głęboko w rzyci literacki oryginał, a usiłuje być tandetnym horroro-kryminałkiem, to są dwa wyjścia: albo musi nadrabiać klimatem, albo dynamiką. W „Domu Usherów” nie ma ani tego, ani tego, dzięki czemu wieje nudą jak stąd do czwartku.
I to nie jest tak, że Fraa marudzi na film tylko dlatego, że odbiegał od subiektywnej wizualizacji po przeczytaniu genialnej noweli. Fraa oglądała sporo adaptacji opowiadań Edgara Allana Poe wyreżyserowanych przez Rogera Cormana, w których rozpoznawalnym elementem był Vincent Price, i te filmy były naprawdę dobre. Mieszały oryginalne teksty, czasem łączyły fabuły dwóch-trzech opowiadań, ale w taki sposób, który jakoś nie walił po oczach. Przede wszystkim utrzymany był klimat grozy, tak charakterystyczny dla utworów Poego.
Fraa niestety nie miała okazji obejrzeć „Domu Usherów” w reżyserii Cormana, czego żałuje. Pozostaje liczyć na to, że gdzieś kiedyś jeszcze trafi się okazja do uzupełnienia tego braku.
Pozostaje też liczyć na to, że w jakimś straszliwym wypadku spłoną wszystkie kopie „Domu Usherów” z 2006 roku.
PS. Fraa jakimś ciągiem kliknięć dotarła do zwiastuna filmu „Cyclops” – gniot godny pamięci (nie, nie film – trailer; naprawdę, to najbardziej zniechęcający trailer, jaki Fraa widziała, a pierwszy z komentarzy na YouTube chyba najlepiej oddaje, co można o tym myśleć: „it's roar sounds like gorillas making love!”). Panie i Panowie: oto Nowy Spartakus!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz