Autor: Wiktor
Żwikiewicz
Tytuł: Kajomars i inne opowiadania
Miejsce
i rok wydania: Bydgoszcz 2005
Wydawca: Epigram
Nie wiem, przy jakiej okazji usłyszałam po raz
pierwszy o takim autorze jak Wiktor Żwikiewicz. Było to w każdym razie w tym
roku. Poszperałam i okazało się, że to klasyk nad klasyki i polska fantastyka
naukowa nie tylko Lemem i Zajdlem stoi, no więc w te pędy postanowiłam wgryźć
się w jakąś Żwikiewiczowską prozę. Traf chciał, że padło na Delirium w Tharsys oraz maleńki,
maciupeńki zbiorek Kajomars i inne opowiadania. Książki dość długo czekały na
swoją kolej, w końcu jednak wzięłam się za wspomniany zbiorek – głównie
dlatego, że taki mikry, więc była duża szansa, że nie utknę z nim na dwa
miesiące. Delirium… jeszcze przede
mną.
W skład tomiku wchodzą cztery teksty, z których
rzeczywiście głównym jest dziewięćdziesięciostronicowy Kajomars, trzy pozostałe opowiadania zaś to takie nieomal
miniaturki, chyba żeby książka nie była aż tak cienka. Niemniej zacznę właśnie
od tych „innych opowiadań”, bo łatwiej mi je ogarnąć mózgiem.
Moim ulubionym opowiadaniem ze zbiorku zostało
bezsprzecznie W cieniu Sfinksa,
powstałe we współpracy z Krzysztofem Rogozińskim w 1976 r.. Przy czym nie
ukrywam, że samo zakończenie i pointa nieco po mnie spłynęły. Natomiast
absolutnie urzekł mnie klimat. Trochę skojarzył mi się z dramatami Becketta
albo z Naszą małą stabilizacją – w
zamkniętej przestrzeni mamy parę bohaterów, którzy przez okno obserwują świat,
sami będąc od niego odciętymi. W powietrzu wisi jakaś taka atmosfera umierania,
coś się psuje – czy to cały świat, czy może oni pokrywają się kurzem wraz z
gazetami sprzed roku – nie wiem. Helena i Ernest rozmawiają ze sobą, ale
momentami odnosiłam wrażenie, że się nawzajem nie słyszą. Z czasem, oczywiście,
dochodzi do tekstu intryga, a nawet i jakaś akcja, ale dla mnie najcenniejszy
jest właśnie ten klimat i uwięzione w nim małżeństwo, które przeżywa nagłówki z
zeszłorocznych gazet i obserwuje niebo zza firanki.
Zaintrygowało mnie Appendix Solariana, niemniej mam z tym tekstem pewien kłopot… jakby
to… Hm. No dobra, miejmy to za sobą: nie czytałam Solaris. Ani nawet nie oglądałam żadnej ekranizacji. Nic a nic.
Tymczasem Appendix… jest czymś, co
najprędzej nazwałabym fanfikiem do Solaris
właśnie. Tyle tylko, że ja musiałam sprawdzać na Wikipedii, czy ten Kris i ta Harey
to faktycznie z Solaris są, no i kim
jest ten tam Gibarian. Z kolei ten element, który byłam w stanie zrozumieć, a który
także odnosił się do Lema, wywołał we mnie mieszane uczucia, muszę przyznać. Chyba
po prostu to, co potrafiłam znaleźć u Żwikiewicza, kłóci się z tym, co już
sobie wypaliłam głęboko w mózgu i do czego się przywiązałam.
Trzecim krótkim – najkrótszym zresztą –
opowiadaniem jest Sejmor Srebrnołuski
i na pierwszy rzut oka jest to tekst fantasy: bohater idzie zabić smoka. I tutaj
mam na odwrót niż w przypadku W cieniu
Sfinksa: większość tekstu mnie nie porwała, dopiero końcówka rzeczywiście
wywołała emocje.
Ale tak naprawdę przecież, jak wspominałam,
najważniejszy jest Kajomars. Cóż,
naprawdę chciałabym umieć coś powiedzieć o tym opowiadaniu. Serio. A tymczasem przychodzi
mi do głowy tylko stwierdzenie, że nic z niego nie zrozumiałam.
Kajomars jest dziwny.
Przede wszystkim ze względu na język – nie byłam na to przygotowana, przyznam. Na
te wszystkie zawiłe opisy, operowanie głównie kilkoma kolorami i komponowanie
za ich pomocą coraz to nowych scenerii. Na takie stężenie niezwykłości. Narracja
w Kajomarsie ogromnie działa na
wyobraźnię i budzi emocje. Natomiast gdyby ktoś mnie zapytał, jak to wszystko
tam faktycznie wyglądało, kazał rozrysować czy opowiedzieć własnymi słowami –
najpewniej bym poległa. Bo pamiętam różowość, kości zatopione w chłodnym
szkliwie, światła i niezwykłe wnętrzności Bestii, kiedy Jordan zamknął się z
nią w kryształowej bańce odizolowanej, prywatnej czasoprzestrzeni. Nie wiem
jednak, do czego to wszystko przypiąć. W Kajomarsie
nie ma wyjaśnień – prawdę mówiąc nie wiem nawet za bardzo, kim była Anestezja.
To znaczy dostałam w tekście jakieś szczątkowe sugestie, więc trochę się domyślam,
próbuję ją wyczytać z imienia. I tak jest ze wszystkim: czytelnik musi
odtworzyć sobie ten świat, którego strzęp pokazał nam autor w Kajomarsie.
Jak teraz o tym myślę, to podoba mi się coś
takiego – po prostu nie byłam przygotowana.
Bohaterowie, choć są dziwni i zachowują się w
wielu momentach zupełnie nieracjonalnie lub z niemal teatralną przesadą, każą w
siebie uwierzyć i zaangażować w ich losy. Ja, oczywiście, źle ulokowałam swoje
sympatie, no ale to kwestia przyzwyczajenia. W każdym razie mam wrażenie, jakby
Jordan, Biesnowaty i Anestezja wspólnie tworzyli kompletnego człowieka. Są
żywiołowi i wyraziści, ale każdy jest tylko uwypukloną cechą – bez historii,
całej reszty charakteru, bez pragnień. Ze względu na skrajną odmienność,
oczywiście działają sobie na nerwy, ale jednak wracają do lądownika, jakby
tylko będąc razem mogli znaleźć ukojenie.
I kiedy już myślałam, że nadążam, że oto narrator
roztacza przede mną ponurą, ale nade wszystko niezwykłą wizję świata i analizuje człowieka osadzonego w tych realiach, pojawia
się tytułowy Kajomars i znów się pogubiłam. Niemniej kombinowanie, o co chodzi
z Bestią, Biesnowatym i całą resztą to wciągające zajęcie i nie mogę
powiedzieć, żeby zmuszenie czytelnika do ruszenia mózgiem było wadą zbioru
opowiadań.
Jeśli mam naprawdę wskazywać wady, to będzie to
jakoś wydania. Raz, że okładka jest zwyczajnie szpetna (naprawdę, wystarczy fotka autora na odwrocie - po co na front dawać grafikę, która wygląda jak niechciany bękart Żwikiewicza i Na'vi, któremu coś wyrosło na głowie?) i gdybym miała decydować
o zakupie tej książki, skutecznie by mnie od tego odwiodła. Ale gorzej, że
opowiadania chyba nie otarły się o korektę. Sporo jest irytujących zjedzonych
liter, nadprogramowych ogonków, randomowych spacji – a to o tyle przeszkadza,
że styl Żwikiewicza wymaga naprawdę mocnego skupienia się nad formą, nad poszczególnymi
słowami i związkami frazeologicznymi. Nie ma mowy o prześlizgnięciu się przez
tekst i wyłapaniu tylko treści. Więc te wszystkie drobne pomyłki wybijają
czytelnika.
Prawda jest taka, że wciąż nie wiem, co myśleć o
pisaniu Wiktora Żwikiewicza. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć tylko tyle, że
jest inne. I na tyle mnie zaintrygowało, że zaraz sięgam po Delirium… – ciekawa jestem, jak będzie
się prezentowała powieść. Ale nawet jeśli moja przygoda z tym autorem skończy
się prędzej niż bym planowała, myślę, że zbiorek Kajomars i inne opowiadania i tak warto przeczytać. Nawet jeśli nie
przypadnie do gustu, to przecież lektura na jeden wieczór.
Znowu puste
wnęki poniżej złotej obręczy. W każdej zaklęsłe lustro. W mgnieniu oka
Anestezja może tam przejrzeć swoją dymną cielesność. Wszystkie zwierciadła, w
przelocie, zaparowane jej nadprzewodliwym oddechem.
A oni
niżej. Głębiej.
Bestia
chichocze. Biesnowaty wyje i szykuje pięści. Jordan wyrywa szklane włosy z
głowy. Anestezja nuci im słodką kołysankę.
Tak
spadają zgodnie, rozświetleni swobodnie, niby pochodnia strącona do dna, o
jakim nie śniła przejrzystość kosmosu.
Okładka ci się nie podoba, co? To może wklej tę z Delirium
OdpowiedzUsuńSpokojnie. I na tę z Delirium przyjdzie pora xD
UsuńTylko zmień sobie wtedy bloga na 18+ :D
UsuńŻwikiewicz projektował niektóre ze swoich okładek, może to jedna z nich. JA sam niedawno doświadczyłem pierwszego kontaktu z jego prozą i jestem pod wrażeniem wielkim. Jest inaczej, jest artyzm i planuję czytać go dalej.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślałam przez moment, jeśli chodzi o tę okładkę, ale nie - tym razem to nie ten przypadek. Natomiast w "Delirium..." owszem, sam autor stworzył okładkę. I teraz mi głupio czytać to w komunikacji miejskiej. xD
UsuńNo i w żadnym razie się nie poddaję. Wiadomo, że w ogóle co innego opowiadania, a co innego powieść. No więc czytam. Bywa różnie, ale coś w tym pisaniu kurde jest. :)
Oj, tam - zaraz głupio. Zawsze można obserwować skonsternowane miny pasażerów.
UsuńWygląda na to, że przypadkowo co prawda, ale postanowiłaś wziąć od razu byka za rogi ;-) To znaczy zaczęłaś przygodę ze Żwikiewiczem od jego najtrudniejszych w odbiorze utworów.
OdpowiedzUsuńCieszę się, jako uberfan twórczości Żwikiewicza, że następne pokolenie sięga wreszcie po jego książki. Tylko mam zawsze drobną radę - najpierw część opowiadań, żeby oswoić się z jego stylem, potem „Druga jesień” lub „Imago”. „Kajomars”, „Ballada o przekleństwie” i „Delirium w Tharsys” na koniec, jak już się człowiek przyzwyczai do stylu Żwikiewicza.
Jeżeli chodzi o ten nieszczęsny „Appendix Solariana” to moje odczucia są bardzo, ale to bardzo mieszane. Nie wiem po co powstało to opowiadanie?!
No i tak trochę podchwytliwie. Sprawdzałaś gdzie występuje osobnik o imieniu Kajomars? Jeżeli nie, to szukaj w mitologii irańskiej… ;-)
Cóż... jeśli chodzi o kolejność, to chyba już po ptakach - przedzieram się przez "Delirium...", nie będę przerywać ;)
UsuńI dzięki za hinta z tym Kajomarsem - nie było żadnej szansy, żebym sama go wyszperała z własnej inicjatywy. Mitologia irańska jest mi tak obca, jak... no, jak coś, co jest człowiekowi bardzo obce ;) Nawet mi nie zaświtało, żeby iść w tych kierunkach.