The IT Crowd - plakat |
A
wszystko zaczęło się od Siemomysły, której szwankował komputer, ale pomogło
wyłączenie go i ponowne włączenie. Uradowana Siemomysła dorzuciła adekwatny do
sytuacji filmik z jutuba.
Filmik
mnie urzekł i zaczęłam się zastanawiać, czemu ja właściwie nie oglądałam The
IT Crowd. Później znalazłam, ma się rozumieć, odpowiedź na to pytanie:
polski tytuł. Technicy-magicy jest
tyleż głupio brzmiące, co zupełnie z dupy wzięte. Pierwotnie to tytuł odrzucił
mnie od serialu – ale że z wiekiem robię się mądrzejsza (wiem, nikt mi nie
wierzy, ale ej! Coraz lepiej wiem, żeby się nie sugerować żałosnymi tytułami!),
to tym razem jakoś tak sobie włączyłam pierwszy odcinek. Ot tak, w wolnej
chwili obejrzeć, skoro z The Big Bang
Theory jestem na bieżąco.
Następnego
dnia oglądałam napisy końcowe odcinka ostatniego.
kadr z serialu The IT Crowd (Jen i Roy) |
W
telegraficznym skrócie: jest to brytyjski serial komediowy, stworzony przez
Grahama Linehana (za który to serial zresztą Linehan otrzymał zarówno nagrodę
BAFTA jak i IFTA) w latach 2006-2010. Serial miał cztery sześcioodcinkowe
sezony, co w sumie daje nam dwanaście godzin oglądania perypetii pracowników
działu IT w gigantycznej korporacji Reynholm Industries. Roy (Chris O’Dowd) oraz Moss
(Richard Ayoade) to dwaj stereotypowi informatycy, którzy może i są nieźli w
swojej branży, ale – jak to nerdy – zupełnie nie radzą sobie z funkcjonowaniem
w społeczeństwie, że już o znalezieniu sobie dziewczyn nie wspomnę. Szef
Reynholm Industries, Denholm Reynholm
(Chris Morris) dorzuca im świeżo zatrudnioną Jen (Katherine Parkinson), bo napisała w CV, że zna się na
komputerach. Jen co prawda miała na myśli wysyłanie maili, odbieranie maili,
usuwanie maili i takie tam, a także klikanie myszką i monitor, niemniej ląduje
jako kierowniczka działu IT – ostatecznie kobieta znajduje sobie tam miejsce jako
pijarowiec, bo okazuje się, że czasami informatykom zdecydowanie kogoś takiego
potrzeba.
Żeby
być całkiem uczciwą, muszę jeszcze wspomnieć – choć z ogromnym żalem – że Denholma
w drugim sezonie zatąpił jego syn, Douglas
(Matt Berry). No i nie można zapominać o trzymanym w serwerowni Richmondzie (Noel Fielding).
kadr(y) z serialu (głównie Moss) |
Prawdę
mówiąc zastanawiam się nawet, jak to się stało, że wsysnęłam ten serial w tak
ekspresowym tempie. Nie oszukujmy się: on nie jest jakiś wybitny. Sitcomów o pracownikach
wielkich korporacji jest jak mrówek. Owszem, zazwyczaj bohaterowie nie są
informatykami zesłanymi do piwnicy, ale jeśli mam być całkiem szczera, w The IT Crowd jest w zasadzie… no… mało
IT.
Ach,
no dobrze: skoro już o tym wspomniałam, to przejdę od razu do narzekania. Co
prawda chciałam najpierw spróbować wymienić zalety, ale marudzenie zawsze
lepiej idzie, więc nie będę się ograniczać.
Głównymi
bohaterami są, jak się powiedziało, informatycy. Jeśli mam być szczera, to
byłam przekonana, że w związku z tym w serialu znajdzie się więcej… czy ja wiem?
Humoru branżowego czy czegoś w ten deseń. Że zawód Roya i Mossa będzie miał
jakiekolwiek znaczenie. Tymczasem to jest właściwie tylko taki
ozdobnik, który naprawdę bardzo rzadko znajduje praktyczne zastosowanie. No
dobrze: przekonanie wszystkich wokół, że małe czarne pudełko z lampką to
Internet – miało swój urok i uśmiałam się przy tym jak norka. Ale takich
przypadków było, niestety, niewiele. W tle przewija się, oczywiście, „Have you
tried turning it off and on again?”, ale dla mnie to ciągle troche mało. Nie
wymagam, ma się rozumieć, jakichś strasznie hermetycznych żartów, bo bym z nich
nic nie zrozumiała, ale jednak coś… Och, muszą Państwo zrozumieć moją bolączkę:
przedmioty ścisłe i związane z nimi zajęcia uważam za sprawy pasjonujące i
piękne, ale jednocześnie jestem na nie zdecydowanie za głupia – toteż zazdraszczam,
wzdycham i podziwiam z daleka. No, ale muszę mieć co podziwiać, prawda?! Tymczasem The IT Crowd cierpi od samego początku na to, na co zaczął cierpieć
po kilku sezonach TBBT: za mało branży, za dużo damsko-męskich bzdur. Od
damsko-męskich bzdur, gdzie facet (albo i kobitka) nie może sobie nikogo
znaleźć i wogle, to ja mam setki innych seriali, przecież one pączkują chyba
bez żadnej kontroli. Nie muszę w tym celu oglądać serialu o informatykach.
wiele mówiące kadry z Denholmem |
Ale
nie jest aż tak źle: jak wspomniałam, był numer z pokazaniem Jen (i innym)
Internetu. Są wstawki pokazujące naprawianie firmowych komputerów (na przykład
poprzez włączenie go do zasilania). Zresztą to się bezpośrednio łączy z
następną sprawą: z kogo tak naprawdę robi sobie jaja się serial? Pierwsze, co
się nasuwa, no to oczywiście ci stereotypowi komputerowcy, w zupełnie
niemodnych ciuchach, brylach, pogrywający w jakieś głupawe erpegi i gry
komputerowe, rozmiłowani w fantastyce i absolutnie odcięci od „normalnych”
ludzi. Ale to właściwie wcale tak nie wygląda. Mimo pewnej pierdołowatości w
kontaktach międzyludzkich, Roy i Moss wypadają nadzwyczaj korzystnie na tle
reszty postaci, jakie przewijają się przez serial. Są – mimo wszystko – dość inteligentni,
w dodatku te ich erpegi to też jakieś takie ciekawe, no bo sesja zdoła wciągnąć
nawet trzech biznesmenów, którzy przyjechali na dziwki. Bo ta reszta postaci to
generalnie dziwacy albo idioci – albo jedno i drugie. Ba, chyba najczęściej
jedno i drugie.
Ot,
choćby wspominany już przeze mnie Denholm: typ władczy, całkowicie skupiony na
sobie, ale też – w swój zwichrowany sposób – dbający o firmę. W dodatku
nieprzewidywalny. To o takich ludziach Maciej Stuhr mówił. Niestety, Denholma zastąpił syn, który
jest już tylko banalnym macho, nad czym boleję – to znaczy Douglasa da się
polubić, ale zdecydowanie nie jest to ten poziom abstrakcji co Denholm.
Innym
typem dziwaka jest Richmond, stereotypowy got, który jest tak gotycki i
mroczny, że wpędza innych w depresję. Wygląda jak pajac, słucha Cradle of
Filth, mówi natchnionym głosem i natchnione rzeczy, łypie dziwacznie i tak
dalej. W ogóle siła serialu tkwi chyba w stereotypach. Tam każdy jest
stereotypem czegoś: informatyka, szefa, gota, ślicznotki z księgowości czy
fachowca robiącego remont – wszystko jedno. A o stereotypach można mówić wiele
złego, ale jedno wiem: one po prostu są zabawne.
The IT Crowd ma też rozmaite smaczki. Ot, choćby
alternatywną wersję spotu z kampanii antypirackiej:
W
serialu jest też spot informacyjny o zmianie numeru alarmowego, choć
przypuszczam, że mniej mnie ruszył ze względu na moją nieznajomość kontekstu.
Mogę tylko się domyślać, że w istocie jakaś zmiana numeru do pogotowia w
Wielkiej Brytanii miała miejsce, ale wcale pewna nie jestem.
kadr z serialu (na pierwszym planie: Richmond) |
Powiem
tak: gdyby serial był długi, chyba byłabym ostrożna z polecankami. Ale że to
raptem 24 półgodzinne odcinki, to z pełnym spokojem mogę polecić na nudne
popołudnia. Ogląda się przyjemnie, jest sporo śmiechu, jest angielski humor i
dziwne zdarzenia. Czasem związane z pracą informatyka, częściej nie, ale i tak
zabawne. Całość można obejrzeć na portalu Monty Python po polsku, choć jest to wersja
z lektorem, a tłumaczenie partii dialogowych jest równie fatalne co przekład
tytułu. Jeśli ktoś ma więc dostęp do wersji oryginalnej lub z napisami, niech lepiej
do niej sięgnie. Podam tylko przykład: zdanie „Ich bin eine Nerd!” (mniejsza o
większość, dlaczego jest łamaną niemiecczyzną) zostało przetłumaczone jako „Jestem
technikiem-magikiem!”. Pozostawię to bez komentarza, a sam serial z oceną 6/10. Niewykorzystany potencjał, ale
daje radę. I ma smaczki. I - o czym muszę powiedzieć - absolutnie epicką piwnicę. Chcę pracować w takiej piwnicy. Uwielbiam ich piwnicę.
- "We don't need no education."
- Yes you do; you've just used a double negative.
Mam w pracy Mikołaja z IT- połączenie Mossa i Roya, mówiącego do tego po śląsku. Pokój przy schodach na poziom -1.
OdpowiedzUsuńI to on podetknął mi ten serial wieku temu. Kiedyś tu nie było napisów:
http://iitv.info/the-it-crowd/
ta-co-zaliczyła-pindolologię
Tak, tylko z kolei tam są te nieszczęsne limity. :(
Usuńna hd3d.cc nie ma chyba limitów...?
UsuńJestem Technikiem-Magikiem tekstem roku ^^"