(źródło) |
Informacje o tym, że trwają prace nad
ekranizacją Preachera, pojawiły się
już dość dawno. Na pewno jakieś plotki krążyły po internetach w 2013 r. A
przynajmniej wtedy mniej-więcej zaczęłam się jarać tą perspektywą. Jarać i
niesamowicie bać jednocześnie, bo przecież nazbyt dobrze wiemy, jak ekranizacje
potrafią zgwałcić pierwowzór.
Ale wreszcie pierwszy odcinek Kaznodziei ujrzał światło dzienne. Oczywiście,
to tylko jeden epizod. Nie da się więc ocenić na jego podstawie serii jako
takiej. Niemniej pewne rzeczy już – tak myślę – widać. I nie mogłam się oprzeć,
żeby nie napisać o nich paru słów. Naprawdę. Próbowałam, mówiłam sobie „Froo,
to tylko jeden odcinek, nie wygłupiaj się”, ale po paru dniach od seansu nadal
odczuwam parcie na napisanie tej notki. No więc piszę.
Po pierwsze i – dla mnie – w dużym stopniu
najważniejsze: bohaterowie. Jedna z moich głównych obaw wiązała się z
postaciami. Bohaterowie komiksowi byli niesamowicie wyraziści i każdy z nich
miał historię do opowiedzenia. Nie było miejsca na tekturę. Każdy, nawet jakaś
postać epizodyczna, z miejsca budził zainteresowanie. Ja szczególnie
uwielbiałam Cassidy’ego, Świętego od morderców, no i Herr Starra. Ale przecież
i Tulip była fajną babką, no i sam Jesse – choć w tym kalejdoskopie
niesamowitych charakterów zdawał się najmniej ciekawy – pozostawał postacią
wzbudzającą sympatię, oryginalną i taką, której losy chciało się śledzić. Nic
więc dziwnego, że panikowałam przed obejrzeniem pierwszego odcinka serialu. Potem
zaczęły się w internetach pojawiać informacje na temat obsady, wreszcie fotki i
krótkie filmiki. Muszę przyznać, że poddałam się hype’owi jak posłuszny
cielaczek. Największe emocje budził we mnie Cassidy. Widziałam już, że będzie inny niż w komiksie, ale miałam
wrażenie, że Joseph Gilgun udźwignie tego bohatera. I jak Jeżusia kocham, nie
przeliczyłam się. Cassidy jest doskonały. Raz, że wnosi bardzo pożądany powiew
świeżości w wampirzą tematykę, dwa, że po prostu momentalnie budzi sympatię:
jego mimika, akcent, cały sposób bycia. Po prostu miodność.
(źródło) |
Skądinąd wiem, że spora część widzów
sceptycznie podchodziła do Tulip
(Ruth Negga), która – przynajmniej z wyglądu – została radykalnie zmieniona. Nie
jestem aż tak zagorzałą fanką tej postaci, żeby mnie to szczególnie ruszało,
natomiast muszę napisać tyle: może i zmienili jej kolor skóry i fryzurę. Ale to
wciąż jest stara, dobra Tulip i wierzę, że póki co nie dała nikomu powodu do
narzekania.
Sam Jesse
(Dominic Cooper) – podobnie jak w komiksie – na tle pozostałych bohaterów
wypada nieco blado. Ale nie jest tak, że nudzi. A w trakcie odcinka bardzo
ładnie się rozkręca. W ogóle w fajny sposób pokazuje pewien typ duchownego:
zasadniczo dobrego kolesia, który chciałby, żeby poczciwym ludziom życie się
jakoś układało, ale jednak kolesia do cna pozbawionego wiary. Takiego, który –
gdyby tylko nadarzyła się jakaś sprzyjająca okazja – porzuciłby tę cholerną koloratkę,
bo ona przecież nie ma tak naprawdę znaczenia. I już w tym pilotowym odcinku
serial daje widzowi trochę do myślenia. Wszak na pewno nie ja jedna napotkałam
tego rodzaju księży. I rodzi się pytanie: są dobrymi czy złymi duchowymi
przewodnikami w swoich lokalnych społecznościach? Zdecydowanie lubię poruszenie
tego tematu, nawet jeśli on jest poruszony zupełnie w tle i nawet jeśli to
wynika zupełnie przy okazji, a potem historia skoncentruje się na czymś innym.
Muszę też wspomnieć o Gębodupie (Ian Colletti) – w jednym z wywiadów z twórcami czytałam,
że oczywiście zdają sobie sprawę z tego, że mocno złagodzili jego wygląd, niemniej
zrobili to po to, by widz miał możliwość przywiązać się do tej postaci. By
widział w niej człowieka, a nie zupełnie obcego, zdeformowanego stwora. I moim
zdaniem to ładnie zagrało. Jeśli zmiany komiksowych bohaterów mają wyglądać w
ten sposób, jestem za. Bo oni wszyscy, nawet jeśli fizycznie trochę różni od
pierwowzorów, po prostu pozostają sobą i nijak nie tracą na wyrazistości.
(źródło) |
Kolejnym elementem jest, oczywiście fabuła.
Tutaj szczególnie trudno coś powiedzieć po jednym odcinku. Widać, oczywiście,
że sporo zmieniono. Nie przeczę: liczę na to, że z czasem fabuła serialu zbiegnie
się fabułą komiksu, a pierwszy epizod po prostu miał za zadanie przedstawić
widzom bohaterów. Trochę mi żal, że nie zostali wprowadzeni tak jak w komiksie:
każdy ze swoją historią, ale jednocześnie bez mówienia, kto jest kim.
Szczególnie żal, że od razu wiadomo, że Cassidy jest wampirem. No ale dobra,
zachowanie tego w tajemnicy przez jeszcze kilka scen tak naprawdę nie ma dla
historii znaczenia. Mam nadzieję, że Święty i Genesis pojawią się w kolejnym
odcinku.
Zastanawiam się, czy kogoś, kto nie czytał
komiksu, historia z tego odcinka ma szansę zaciekawić. Ja się jaram, bo wiem,
co ma szansę być dalej. Ale gdybym po prostu obejrzała epizod i wylądowała z
trojgiem postaci, które niby przedstawiono, ale nie mam pojęcia, do czego to
wszystko zmierza? Sama nie wiem… Nie potrafię tego ocenić. Na pewno wrażenie byłoby
inne. Ale śmiem twierdzić, że dałabym serialowi szansę, gdyż – i tu wchodzimy w
„po trzecie”.
Po trzecie: klimat. Odcinek przyjemnie
zaskoczył fantastyczną atmosferą: jest brutalnie, siermiężnie, ot – teksańska wiocha
z pełną galerią rednecków. Myślę, że pod tym względem serial nie ma się czego
wstydzić i nie ustępuje komiksowi. I mam szczerą nadzieję, że ta tendencja się
utrzyma.
Z zupełnie innej beczki: twórcy włożyli
naprawdę sporo pary w promocję. Były, oczywiście, trailery i fotosy, takie tam
standardowe rzeczy, ale chyba pierwszy raz spotkałam się z tym, że na oficjalnej
stronie serialu można zwiedzać lokacje widziane w odcinku. I co tu gadać:
spodobało mi się to i nie omieszkałam dokładnie obejrzeć sobie kościółka
chociażby. Fajnie, po prostu fajnie.
Życzę Preacherowi
sukcesu – bardzo. Na razie jestem pełna jak najlepszych przeczuć i jak dobrze
pójdzie, będzie to serialowy wyjątek potwierdzający regułę. Bo chcę oglądać i
będę oglądać – a z drugiej strony, biorąc pod uwagę długość komiksu, trudno
oczekiwać, że będzie to serial krótki. Teraz tylko czekać na kolejny epizod!
– Promises are nasty little things. I try to stay
clear of them.
– That's wrong. Promises matter. They are the currency
of Christ.
https://www.youtube.com/watch?v=W3c9wtbQTZ4
OdpowiedzUsuń<3 GENESIS?! xDDD
UsuńJa nie czytałam komiksu. Obejrzałam odcinek. Czekam na następny. Owszem, to było jedynie wprowadzenie postaci, ale postacie są tak fajne, że chcę wiedzieć, co się z nimi podzieje. Oczywiście ja bardzo rzadko oglądam seriale to raz. Zwykle interesują mnie bohaterowie. Tak czy siak, będzie oglądane :3
OdpowiedzUsuńZ komiksem to wiesz: wszystko da się naprawić :3
Usuń