niedziela, 29 maja 2016

Kaznodzieja wkracza na ekran

(źródło)
Informacje o tym, że trwają prace nad ekranizacją Preachera, pojawiły się już dość dawno. Na pewno jakieś plotki krążyły po internetach w 2013 r. A przynajmniej wtedy mniej-więcej zaczęłam się jarać tą perspektywą. Jarać i niesamowicie bać jednocześnie, bo przecież nazbyt dobrze wiemy, jak ekranizacje potrafią zgwałcić pierwowzór.
Ale wreszcie pierwszy odcinek Kaznodziei ujrzał światło dzienne. Oczywiście, to tylko jeden epizod. Nie da się więc ocenić na jego podstawie serii jako takiej. Niemniej pewne rzeczy już – tak myślę – widać. I nie mogłam się oprzeć, żeby nie napisać o nich paru słów. Naprawdę. Próbowałam, mówiłam sobie „Froo, to tylko jeden odcinek, nie wygłupiaj się”, ale po paru dniach od seansu nadal odczuwam parcie na napisanie tej notki. No więc piszę.

Po pierwsze i – dla mnie – w dużym stopniu najważniejsze: bohaterowie. Jedna z moich głównych obaw wiązała się z postaciami. Bohaterowie komiksowi byli niesamowicie wyraziści i każdy z nich miał historię do opowiedzenia. Nie było miejsca na tekturę. Każdy, nawet jakaś postać epizodyczna, z miejsca budził zainteresowanie. Ja szczególnie uwielbiałam Cassidy’ego, Świętego od morderców, no i Herr Starra. Ale przecież i Tulip była fajną babką, no i sam Jesse – choć w tym kalejdoskopie niesamowitych charakterów zdawał się najmniej ciekawy – pozostawał postacią wzbudzającą sympatię, oryginalną i taką, której losy chciało się śledzić. Nic więc dziwnego, że panikowałam przed obejrzeniem pierwszego odcinka serialu. Potem zaczęły się w internetach pojawiać informacje na temat obsady, wreszcie fotki i krótkie filmiki. Muszę przyznać, że poddałam się hype’owi jak posłuszny cielaczek. Największe emocje budził we mnie Cassidy. Widziałam już, że będzie inny niż w komiksie, ale miałam wrażenie, że Joseph Gilgun udźwignie tego bohatera. I jak Jeżusia kocham, nie przeliczyłam się. Cassidy jest doskonały. Raz, że wnosi bardzo pożądany powiew świeżości w wampirzą tematykę, dwa, że po prostu momentalnie budzi sympatię: jego mimika, akcent, cały sposób bycia. Po prostu miodność.
(źródło)
Skądinąd wiem, że spora część widzów sceptycznie podchodziła do Tulip (Ruth Negga), która – przynajmniej z wyglądu – została radykalnie zmieniona. Nie jestem aż tak zagorzałą fanką tej postaci, żeby mnie to szczególnie ruszało, natomiast muszę napisać tyle: może i zmienili jej kolor skóry i fryzurę. Ale to wciąż jest stara, dobra Tulip i wierzę, że póki co nie dała nikomu powodu do narzekania.
Sam Jesse (Dominic Cooper) – podobnie jak w komiksie – na tle pozostałych bohaterów wypada nieco blado. Ale nie jest tak, że nudzi. A w trakcie odcinka bardzo ładnie się rozkręca. W ogóle w fajny sposób pokazuje pewien typ duchownego: zasadniczo dobrego kolesia, który chciałby, żeby poczciwym ludziom życie się jakoś układało, ale jednak kolesia do cna pozbawionego wiary. Takiego, który – gdyby tylko nadarzyła się jakaś sprzyjająca okazja – porzuciłby tę cholerną koloratkę, bo ona przecież nie ma tak naprawdę znaczenia. I już w tym pilotowym odcinku serial daje widzowi trochę do myślenia. Wszak na pewno nie ja jedna napotkałam tego rodzaju księży. I rodzi się pytanie: są dobrymi czy złymi duchowymi przewodnikami w swoich lokalnych społecznościach? Zdecydowanie lubię poruszenie tego tematu, nawet jeśli on jest poruszony zupełnie w tle i nawet jeśli to wynika zupełnie przy okazji, a potem historia skoncentruje się na czymś innym.
Muszę też wspomnieć o Gębodupie (Ian Colletti) – w jednym z wywiadów z twórcami czytałam, że oczywiście zdają sobie sprawę z tego, że mocno złagodzili jego wygląd, niemniej zrobili to po to, by widz miał możliwość przywiązać się do tej postaci. By widział w niej człowieka, a nie zupełnie obcego, zdeformowanego stwora. I moim zdaniem to ładnie zagrało. Jeśli zmiany komiksowych bohaterów mają wyglądać w ten sposób, jestem za. Bo oni wszyscy, nawet jeśli fizycznie trochę różni od pierwowzorów, po prostu pozostają sobą i nijak nie tracą na wyrazistości.

(źródło)
Kolejnym elementem jest, oczywiście fabuła. Tutaj szczególnie trudno coś powiedzieć po jednym odcinku. Widać, oczywiście, że sporo zmieniono. Nie przeczę: liczę na to, że z czasem fabuła serialu zbiegnie się fabułą komiksu, a pierwszy epizod po prostu miał za zadanie przedstawić widzom bohaterów. Trochę mi żal, że nie zostali wprowadzeni tak jak w komiksie: każdy ze swoją historią, ale jednocześnie bez mówienia, kto jest kim. Szczególnie żal, że od razu wiadomo, że Cassidy jest wampirem. No ale dobra, zachowanie tego w tajemnicy przez jeszcze kilka scen tak naprawdę nie ma dla historii znaczenia. Mam nadzieję, że Święty i Genesis pojawią się w kolejnym odcinku.
Zastanawiam się, czy kogoś, kto nie czytał komiksu, historia z tego odcinka ma szansę zaciekawić. Ja się jaram, bo wiem, co ma szansę być dalej. Ale gdybym po prostu obejrzała epizod i wylądowała z trojgiem postaci, które niby przedstawiono, ale nie mam pojęcia, do czego to wszystko zmierza? Sama nie wiem… Nie potrafię tego ocenić. Na pewno wrażenie byłoby inne. Ale śmiem twierdzić, że dałabym serialowi szansę, gdyż – i tu wchodzimy w „po trzecie”.

Po trzecie: klimat. Odcinek przyjemnie zaskoczył fantastyczną atmosferą: jest brutalnie, siermiężnie, ot – teksańska wiocha z pełną galerią rednecków. Myślę, że pod tym względem serial nie ma się czego wstydzić i nie ustępuje komiksowi. I mam szczerą nadzieję, że ta tendencja się utrzyma.

Z zupełnie innej beczki: twórcy włożyli naprawdę sporo pary w promocję. Były, oczywiście, trailery i fotosy, takie tam standardowe rzeczy, ale chyba pierwszy raz spotkałam się z tym, że na oficjalnej stronie serialu można zwiedzać lokacje widziane w odcinku. I co tu gadać: spodobało mi się to i nie omieszkałam dokładnie obejrzeć sobie kościółka chociażby. Fajnie, po prostu fajnie.

Życzę Preacherowi sukcesu – bardzo. Na razie jestem pełna jak najlepszych przeczuć i jak dobrze pójdzie, będzie to serialowy wyjątek potwierdzający regułę. Bo chcę oglądać i będę oglądać – a z drugiej strony, biorąc pod uwagę długość komiksu, trudno oczekiwać, że będzie to serial krótki. Teraz tylko czekać na kolejny epizod!




– Promises are nasty little things. I try to stay clear of them.

– That's wrong. Promises matter. They are the currency of Christ.

4 komentarze:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=W3c9wtbQTZ4

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie czytałam komiksu. Obejrzałam odcinek. Czekam na następny. Owszem, to było jedynie wprowadzenie postaci, ale postacie są tak fajne, że chcę wiedzieć, co się z nimi podzieje. Oczywiście ja bardzo rzadko oglądam seriale to raz. Zwykle interesują mnie bohaterowie. Tak czy siak, będzie oglądane :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z komiksem to wiesz: wszystko da się naprawić :3

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...