czwartek, 31 stycznia 2013

Granie na Fraakranie (27) - Broken Sword: The Shadow of the Templars


(źródło)

Bez wstępów, bo i nie ma nic do wstępowania. Ot, tanio na Steamie, więc jest gra. Nawet kilka, ale zaprzyjaźniłam się dopiero z pierwszą częścią. Wrażenia?
Cóż.

Broken Sword: The Shadow of the Templars stworzyło Revolution Software w 1996 roku. Jest to przygodówka typu point and click (bah, czy ja grywam w coś innego?) i… cóż, i zdecydowanie nie jest to Syberia (btw., trzecia część Syberii się robi – jaram się niemożebnie). W grze poznajemy studenta prawa z USA, George’a Stobbarta, oraz francuską dziennikarkę, Nicole Collard. To ich działaniami gracz będzie sterował, rozwiązując tajemniczą sprawę morderstwa, bomby w kawiarni i klauna, za którym pościg zawiedzie dwójkę bohaterów w zupełnie egzotyczne miejsca.
I tutaj pierwsza uwaga: właśnie ci bohaterowie. Może jestem nietolerancyjna, może coś innego, ale Nicole przez większość czasu, kiedy miałam z nią do czynienia, wyłącznie mnie irytowała. Może i miewała lepsze momenty, ale raczej nieliczne. Trochę lepiej na jej tle wypadł George, choć obawiam się, że jego największą zaletą było to, jak Francuzi wymawiali jego imię (czyli takie urokliwe „żorżi”). Choć tu muszę stwierdzić, że nie był nawet w połowie tak fajny jak pan z Lost Horizon czy Adam Venture, przed którym niebezpieczeństwo czmycha gdzie pieprz rośnie. George był… przeciętny, tak po prostu. Tu i ówdzie rzucił jakimś dowcipem i to wszystko. No dobrze: rozbroiło mnie, jakie zastosowanie znalazł dla łańcuszka ze spłuczki.

screen z gry Broken Sword
Skoro bohaterowie nie trzymają gracza przy komputerze, to może fabuła?
Owszem, z fabułą jest dużo lepiej. To znaczy trzeba powiedzieć bardzo wyraźnie: historia z Broken Sword wciąga. I to praktycznie od razu – jest jakaś intryga, tajemnicze zabójstwo, dziwne telefony i spotkania przerwane przez wybuch bomby. W dodatku wszystko wskazuje na to, że w całą sprawę jest wmieszana bliska rodzina panny Collard. Paryskie szemrane zaułki, kanały, muzea i kawiarenki tylko podkręcają ten klimat i wszystko zapowiada się naprawdę miodnie. A potem ktoś postanowił wmieszać w to Templariuszy.
Nie ukrywam, że im mniej było tego owianego tajemnicą kryminału, a im więcej średniowiecznych bogactw, mocy i artefaktów, tym mniej ciekawie to wszystko się prezentowało. Może motyw Templariuszy jest już zbyt wyeksploatowany, a może po prostu za stara jestem na tego typu brednie podane, zdaje się, na serio (łykam je za to bez problemu w produktach takich jak Bibliotekarz). Faktem jest, że końcówka była mocno rozczarowująca. Nim jednak do niej doszło, fabuła mnie wciągnęła i dzielnie trzymała. Bohaterowie (na szczęście to tak naprawdę oznacza George’a, bo Nicole przede wszystkim siedziała w mieszkaniu i nic nie robiła…) zwiedzili parę fajnych miejsc, nierzadko mocno oddalonych od Paryża, a wszędzie było całkiem sporo zagadek do rozwiązania. I to całkiem sensownych zagadek, muszę przyznać. W przeciwieństwie do – przykładowo – drugiej odsłony Return to Mysterious Island, Broken Sword polegał rzeczywiście na kombinowaniu, a nie tępym klikaniu gdzie popadnie, bo muszę pizdyliard razy odegrać melodyjkę i umyć tę słodką małpkę, która inaczej przecież nie wlezie na ramię tej durnej-
screen z gry Broken Sword
(krowojednorożec, którego dosiada Śmierć, jest epicki)
Ekhm. No. W każdym razie Jeśli chodzi o łamigłówki, to Broken Sword prezentuje się zacnie. Pewnym, jak dla mnie w sumie niepotrzebnym, uproszczeniem jest zaznaczenie niebieskimi kółkami wszystkich „klikalnych” miejsc, ale to tak naprawdę dużo nie zmienia. A może i rzeczywiście człowiek unikał w ten sposób niepotrzebnego jeżdżenia kursorem po całym ekranie (jak, nie przymierzając, w drugiej części Syberii, w jaskini Jukoli, gdzie jak się nie wcelowało przypadkiem w jeden z sopli, to umarł w butach…), koncentrując się nie na tym, by coś zobaczyć, ale na tym, jak użyć tego, co widzi.
Ale ja tutaj mam inny kłopot: jak wspomniałam, fabuła mnie wciągnęła, a zagadki były fajne. Jednak coś najwyraźniej było nie tak. Chodzi o to, że w Syberii, kiedy zacinałam się na jakiejś łamigłówce, siedziałam nad nią wiele godzin, przerywałam grę, wracałam następnego dnia i męczyłam dotąd, aż rozwiązałam. Tymczasem w Broken Sword zwyczajnie mi się nie chciało tak męczyć. W związku z tym, choć może nie powinnam się do tego przyznawać, korzystałam parę razy z podpowiedzi. I, co gorsza, wcale tego nie żałuję. Znaczy to dla mnie tylko tyle, że mimo wszystkich zalet gry, jednak słabiej się w nią zaangażowałam.
Nie wykluczam, że częściowo wynika to kwestii estetycznych. Syberia była – i jest nadal! – śliczna. Najzupełniej piękna. Broken Sword, choć też ręcznie malowany, utrzymany w fajnej, rysunkowej konwencji, którą lubię, mimo wszystko graficznie mocno kuleje. Jasne, to gra z 1996 roku, u licha, więc czegóż tu oczekiwać? Niemniej pikseloza momentami dawała się we znaki i nawet mnie to troszkę drażniło, mimo że przecież w tym zakresie jestem naprawdę tolerancyjna i bardzo daleko mi do jarania się perspektywą gier wykonanych w technologii Unlimited Detail. Ale irytowało mnie na przykład, że kiedy podczas rozmów pojawiały się na ekranie portrety uczestników dialogu, nie było na nich pokazanego ruchu warg. Niby nic, ale wyczuwało się przez to pewną sztuczność.
screen z gry Broken Sword (jedna z łamigłówek)
Inną rzeczą, która mi przeszkadzała, było udźwiękowienie. Nie mam pojęcia, z czego to wynikło, ale muzyka – jakkolwiek ładna – dramatycznie pływała, raz była ledwie słyszalna, innym zaś razem ryczała bardzo skutecznie zagłuszając wypowiedź bohatera. Niby nic, ale czasami to były dość istotne dla rozgrywki wypowiedzi – całe szczęście, że gracz mógł włączyć sobie napisy. Oprócz wahnięć muzyki, wahały się również same głosy: raz były czyste i wyraźne, innym znów razem miałam wrażenie, że bohater przemawia z dna studni umiejscowionej na zatłoczonym peronie metra. Ewidentnie coś w Broken Sword kulało z dźwiękami. Choć akcenty były urokliwe, w szczególności francuski i irlandzki.

Właściwie trudno mi się ustosunkować do tej gry. Z jednej strony ma naprawdę fajny klimacik i ciekawą intrygę, w dodatku interesujące łamigłówki. Z drugiej, intryga pod koniec robi się coraz głupsza, a mankamenty natury technicznej nieco drażnią. Ponadto bohaterowie są właściwie w porządku, ale szału nie ma – ani szczególnie złośliwi, ani dowcipni, ani w jakiś inny sposób wyraziści. Tu sytuację ratują postacie poboczne, które wzbudzają zazwyczaj dużo większą sympatię (w szczególności starsze panie). To taka gra, którą można przejść, bah!, człowiek się dobrze bawi, nawet zamierza sięgnąć po kolejne części serii – jednak kiedy już wciągnie całość, raczej nie będzie miał szczególnego parcia, by do tego wracać. Przynajmniej ja nie będę miała. 6/10, taki właściwie średniaczek, choć na tyle przyjemny, że spokojnie można się o nim wyrazić jakoś pozytywniej.






- What good is a Picasso, I ask you, if you cannot bounce it off a wall? 
[mały syryjski chłopiec]

3 komentarze:

  1. Myślałam, że ten post będzie o wersji CD-kowej, ale to zdaje się być Director's Cut, gdzie twórcy [chyba] dokonali paru przeróbek co do oryginału. Ja swoją przygodę z cyklem zaczęłam od "Smoking Mirror", więc nie potrafię być obiektywna co do tej produkcji, bo była jedną z pierwszym, w które grałam. I, że nie specjalnie poszaleli z bohaterami-cóż, w moim mniemaniu postać George'a jest akurat całkiem zabawna (zwłaszcza w starciu z francuską policją na samym początku).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest całkiem zabawna, ale bywali zabawniejsi po prostu. ;) Może się rozbestwiłam trochę. ;D
      I owszem, Director's Cut. Nie napisałam...? A nie, nie napisałam. Cóż, skleroza. ^^

      Usuń
  2. Grałem niegdyś w wersję na PlayStation i trochę zdziwiły mnie te screeny. To wygląda zupełnie inaczej niż gra, którą znam. Mnie pikseloza nie przeszkadzała, bo na klasycznym TV w rozdzielczości 640x480 pikselozy po prostu nie widać i wszystko wygląda bardzo dobrze. To, co mi się spodobało w Broken Sword, to interesujące dialogi i zabawne scenki. Zmotywowało mnie to do próbowania niemal wszystkiego na wszystkim (szczególnie w rozmowach z innymi postaciami) tylko po to, by zobaczyć, jaka będzie reakcja.
    Z repertuaru Revolution polecam wcześniejsze, ale również ciekawe Lure of the Temptress - na GOG można pobrać w pełni legalnie za darmo.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...