Autor: Juliusz Verne
Tytuł: Wyprawa do wnętrza Ziemi
Tytuł oryginału: Voyage au centre de la Terre
Tłumaczenie: Ludmiła
Duninowska
Miejsce i rok wydania:
Poznań 1990
Wydawca: Wydawnictwo
Poznańskie
Czyli ciąg dalszy
nadrabiania Verne’owych zaległości. I zarazem, co tu kryć, ogromna ulga i
oddech po bodaj miesięcznym brnięciu przez Czerwonego Marsa.
Wyprawa… mnie
zaskoczyła. Przede wszystkim, w ogóle nie spodziewałam się, że powieść ta
będzie obfitować w tyle humoru. To znaczy nie jest to jakaś szalona komedia, oczywiście,
niemniej rozczulała mnie dość często pojawiająca się ironia narratora, a także
jego skłonność do histerii. W ogóle myślę, że tak bardzo kontrastujące ze sobą,
wyraziste postacie same w sobie dały efekt z lekka komiczny – podkreślam jednak,
że „z lekka” – to nie jest walący po oczach, nachalny Element Komiczny. Po
prostu Aksel, profesor Lidenbrock i Hans stworzyli niesamowite, wybuchowe i
nadzwyczaj skuteczne trio, którego nie sposób nie polubić.
Od pierwszych zdań
rzuca się w oczy przede wszystkim profesor: genialny choleryk z ciężkim ADHD,
który nie potrafi wymawiać co dłuższych słów. Żyjący w swoim pokręconym świecie
kamieni. Chciałoby się rzec: ideał szalonego naukowca. Jego praca jest jego
obsesją, a zdenerwowany potrafi być zupełnie nieprzewidywalny. I jest wujem
niejakiego Aksela – narratora. Narratora, który nie do końca odziedziczył ten charakter,
więc wszystkie narowy profesora budzą jego szczerą obawę i – zazwyczaj –
niechęć. Ponieważ czytelnik poznaje opowieść z jego punktu widzenia, łatwo się
domyślić, że wątpliwości Aksela odnośnie kolejnych pomysłów Lidebrocka będą
zajmowały całkiem dużo miejsca w narracji. Jednocześnie Aksel ma… cóż, dość
specyficzny styl opowiadania („Dom był jego niepodzielną własnością wraz ze
wszystkim, co zawierał. Zawierał zaś przede wszystkim chrześniaczkę profesora,
młodziutką siedemnastoletnią Gretę (…)”).
O ile jednak profesor
sam w sobie jest fascynującą jednostką, o tyle bez niego – i bez Hansa – Aksel byłby…
cóż, irytującym, młodym panikarzem. Wciąż się zastanawiam, czy ten jego mocno
pierdołowaty charakter jest celowo aż tak wyraźny, czy wyszło przypadkiem. Przyznam,
że w przypadek trudno mi uwierzyć na przykład po rozmowie Aksela z Gretą, kiedy
to Aksel usiłował wzbudzić litość swoim żałosnym wyglądem, ale niestety, bez
powodzenia, bo – jak się okazało – nie wyglądał aż tak żałośnie, jak by chciał.
Takich scen chyba nie pisze się przypadkiem. Aksel to cykor, histeryk i
hipochondryk – po prostu taki typ bohatera jakoś mi nie pasuje do tego, co do
tej pory czytałam u Verne’a. Inna sprawa, że przecież nie czytałam tego dużo, w
przeciwnym razie może tak by mnie to nie zaskoczyło. Po prostu jestem
przyzwyczajona do tego, że u autora 20 000
mil podmorskiej żeglugi bohaterowie są bardziej… cóż, bohaterscy. Każdy na
swój sposób, ma się rozumieć, ale jednak są nośnikami raczej pozytywnych cech.
Tak czy owak, z dwójką
ekscentrycznych Niemców doskonale kontrastuje Hans. Hans, bez którego zginęliby
marnie, a który w całej powieści wypowiada może z dziesięć słów. Bo Hans jest
Islandczykiem i ma wszystko w dupie. Robi, co do niego należy i co tydzień
upomina się o swoje trzy riksdalery.
Ale Verne’a raczej nie
czytam dla bohaterów – owszem, bywają fajni, ale to, za co lubię tego autora,
to… cóż, fantastyka naukowa. Jakkolwiek głupio by to brzmiało, Verne uczy i
bawi. Dla takiego naukowego laika jak ja, wtręty o działaniu fal dźwiękowych,
prądu i inne tego typu są naprawdę ciekawe. Serio – czytam Verne’a i czuję się
mądrzejsza, ot co. Począwszy od tego, że góglam pojawiające się nazwiska
(dzięki czemu trafiam na różne ciekawe artykuły), a kończąc na tym, że – nie rozumiejąc za bardzo słowa – sięgam po oryginał.
W wyniku takiej ostatniej akcji zresztą zastanawiam się, dlaczego tłumaczka zapodała
w polskim wydaniu Wyprawy… jakieś
przedniki i skośniki, zamiast normalnego foka, bezanu i marsla. Z drugiej
strony, tłumaczenie ma swoje lata – może kiedyś były w użyciu i takie
określenia? Niemniej moje internety nic na ten temat nie wiedziały.
SPOILER ALERT.
Natomiast właśnie jeśli
idzie o fabułę, to dużym zaskoczeniem dla mnie była… cóż, sama wyprawa. Ja
naprawdę byłam święcie przekonana, że bohaterowie dotrą do wnętrza Ziemi. Skoro
już wciągnięto mnie – czytelnika – w tę grę, skoro już zgodziłam się na
odrzucenie teorii o rozpalonym, płynnym jądrze planety, to sądziłam, że
doprowadzimy sprawę do końca. Tymczasem tak naprawdę mamy spacer w głąb wulkanu
i wyplucie przez inny wulkan. Choć, nie przeczę, prehistoryczna kraina pod
skorupą była bardzo fajna. Po prostu jakoś myślałam, że tego będzie więcej i
bardziej.
Wyprawie…,
takie mam wrażenie, brakuje rozmachu i rozwinięcia. Co nie zmienia faktu, że to
lekka, zabawna i ciekawa powieść, z którą warto się zaprzyjaźnić – w sam raz na
wakacje.
– W drogę! – rzucił hasło wuj.
Każdy wziął swój pakunek, a Hans podjął się popychać przed
sobą tłumok z linami i odzieżą; wkroczyliśmy gęsiego do chodnika – ja zamykałem
pochód.
Nim pogrążyliśmy się w mrocznym korytarzu, podniosłem głowę
i po raz ostatni, przez olbrzymi komin, ujrzałem niebo Islandii, którego nie
miałem już nigdy zobaczyć.
Mnie w tej powieści zastanawia coś innego. SPOILER BĘDZIE, SAM SPOILER, CZYSTY SPOILER, TANIO!!!!
OdpowiedzUsuńWeszli do wnętrza i wrócili i ok. Ale cały świat naukowy im uwierzył na słowo? Przecież nie mieli żadnych dowodów, żadnych zdjęć, nic poza słowem. Tego nie kupuję, bo skoro oni tam poleźli to lada chwila byłyby przecież masowe wyprawy. Górale z furmankami zrobiliby trasę do wulkanu. Owszem, morza może już nie być(albo znacząco się skurczyło), bo je niejako wysadzili, ale przecież kości i cała reszta ekosystemu chyba ocalała. I jak to tak, zostawić takie liźnięte odkrycie i nie ponowić wyprawy? Eeee, nie wierzę.
A to też prawda, zakończenie faktycznie budzi spore wątpliwości. :) Trochę jakby Verne pisał NaNo i skończył się listopad xD
Usuńmoże pisał pamietajmy wiekszość jego powieści wychodziła w odcinkach w gazetach tak była wtedy moda bo jak dobrze pamiętam to samo było z dickensem czy naszym sienkiewiczem :) nawiasem skoro o humorze mowa to było go także sporo w powieści vernea łowcy meteoru ;-)
UsuńAle ta odcinkowość chyba właśnie prowokuje do rozwlekłości, jak u Dumasa czy Orzeszkowej. A nie do pospiesznego ucięcia zakończenia. ;)
UsuńA po "Łowców meteorów" wobec tego sięgnę. :) Tym bardziej, że w sumie opis fabuły brzmi interesująco.^^
Ja trochę miałam wrażenie, że mu się pomysł skończył i desperacko się jakoś ratował ;) Popłynął z tym ekosystemem, a potem się pojawiły KONSEKWENCJE dla życia na powierzchni i tego już nie pociągnął. Wyczuwam materiał na fanfika :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam te historię. W ogóle trzeba przyznać, że Verne miał niesamowitą wenę twórczą. Z pewnością byłby jednym z tych autorów, z którymi chętnie napisałbym się herbatki, gdyby ktoś dał mi taką możliwość :) Chyba nie ma żadnej mało ciekawej powieści jego autorstwa, a "Podróż..." jest jedną z najlepszych.
OdpowiedzUsuńTak na marginesie, wkrótce ukaże się wywiad przeprowadzony z Vernem, który miałam okazję tłumaczyć na polski. Trzymajcie rękę na pulsie i szukajcie 10 numeru magazynu "Coś na Progu".