Autor: Michael
Marcus Thurner
Tytuł: Podróż Turila
Tytuł oryginału: Turils Reise
Tłumaczenie: Katarzyna Sowa, Michael
Sowa
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2011
Wydawca: Prószyński i S-ka
Padłam ofiarą
marketingu tak bardzo, że aż mi wstyd. Ale błagam – jeśli ktoś podtyka mi
tekst:
„Kosmicznym
karawanem na ratunek wszechświata!”
to ja leżę i
nie ma dla mnie ratunku. A potem jeszcze w opisie powieści widzę coś o
kosmicznym grabarzu. Kosmicznym grabarzu!
Przecież to brzmi, jakby ten cały Thurner po prostu siadł na tyłku i napisał
książkę specjalnie dla Fryy!
Oczywiście: jak
to zazwyczaj bywa z reklamą, rzeczywistość znacząco się z nią rozminęła. Ale,
co najciekawsze, to wcale nie oznacza rozczarowania!
Podróż Turila to dziwaczna powieść.
Pierwsza refleksja podczas czytania to „Eeej! To wcale nie jest grabarz!” – no
bo ten kosmograbarz to nie jest do końca to, czego człowiek by się spodziewał.
Prawdę mówiąc, to bardziej kosmokat. Zwany fachowo tanatologiem, zajmuje się
fikuśnym uśmiercaniem różnych szych na obcych światach – zgodnie z panującymi
rytuałami, spektakularnie i w ten sposób, żeby mieszkańcy planety zapamiętali
to przez kolejne pokolenia. Jeśli ofiara jest interesująca, Turil zachowuje coś
w rodzaju jej ducha w archiwum swojego statku. No tak – bo przemieszcza się za
pomocą inteligentnej Sfery. I to wcale nie jest tak różowe jak z Lexxem czy
Moyą, bo Sfera – w przypadku Turila nosząca imię Gelfar – niekoniecznie musi
lubić swojego kapitana. Oprócz statku, tanatolog ma też inną potężną broń:
płaszcz. Niestety, zarówno Sfera jak i płaszcz są zarówno ogromną pomocą, jak i
ogromnym przekleństwem dla właściciela. I, co mi się szczególnie podobało, nie
były to tylko czcze pogróżki narratora, który próbował wmówić czytelnikowi, że
bohater wcale nie jest przepakowany – z czasem okazało się, że to stwierdzenie
bardzo prawdziwe i istotne dla fabuły.
Niemniej choć
ta wizja grabarza mnie zaskoczyła, okazała się bardzo ciekawa. W ogóle cała
kasta tanatologów, żyjących w rozproszeniu i spotykających się cyklicznie podczas
Wielkiego Thangu na Szarym Dworze Pokoju, jest niesamowicie fajna i… cóż, nie
lubię tego słowa, ale: klimatyczna.
Jak zresztą
cały świat wykreowany przez Thurnera. Autor prezentuje czytelnikowi odizolowany
rejon we wszechświecie, zwany Łysym Worem (no już, już, przestańcie się śmiać,
wiem, że to brzmi nie za dobrze). Jest to dziwne miejsce, które prowokuje masę
pytań. Na niektórych planetach są rozsiani tak zwani Refrakci, ale nikt nie
wie, skąd się wzięli i po co istnieją. Funkcja i powody nietykalności
tanatologów też jest dość mętna. No i kim są Kitarzy? I dlaczego z Łysego Wora nie
można wylecieć? Tym bardziej, że byli tacy, którzy próbowali i prawdę mówiąc
już prawie-prawie im się udało, więc technicznie rzecz biorąc to powinno być
możliwe. I czy to normalne, że wszystkie cywilizacje Łysego Wora są
mniej-więcej w tym samym wieku? I tak dalej. Przez cały czas czytania rodzą się
w głowie różne sugestie dotyczące tego uniwersum. W dodatku – co niesamowicie
mi się podoba – nie ma tam ludzi. Nasz główny bohater, Turil, jest
człekokształtny, ale nie jest człowiekiem. Łysy Wór nie zna ludzi. Zna co
najwyżej humanów, czyli właśnie człekokształtnych. Którzy wcale nie stanowią
jakiejś szczególnie wybranej grupy w otoczeniu samobieżnych drzew, wielkich
robali i innych dziwnych stworzeń.
Każda z
cywilizacji daje się fajnie poczuć dzięki detalom. Na przykład bardzo mi się
podobał język, którym porozumiewały się wielkie robale – i pokazanie, że część
słów miała dla nich podwójne znaczenie. Zresztą, tutaj ogromny szacun dla
tłumaczy, którzy nie mieli łatwego zadania z przekładem całego radosnego
słowotwórstwa Thurnera.
A przy tym
wszystkim, żeby było śmieszniej, jako takie opisy są raczej oszczędne. Czytelnik
gdzieś z kontekstu dowiaduje się, że ktośtam potrafi zapuszczać korzenie, ktoś
ma kilkadziesiąt kończyn, a ktoś inny płaty skórne na czole. To jednak nijak
nie przeszkadza w wyobrażeniu sobie tego świata wraz z jego mieszkańcami.
Najpoważniejsze
zastrzeżenie, które mam, dotyczy tak naprawdę wydawcy.
Bo wiecie: ja
rozumiem, że w pakietach książek z Bookrage’a zdarzają się błędy. Ale Bookrage
poprawia je zazwyczaj w ciągu paru-parunastu dni. W dodatku za Bookrage’a mogę
zapłacić choćby i złotówkę, więc jakby trudno, żebym oczekiwała cudów na kiju.
Ale kiedy kupuję książkę poważnego wydawnictwa, w dodatku wydaną trzy lata
temu, a znajduję w niej pełno zupełnie paskudnych błędów, to… cóż, to mam chęć kolejną
książkę tego wydawnictwa ściągnąć sobie z chomika. Przy czym domyślam się, że
lwia część błędów wynika z przełożenia książki na ebooka. Ot, na przykład w
całym tekście nie pojawia się wielka litera „L”, co owocuje tym, że na przykład
pojawia się nagminnie „GElFAR” – o tyle mylące, że na początku nie byłam pewna,
czy to małe „l” czy wielkie „I”.
No i w ogóle
wydawca nie popisał się z blurbem. To trochę jak swego czasu z Bibliotekarzem: czytelnik sięga po
książkę i oczekuje raczej humorystycznej, lekkiej lektury na odmóżdżenie, a
dostaje coś w sumie dość ciężkawego, co prawda z wciągająca i wartką akcją, ale
jednocześnie z elementami dość brutalnymi, z przeraźliwym chłodem emocjonalnym
i całkiem sporą dawką rozważań niezwiązanych bezpośrednio z fabułą – takie tam
ponure przemyślenia o sensie życia, o wolności i wogle. Nienachalne, ale
rozbudzają w czytelniku wrażenie, że główny bohater faktycznie ma przekichane.
Pramain Bożyszczy wyciągnął korzenie z
otaczającej go gleby. Teraz znajdowały się w powietrzu. Niektóre odnóża
wyglądały na obumarłe, niektóre owinięte były folią z odżywką. Czyżby były
władca Domiendramu odmawiał przyjmowania pokarmu?
– Nie
jest jeszcze w stanie samodzielnie funkcjonować – zakomunikowała przelatująca
medwróżka. Przysiadła na prawym ramieniu Turila, szepcząc mu do ucha. – Możemy
pociąć na kawałki jego mózg i zobaczyć, co się tam popsuło.
Tak mi się spodobała recenzja, że bardzo chętnie przeczytam książkę (:
OdpowiedzUsuńPrzy okazji staram się przypomnieć sobie, w której powieści s-f już spotkałam dosyć zażarty konflikt pomiędzy statkiem, a jego kapitanem. Wiem, że spotkałam, tylko umyka mi, gdzie...
Oh, well.
Jak sobie przypomnisz, to daj znać - ja bardzo chętnie poczytam, bo to fajna sprawa :)
UsuńPo tygodniu - ciągle nic. Pustka. Postanowiłam w weekend przejrzeć książki na półkach i to odnaleźć. Bo mi spokoju nie daje ;/
UsuńTrzymam kciuki :D
Usuńksiążki były coś mi świta ale w serialach jest to też częsty motyw był taki epizod w andromedzie był w farscape był też w outer limits o odysei kosmicznej nie wspominając :)
OdpowiedzUsuńOdysei nie liczę, bo HAL nie był statkiem. ;) W Farscape może był jakiś epizod pojedynczy (słabo pamiętam), ale właśnie Moya generalnie była bohaterką pozytywną. ;) Andromedy w ogóle nie oglądałam, więc się nie wypowiem. Natomiast po "był taki epizod" wnioskuję, że sytuacja bardziej zbliżona do Farscape niż do "Podróży Turila", W tej książce to nie jest epizod, tylko jedna z istotniejszych podstaw fabularnych. :)
Usuń