wtorek, 23 lutego 2010

ZaFraapowana filmami (5) - "1408"

Fraa miała kilka podejść do filmu „1408” w reżyserii Mikaela Håfströma – za każdym razem kończyło się na obejrzeniu kilku początkowych minut i wyłączeniu. Nudne, przewidywalne, ot: po prostu durnowate. Ale w końcu nadszedł taki dzień, że Fraa nie miała lepszego pomysłu na dwugodzinne odmóżdżenie i ostatecznie wyciągnęła to niekochane „1408”.
I tym razem wytrzymała do końca.

1408
No dobrze, należy ustalić jedno: fabuła jest przewidywalna. Jeśli najpierw widz ma podane, że tu a tu jest pokój w hotelu, w którym to pokoju zginęło pięćdziesiąt sześć osób, po czym w tym samym pokoju zamyka się pisarz-sceptyk, to naprawdę nietrudno odgadnąć ciąg dalszy.
I Fraa musi przyznać, że trochę się obawiała tego, co odgadywała, bo przybierało to postać, którą można by określić: „Dwugodzinny horror z jednym duchem na minutę”.
A jednak.

No właśnie – należy zacząć od tak zwanego początku: otwarcie filmu nie jest zbyt zachęcające. Ot, hotelik przy autostradzie, burzowa noc, nasz bohater zajeżdża swoją bryką pod drzwi i chce przenocować. Banał i trywialność, na której Fraa zazwyczaj odpadała. Kiedy jednak zacisnęła zęby i obejrzała jeszcze kawałek dalej okazało się, że wcale nie jest tak źle: hotelik jest tylko taki na „dzień dobry”, a właściwy pokój numer 1408 to kompletnie inna bajka. Banał rzeczonego hoteliku jest jak najbardziej efektem zamierzonym: świetnie pokazuje tandetę, w którą obfitują głupawe historie o nawiedzonych hotelach – historie tworzone przez ludzi, którzy usiłują za ich pomocą zarobić. Czyli na przykład przez właścicieli hoteli.
Fraa natomiast była pozytywnie zaskoczona już chwilę później, kiedy wspomniany wcześniej główny bohater, Mike Enslin, ma mieć swój wielki dzień w jakiejś księgarence. Scena z księgarzem, który przez mikrofon wymieniał dorobek literacki pisarza – na swój sposób bezcenna. Fantastycznie ukazująca z kolei tandetę bestsellerowych czytadeł o nawiedzonych domach, nawiedzonych hotelach, nawiedzonych latarniach, nawiedzonym... wszystkim. I w tym momencie Fraa została przekonana do głównego bohatera. Mike ma dystans do siebie. Kiedy Mike parsknął śmiechem przy wymienianiu swoich arcydzieł, Fraa postanowiła zostać z tym filmem aż do napisów końcowych.

Michael Enslin (w tej roli John Cusack) jest naprawdę fajnym bohaterem. Z jednej strony – jak już Fraa wspomniała – ma do siebie dystans i widzi, że to co robi jest kiczowate, ale z drugiej: jest faktycznie pasjonatem. W poszukiwaniu prawdy i z szacunku dla czytelnika z pełną świadomością naraża własne życie... No a przynajmniej zdrowie psychiczne. I robi to w sposób całkiem przekonujący.

A skoro już o postaciach mowa, to warto tu wspomnieć o kierowniku hotelu, Geraldzie Olinie (tu z kolei Samuel Leroy Jackson – i Fraa z pełną świadomością przemyca „Leroy” zamiast „L.”, ot tak se) – przede wszystkim: jest wiarygodny. Widz odczuwa, jak bardzo Olin nie chce wpuścić Enslina do hotelu. Flaszka za 800$, dostęp do prywatnych dokumentów, biuro do własnego użytku... Widać, że Olin robi co może. Zupełnie inną sprawą są jednak te dokumenty: Fraa nie zna się na hotelarstwie, ale nie do końca rozumie, skąd kierownik hotelu miał pełną dokumentację z pięćdziesięciu sześciu zgonów – ze zdjęciami ofiar, opisami i tak dalej. Zazwyczaj tego typu papiery tkwią zamknięte gdzieś w policyjnych archiwach i hotelarz, nawet jeśli jest kierownikiem, nie może mieć do czegoś takiego dostępu. Fraa jednak jakoś ten fakt przebolała i dała się wciągnąć filmowi. Na tej samej zasadzie Fraa przebolała moment, w którym Mike zsumował cyfry 1+4+0+8, a wynik napisał na pocztówce. Normalny człowiek byłby w stanie tego typu obliczenia wykonać w pamięci, a wynik - olaboga! - zapamiętać, ale niech będzie. Napisana liczba wyglądała pewnie bardziej dramatycznie.

Oczywiście jest też element cudownej przemiany Michaela z parchatego egoisty w kochającego męża, syna i – gdyby mógł – to i ojca, ale Fraa ten wątek pomija milczeniem. Pewnie bez tego całość byłaby jeszcze bardziej durna, choć oczywistość tej metamorfozy jest jednak nieco drażniąca.

Fraa miała początkowo pewne wątpliwości, czy Mike nie za szybko zaczyna się miotać, bać i panikować – jeśli jednak się nad tym głębiej zastanowić, to Mike już wchodząc do pokoju był mocno nakręcony po rozmowie z kierownikiem hotelu, w związku z czym faktycznie cały proces mógł nastąpić szybciej. Oczywiście patent z oknem był czymś w rodzaju strzelby, która musi wypalić: Fraa przyzna, że z pewną sadystyczną fascynacją czekała, aż Mike'owi coś przytnie (oczywiście bez żadnych zbereźnych skojarzeń). 

Jeśli zaś próbować zastanowić się nad tym, jak bardzo film „1408” wzbudza strach, to cóż – jest parę nerwowych scen z rodzaju tych, na których się podskakuje. Jest pewne napięcie i niepewność, w zasadzie utrzymana do samego końca. Większość duchów jednak budzi raczej sympatię, ewentualnie lekkie rozbawienie. I brońcie bogowie, żeby Fraa na to narzekała. Fraa ma szczerze i serdecznie dość niby-horrorów, w których na prawo i lewo rzuca się gumowymi upiorami, krew tryska niczym Old Faithful w Yellowstone, a między tym wszystkim biega drąca paszczę blondynka. W „1408” ewentualne strachy były pokazane tylko od czasu do czasu – i wystarczy. Wbrew najgorszym obawom, nie było ducha na minutę. Nie było całego szeregu upiorów, które Fraa sobie wyobrażała jak tylko zobaczyła zdjęcia ofiar pokoju.

Innym przepięknym elementem była tabliczka na drzwiach ze strzałeczką i zaznaczonym „Tu jesteś” – Fraa ma tu tylko jedno skojarzenie i jest to dość wulgarny dowcip, którego pointa całkiem tu pasuje: „Zdrada, panowie! Jesteśmy w dupie!”

Fraa naprawdę jest pozytywnie zaskoczona filmem „1408”. Niewykluczone, że to zasługa niskich oczekiwań, jakie miała przed seansem. Bo trzeba przyznać, że Fraa nie spodziewała się cudów. Jakby nie patrzeć, „Maglownica” też jest na podstawie tekstu Stephena Kinga.... No. I to powinno wystarczyć jako wyjaśnienie, dlaczego Fraa trochę wątpiła w tę produkcję.
Oczywiście, że nie jest to film genialny, głęboki i poruszający do trzewi. Acz z czystym sumieniem można polecić jako całkiem przyjemny odmóżdżacz z leciutkim dreszczykiem.
Inna sprawa, że Fraa w żaden sposób nie może porównywać filmu z opowiadaniem Kinga, jako że opowiadania po prostu nie czytała.

No i ta wątpliwość do samego końca i jeszcze po filmie: a co jeśli to rzeczywiście była tylko czekoladka naszpikowana prochami...?


Tylko ten szef Mike'a... Fraa nic nie poradzi, że mimowolnie oczekiwała, że zaraz powie coś po włosku i wskoczy do taksówki. Niestety, „Skrzydła” mają w sobie coś takiego, że zapadają w pamięci.



A w ramach bonusu - enjoy (ale czemu w tytule jest Stephenie Meyer?):





"– Uwaga, miłośnicy książek! Dziś wieczorem w kąciku autorskim gościmy pisarza Michaela Enslina. Jest autorem bestselerowych poradników przetrwania z duchami, między innymi: „10 nawiedzonych hoteli”, „10 nawiedzonych cmentarzy”, „10 nawiedzonych latarni”. Dziś wieczorem o 19:00."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...