środa, 2 lipca 2014

Fraa w czytelni (84) - "Kapitan Alatriste"

Autor: Arturo Pérez-Reverte        
Tytuł: Kapitan Alatriste
Tytuł oryginału: Capitán Alatriste
Tłumaczenie: Filip Łobodziński
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2004
Wydawca: MUZA S.A.

Postanowiłam zrobić sobie przerwę od dotychczasowych lektur i przeczytać coś lekkiego, niekosmicznego i po prostu fajnego. I tak, przeglądając zawartość Kindla, trafiłam na pierwszy tom cyklu „Przygody kapitana Alatriste”. Spodobało mi się brzmienie tytułu, no i autor całkiem nieźle mi się kojarzy. Klub Dumas był naprawdę świetny, nawet jeśli film na jego podstawie to straszliwe gówno, polegające na wyciągnięciu najgłupszego wątku i rozdmuchaniu go, jakby on kogokolwiek interesował.
No i spróbowałam.

Powiedzmy sobie jasno: to nie jest powieść, która wbija w fotel i zostawia po sobie gruzowisko tam, gdzie kiedyś był mózg czytelnika. To jest czytadło. I jako czytadło doskonale się sprawdza.
Po pierwsze: intryga. Jest bardzo wyrazista, zapowiedziana na samym początku (prawdę mówiąc z pewnymi spoilerami, ale nie można mieć o to żalu do narratora, prawda?) i to właśnie wokół niej wszystko się kręci. Akcja właściwie ani na moment nie zwalnia, a bohaterowie raz po raz są wystawiani na kolejne ataki tajemniczych przeciwników, których macki, jak się zdaje, sięgają dużo dalej, niż chciałby tego nasz główny bohater.

Hah, no właśnie: bohaterowie.
Czyli tytułowy kapitan Alatriste.
Bądźmy szczerzy: kojarzy mi się przede wszystkim z Atosem i to jest jego główny atut. Czytelnik dostaje typa dzielnego i obcykanego w walce ponad miarę, jednocześnie nieco tajemniczego i skromnego. Podczas gdy wszyscy inni obnoszą się ze swoimi wojennymi dokonaniami, Alatriste milczy. Bah!, Alatriste tak naprawdę nawet nie jest kapitanem, mimo że wszyscy go tak nazywają. Myślę, że przypadłby do gustu każdemu, kto dobrze się bawił podczas lektury Trzech Muszkieterów. Nie przeczę, nie jest to ta klasa co Atos (nie przesadzajmy: tylko Atos może mieć poziom zajebistości Atosa), niemniej podąża w słusznym kierunku.
Narrator, Inigo Balboa, zdecydowanie nie jest tak fajny – ale i tak daje radę. Opowiada tak naprawdę historię swojego dzieciństwa, toteż wszystkie zdarzenia, które przedstawia, przedstawia z perspektywy chłopca, którym wówczas był. Czytelnik może odczuć, że owszem, narrator uczestniczy w zdarzeniach, ale jednocześnie jest tylko obserwatorem, nie angażuje się go do poważniejszych spraw.
Ale Inigo ma jeszcze jedną zaletę: jak wspomniałam, opowiada historię sprzed lat. Robi to jako starszy mężczyzna. Nierzadko zapędza się w refleksje o czasach późniejszych, o tym, kiedy już z hukiem skończyła się złota era Hiszpanii. Z obrazami wystawnych festynów czy polowań, na których przewodzi oczywiście młody, uwielbiany król, kontrastują sceny tego samego króla starego, zgarbionego, wędrującego wśród pogorzeliska swojego kraju. Niesamowicie przemawiające do wyobraźni są te zestawienia i pozostawiają po sobie taką gorzką nutkę w skądinąd pięknych, przesyconych barwami scenach.
Doskonałym uzupełnieniem kapitana Alatriste jest wąskie grono jego znajomych od kielicha. No, właściwie nie tylko od kielicha, bo na przykład jeden z mężczyzn jest duchownym i to wcale nie jakimś groteskowym, zapitym ryjem, tylko takim całkiem pozytywnym, co to mówi po łacinie i zawsze stara się załagodzić sytuację. Są tam też weterani, prawnicy, poeta i inne osobistości, a każdy ma inne usposobienie – i to bardzo wyraźnie widać w ich słowach i działaniach, a nie tylko w opisie narratora.

A jak już mówię o narratorze, to warto wspomnieć o języku.
Muszę powiedzieć, że do stylizacji mam obecnie dość ambiwalentny stosunek. Z jednej strony faktycznie na samym początku jakoś tak mnie to wszystko wciągnęło i styl snucia opowieści, z tymi gawędziarskimi zwrotami do czytelnika itp., tak mnie wkręcił w historię, że zupełnie zapomniałam, że przecież to jest współczesny autor. Jednocześnie po pewnym czasie zauważyłam, że na przykład ktoś tu najwyraźniej ma słabość do szyku przestawnego, bo mało które zdanie go nie ma – i to już w którymś momencie zaczęło mnie irytować. Choć w dużej mierze zadziałał tu syndrom kapiącego kranu: wiecie Państwo, przez pół dnia człowiek spokojnie zajmuje się swoimi sprawami, ale nie daj Jeżusiu żeby uświadomił sobie to kapanie, to potem nie może tego wytrzymać, bo ono magicznie staje się coraz głośniejsze i coraz bardziej denerwujące.
Rozważam też ciągle, co myśleć o przekleństwach. W większości są to nasze bardzo aktualne bluzgi, bez archaizującego wydziwiania. Czasem ładnie grają w zdaniu, ale czasem miałam wrażenie, że pojawiły się jako coś w rodzaju Elementu Komicznego. I to już nie było zbyt fajne. Ale być może trochę nadinterpretuję. Po prostu nie zawsze mi pasowały. Ile w tym winy autora, ile mojej, a ile tłumacza – tego nie potrafię stwierdzić.

Mimo wszystkich zastrzeżeń, powtarzam: Kapitan Alatriste to fajne historyczne czytadło spod znaku płaszcza i szpady, są nocne pojedynki, tajemniczy nieznajomi w maskach, spiski sięgające samych koronowanych głów. Są też – a raczej będą – kobiety. „Będą”, bo na razie ten wątek dopiero się rozkręca, ale narrator już zapowiedział bardzo wyraźnie, że to będzie bardzo ważny wątek. I z całą pewnością zaprzyjaźnię się z kolejnymi tomami cyklu, bo za bardzo polubiłam bohaterów, żeby się z nimi rozstać po jednej książce.




– W rzeczy samej, Wasza Ekscelencjo.

Alatriste zamienił z mężczyzną w czerni spojrzenie zawodowców, jakby konsultowali ze sobą znaczenie słowa „draśnięcie” oraz szanse – raczej niewielkie – by podczas nocnego starcia odróżnić jaśniejszego przeciwnika od tego drugiego. Bo wystawcie sobie waszmościowie scenę: czy byłby wasza miłość tak łaskaw przybliżyć się ku światłu i odkryć głowę, dzięki serdeczne, jak widzę, masz waść jaśniejsze włosy, za pozwoleniem, chciałbym zatopić w waszmościnych wątpiach co nieco stali toledańskiej.

1 komentarz:

  1. Oj warto czytać dalsze części :)
    Niestety Hiszpanie popełnili film o Alatriste. Dlaczego niestety, bo postanowili wrzucić fabułę paru książek w jedno, zapominając przy okazji o scenariuszu. Film ma jednak parę zalet-świetne kostiumy, układy szermiercze i sceny batalistyczne. I klimat. Acha, i jeden z moich ulubionych cytatów filmowych: "Nie możemy się podać. Jesteśmy Hiszpanami."

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...