środa, 9 lipca 2014

ZaFraapowana filmami (100) - "Transformers: The Dark of the Moon"

Sporo ostatnio czytałam opinii o najnowszej części cyklu „Transformers”. Opinii zresztą niezbyt pochlebnych. Uświadomiłam sobie przy tej okazji, że właściwie to chyba wcale nie widziałam poprzedniej, trzeciej części. Pierwszą – owszem, podobała mi się. Drugą – owszem, choć w pamięci mam właściwie tylko refleksję koleżanki z kina: „hihihi, wielkie roboty chcą nam zjeść słońce!”. Ale trzeciej…? Nie, nie widziałam. Trzeba więc nadrobić. Dla pewności jeszcze zerknęłam w opis fabuły i w trailer, które były w zasadzie identyczne jak przy dwóch poprzednich filmach, więc – tak samo głupia jak przedtem – zasiadłam do seansu.

O. MÓJ. JEŻU.

Nie przypuszczałam, że film o wielkich robotach walczących z innymi wielkimi robotami może być tak fatalnie, śmiertelnie nudny.
 
Dobra. Ja rozumiem, że mamy tam tego naszego dziarskiego bohatera, Sama Witwicky (Shia LaBeouf) i jego oblubienicę i że trzeba się liczyć z tym, że pewna część filmu będzie przeznaczona na ich związek. Ale Transformers 3 mają z tym dwa problemy: po pierwsze, zmienia się lachon. Nie mówię, że byłam jakąś fanatyczką Megan Fox, w dodatku nie kupuję Wielkiej Nieskończonej Miłości opartej o jednorazowe ratowanie świata (chyba o tym pisałam), niemniej byłam już z tą panią oswojona, znałam wspólną historię jej i bohatera. A tutaj dostaję nagle jakąś blondynę (Carly – Rosie Huntington-Whiteley) i naprędce szytą historię ich związku. Bez sensu. Lepiej by zrobili, gdyby w ogóle wycięli samicę z życia bohatera. Lepiej w dwójnasób, gdyż – i tu mamy „po drugie” – ten romansowy wątek po prostu totalnie zdominował film. To nie był film o tłukących się robotach, tylko rozlazły obyczaj o problemach miłosnych LaBeoufa. Na to się nie pisałam!
Na co się pisałam? Na akcję i walki robotów. Jak chyba każdy, kto sięgnął kiedykolwiek po ten tytuł. I to nie tak, że Transformers 3 jest filmem zupełnie pozbawionym tych elementów. Nie no, gdzieś jakieś szczątkowe ilości akcji są. W. Zwolnionym. Tempie.
Całe.


Serio, ja rozumiem, że slow motion czasem się przydaje, nawet rozumiem, że ktoś mógłby to lubić i przez to nieco nadużywać. Ale o czym myśli człowiek, kiedy kręci cały film w slow motion?! W ciągu dwóch i pół godziny (!) spędzonych przed ekranem nie widziałam ani jednej dynamicznej sceny akcji. Nie ukrywam, że nieco mnie to zszokowało. Pamiętam, że w pierwszej części to był właśnie jeden z większych atutów filmu: dynamizm. Ciągle coś się działo, ciągle byliśmy w ruchu, roboty w locie stawały się samochodami, z samochodów strzelały nagle kończyny i w ogóle człowiek ledwo nadążał. Tutaj właściwie niektóre sceny też nie byłyby złe, gdyby tylko… Nie były… W zwolnionym… Tempie.
Ślimacząca się akcja i kompletnie nieinteresujący romans są poprzetykane czymś, co chyba w zamierzeniu miało być główną fabułą. Tak myślę. Autoboty rozmawiają, Decepticony rozmawiają, pojawiają się też rozmawiający wojskowi. Jakiś czarny przyjaciel LaBeoufa, który mówi coś o jakimś przyjacielu, o którym widz nie ma bladego pojęcia. Pojawia się pani z CIA, o której też widz nie ma bladego pojęcia, ale w związku z którą trzeba było dodziergać wątek jakiejś wspólnej przeszłości z udziałem Simmonsa, choć nikogo to nie interesuje. Wszyscy dużo ze sobą rozmawiają, a całość wypada okrutnie drętwo i, tak jak romans LaBeoufa, w większości jest niepotrzebne. Dramatyczne okrzyki Optimusa Prime’a „Why, Sentinel, whyyyy?!” przypominały mi tylko:

You are tearing me apart, Sentinel!

Jest też, ma się rozumieć, rozdzierające „NooooOOOOOO!” i wszelkie inne sztampowe zagrywki, które mają być dramatycznymi akcentami, a są kalkami z miliona innych filmów, przez co w najlepszym przypadku cudownie spływają po widzu, w nieco gorszym zaś – budzą śmiech.
Jedna z nikogo nieinteresujących postaci.
Transformers 3 cierpi też na szereg pomniejszych głupot, na przykład: czy oni w którymś momencie teleportowali połowę Cybertronu i zatrzymali? Czy to nie powinno… czy ja wiem… być tożsame ze zniszczeniem autobotowego domu? W ogóle nie wiem, może się mylę, ale plan był taki, że autoboty ściągną swój ojczysty glob do Układu Słonecznego, tak? A jak konkretnie zamierzały przekonać grawitację, żeby się w to nie angażowała? W sytuacji, w której nawet minimalne przesunięcie planety może zdecydować o istnieniu całego układu, oni tak po prostu walnęli jeszcze jeden glob gdzieś między Ziemią a Marsem? Ja bawiłam się w Universe Sandbox, biczyz! Wiem, co to manipulowanie planetami! I naprawdę trudno mi uwierzyć w poczytalność Optimusa Prime’a, który z jednej strony przecież wciąż stoi na stanowisku „nie krzywdzimy ludzi”, z drugiej zaś pozwolił na śmierć tysięcy, a pewnie i milionów, tylko po to, żeby ich ostrzec, że jeśli nie będą walczyć z Decepticonami, to źle się skończy. Z drugiej strony mamy tych złych, którzy wyraźnie użyli frazy „The needs of the many outweigh the needs of the few” – a chyba postępują wbrew temu, bo o ile zauważyłam, robotów ogólnie było mniej niż ludzi. Sentinel Prime z kolei jest w stanie – zaraz po przebudzeniu się na planecie, na której nigdy przedtem nie był – stwierdzić, że ma technologię, która stoi w sprzeczności z ziemskimi prawami fizyki… ale co on wie o ziemskich prawach fizyki? Nie miał nawet kiedy wygóglać, przecież dopiero otworzył oczy po tym, jak go ściągnęli z kosmosów! Albo ten okropny, postępujący debilizm zasadniczo wszystkich postaci: ot, choćby ten moment, kiedy LaBeouf miał ten szpiegulcowy robozegarek. Serio?! Żyły na wierzchu, miota się jakby zaraz miał urodzić Obcego i nikt nic nie zauważył? Ale to zupełnie nic? Jeżu, nic dziwnego, że Sentinel Prime nie chce się zrównywać z takimi matołami. Już pomijam fakt, że wiedząc, z kim mają do czynienia, ludzie powinni totalnie wszędzie mieć poustawiane czujniki tego energonu, bo przecież wróg może być nie tylko w robozegarku, ale nawet kurde w blaszanym kubku.
Uciekaj, Malkovich! Uciekaj z tego filmu!
Przy czym jeśli mam być całkiem szczera, to na te ostatnie bzdury w ogóle bym nie zwróciła uwagi, gdyby nie to, że nie byłam w stanie zaczepić jej na niczym innym. Jeśli ani fajne walki, ani ciekawe losy bohaterów nie angażują widza, uwaga błąka się po detalach, przykro mi. Gdyby całość ratowała chociaż muzyka – ale nie! Muzycznie ta część też jest jakaś upośledzona, albo są smętne kawałki do romansowych scen, albo smętne do walki, albo jakieś coś, co pobrzmiewało jak popłuczyny po dawnym soundtracku, ale mocno szczątkowe. W ogóle większość zwolnionych rozwałek jest totalnie bez muzyki, co nawet mnie zaintrygowało. To znaczy właściwie nie wiem, czy to miało coś konkretnego na celu, czy po prostu oszczędzali.

Całkiem szczerze: Transformers: Dark of the Moon nie ma kompletnie niczego, co mogłoby skłonić kogoś do seansu. Wszyscy zachowują się jak idioci, całość jest do bólu powolna, statyczna i rozmemłana, wątek, który powinien być pobocznym, dominuje nad resztą, dialogi są drętwe, Elementy Komiczne wymuszone i nachalne, a muzyka do bani. Naprawdę nie rozumiem, jak można było wyprodukować coś takiego – tym bardziej, że przecież podobno Bay jest dobry w kinie akcji.
Podobno.

4 komentarze:

  1. Bay jest dobry w wybuchach. W tym sensie, że wybuchało wszystko. Statek rozbija się na księżycu i wybucha, uderzony samochód - wybucha, kopnięty pies - wybucha. Przecież nawet jak wielka dżdżownica_robot przegryzała się przez biurowiec, to ciągle towarzyszyły jej wybuchy. BIUROWIEC, nie arsenał wojskowy! I byłoby fajnie, ale: za dużo tego i za wolno. Wybuch w zwolnionym tempie to dupa nie wybuch. Ma być szybko, żeby zdążyć zachwycić się kolorkami, ale nie powoli, bo wtedy kolorki się szybko nudzą.

    Swoją drogą jak pierwszy raz zobaczyłem Sentinela, to pomyślałem - Gandalf robot! ^^

    Poza tym: nowa laska jest strasznie nijaka. Głównie krzyczy, to o tyle zabawne, że LeBeouf też głównie krzyczy i tak sobie krzyczą wzajemnie. Kwintesencją był krzyk Lebeoufa w zwolnionym tempie! Serio Bay? Chociaż byś go wysadził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kwintesencją był krzyk Lebeoufa w zwolnionym tempie! Serio Bay? Chociaż byś go wysadził." - ómarłeś mnie xDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

      I faktycznie trochę robo-Gandalf^^
      A w ogóle, to na dżdżownicę nie narzekaj - przypominam, że oni chcieli ją oflankować o.O

      Usuń
  2. Już zapomniałam, ile z tego filmu wyparłam... ^^'
    A my z Macką ostatnio (zeszły weekend) w ramach wykorzystywania karnetów do kina (które to karnety i tak traciły ważność wkrótce) poszliśmy na "Transformers 4". Nie. Nie. Jeszcze raz nie. Tam nie było NIC. No może niby-bad-guyem-który-prowadzi-biznesy-z-super-Chinką-prawie-ninja. On był zabawny. Naprawdę. Zwłaszcza na tle reszty filmu.
    Więc wczoraj szybko pomknęliśmy na "Jak wytresować smoka 2", by zmazać ten niesmak.
    Uff. Udało się.
    Szczerbatek daje radę ^^'
    (Kyo)
    P.S. Macka najbardziej ubolewał, jak można było tak schrzanić Dinoboty... =='

    OdpowiedzUsuń
  3. Film z całą akcją w zwolnionym tempie? O_o Ale serio aż mnie to zaintrygowało!

    Kyo - słusznie prawisz, Jak wytresować smoka 2 jest świetne! :D Aż w szoku byłam, że takie dobre.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...