Anioły kontra cyborgi - okładka |
Okej,
postawmy sprawę jasno: w tej chwili powinnam zwinąć się w kłębek pod kołdrą i
spokojnie pozwolić na transformację w bakłażana. Jednak moja ostatnia szara
komórka, z połową twarzy wymalowaną na niebiesko, wciąż walczy, wciąż macha
mieczykiem i nigdy się nie podda. Dlatego Państwo mnie tu widzą. Bo Anioły
kontra cyborgi.
Są
tytuły, które mają Moc. One po prostu krzyczą z półek i plakatów „Twój mózg
eksploduje, ale obejrzyj mnie!”, a ja – choć przyznaję to z pewnym wstydem –
nieustannie słucham tych głosów. Tak było z filmem Kowboje i obcy, gdzie przecież to tytuł był tak naprawdę jedynym
fajnym elementem. Ale Anioły kontra
cyborgi, produkcja z 2009 roku w reżyserii Leigha Scotta, ma chyba Moc
jeszcze większą. No bo c’mon, jak u licha można NIE chcieć obejrzeć czegoś, co
ma tytuł Anioły-kontra-kurwa-cyborgi?!
Tu głęboki ukłon w stronę – jak zwykle niebywale twórczych – tłumaczy, bo
tytuł oryginału to Chrome Angels, co
już aż takiej potęgi nie ma.
Tyle
przydługiego wstępu na temat tytułu. Przejdę już może do rzeczy.
Obawiam
się, że cały budżet filmu (ok. 2 mln dolarów) zjadło popełnienie plakatu. Coś
pewnie jeszcze poszło na kilkusekundową scenę lecącej wystrzelonej kuli, bo
wygląda prawie jak w Matrixie. Z
naciskiem na „prawie”, ma się rozumieć. No ale ten plakat: Tak szczerze, w
połączeniu z epickim tytułem, przez krótką chwilę myślałam, że dostanę gównianą
mieszankę Terminatora, Wojny Światów, Armii Boga, Obcego i
jeszcze trochę kosmosu, co byłoby absolutną miodnością w kategorii złych filmów
(żeby nie było nieporozumień: poszczególne elementy składowe tej mieszanki
lubię ogromnie). Kicz nad kicze, ale z przypierdem.
kadr z filmu Anioły kontra cyborgi (przyjrzyjmy się temu ujęciu - będziemy je widzieli jeszcze paręnaście sekund. A potem drugi raz, w końcówce) |
Niestety,
ponieważ – jak wspomniałam – na ten plakat poszedł cały budżet, kiedy przyszło
do kręcenia filmu, ekipę stać było na podróż do Lafayette w Louisianie (nie
wiedzą Państwo, gdzie to jest? Nic dziwnego! A czy ktoś zza oceanu wiedziałby,
gdzie jest Elbląg?!) i nakręcenie paru scenek w różnych barach i sklepach.
Płomienie robili chyba w paincie, a jeśli nie, to z całą pewnością ściągnęli do
siebie efekciarza od Wiedźmina. Zła
armia złych cyborgów to sklepowe manekiny w kombinezonach hydraulika. Jak każdy
wie, bomby atomowe wybuchają w kucyponkowe grzybki, więzienie zaś to remake
celi, w której obudził się Albercik z Maksem. Ale, ale! Trzeba pamiętać o „1000”,
czyli kuble wielkości całkiem pokaźnej kamienicy – bo ja naprawdę dawno nie
widziałam tak fatalnego użycia komputera. Obawiam się, że kreskówki Disneya
mają bardziej realistyczną grafikę.
Odpadł
więc pierwszy element, który by wynikał z plakatu: efekciarstwo (no co no? Dobre
efekciarstwo nie jest złe!).
A może
w takim razie ogólnie klimat? No dobra, kasy mogli nie mieć, ale przecież
czasem wystarczy trochę wysiłku i wychodzi coś super.
Ja
może zarysuję fabułę: kilka panienek-motocyklistek przyjeżdża na swoich brykach
do jakiejś dziury na południu USA. Za cztery godziny mają być w Meksyku, do
którego uciekają po napadzie na bank. Są twarde, mroczne, twarde, zabawne,
twarde i seksowne. Wspominałam, że twarde? I niech nikt mi się nie dziwi
później, jak kręcę nosem na literackich bohaterów tego typu. Twój protagonista
nosi skóry, towarzyszy mu rockowy podkład muzyczny (och, nawet jeśli tylko w domyśle),
jest twardy, niedogolony, seksowny i na bakier z wymiarem sprawiedliwości? A
więc istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że you’re doing it wrong.
kadr z filmu Anioły kontra cyborgi (mistrzynie zbrodni omawiają z detalami swoje przestępcze plany w pierwszym z brzegu pubie) |
No
więc te seksowne wanna-be Daughters of Anarchy lądują w tej dziurze. Orientują
się, że wszyscy wokół – najpewniej w całym miasteczku – to roboty! Bo oczy im
świecą na zielono! I od czasu do czasu mówią śmiesznym, mechanicznym głosikiem!
Nader istotne i charakterystyczne dla cyborgów jest też przekrzywianie głowy
jak Thranduil, kiedy składał hołd Throrowi, tylko taki Thranduil z czkawką.
Roboty, ma się rozumieć, zamiast od razu po otrzymaniu rozkazu rozwalić
panienki, przez dłuższą chwilę stoją bez ruchu i powtarzają swoimi śmiesznymi
głosikami „Exterminate”. Panienki więc w spektakularnej scenie strzelaniny
zmieniają bar w składnicę złomu, po czym już-już chcą odjeżdżać w stronę
zachodzącego słońca, kiedy na zewnątrz pojawia się więcej bad guyów, z
manekinami na czele. Część lasek się wymyka, część zaś dostaje się do niewoli
geniusza zbrodni, założyciela tego robo miasteczka: Elliota Davrosa (Paul Le
Mat). Elliot chce zdobyć władzę nad światem, ma się rozumieć. A więc nie,
naprawdę nie ma tam ani aniołów (niestety, zbyt dosłownie potraktowałam tytuł,
a to tylko takie jak Aniołki Charliego, sniff…), ani na dobrą sprawę cyborgów,
bo wszystkie roboty wyglądają… no… jak ludzie, po prostu. W dodatku ponieważ to
androidy, klony i wogle, to można było zatrudnić dwa razy mniej statystów, bo
roboryjki po wielekroć się powtarzały. Wspominałam, że cały budżet poszedł na
plakat? Swoją drogą, sam pomysł robomiasteczka ogólnie rzecz biorąc był z dużo
większym wdziękiem zrealizowany w obu wersjach Żon ze Stepford.
kadr z filmu Anioły kontra cyborgi (Gator) |
Durna
fabuła dodatkowo została okraszona dodającymi głębi bredniami o wolności,
przyjaźni i ratowaniu świata. Bez tego przynajmniej całość byłaby po prostu
konsekwentnie głupia. Głupia koszmarnie, ale spójna. A tak dostajemy takie
niewiadomoco, które w obliczu dramatycznej przeszłości głównej bezimiennej
bohaterki (Stacey Dash) trudno traktować nawet jako pastisz tandetnego kina
akcji.
A-a-a,
właśnie. Skoro jestem przy bohaterkach: ta bezimienna jest tak twarda, że wchodzi
do bunkra w jednym kolorze szminki, tam zbiera sobie jakieś giwery i bazooki, a
wychodzi w innym kolorze. Łał. A ja narzekałam na zmieniającą się chyłkiem
fryzurę Vickers z Prometeusza. No i
wogle, to takie trÓ, kiedy wydekoltowana motocyklistka w podartych szortach,
nim zejdzie ze swojego harleya, mazia sobie usta błyszczykiem. Fuck yeah. Bohaterem, który drażnił mnie
stosunkowo najmniej był… byłby Bobby
Dupree (Collin Galyean), ex jednej z lasek, bo jako jedyny nie był
przepakowany, ale niestety – stanowił tak wyraźny Element Komiczny, że aż
trzeszczało. Trochę lepiej sprawa się miała z Gatorem (Dean N. Arevalo), przepakowanym jak najbardziej, ale
przynajmniej był wzrostu kucającego jamnika, co miało swój urok w obliczu
ociekającego powagą i zajebistością otoczenia.
kadr z filmu Anioły kontra cyborgi ("1000") |
Ale
zostawię tandetnych bohaterów i drętwe dialogi, a wspomnę jeszcze o jednym:
zdjęcia. I montaż. Matulko z córuchną, toż ja myślałam w pierwszej chwili, że
mi odtwarzacz laguje. Pewnie zresztą lagował, może komputer mi płakał z żalu,
że coś takiego musi odtwarzać. Co i rusz trafiało się jakieś niedorobione slow motion, które zaraz przechodziło w
gwałtowne przyspieszenie, a w kolejnej sekundzie była już w ogóle zmiana
ujęcia. A potem nazad to samo. A potem wykoksane, efekciarskie ujęcie z
paskowanym obrazem, jakby filmowali ekran monitora, a potem zaś to co było.
Nożesz kurczaczek! Wszystkie chińskie dzieci, które to oglądały, musiały dostać
zbiorowego ataku epilepsji. To znaczy ja ogarniam, że to miało dodać dynamiki,
ale wyszło jedynie wkurzająco.
Myślę
teraz cały czas nad jakimś pozytywem odnośnie tego filmu. I naprawdę, naprawdę
nie mogę niczego znaleźć. Głupie, kiczowate, tandetne, pozbawione krztyny
widowiskowości. Chociaż tyle dobrego, że przekroczyło magiczną granicę „tak
głupie, że aż śmieszne”. Bo w sumie bawiłam się całkiem nieźle, kiedy tak sobie
oglądałam, jak robot wielkości domu strzela rakietami w stojący samochód, przy
którym stoją dwaj panowie, i ni wafelka nie może w nich wcelować. I jak jeden z
tych panów w analogicznej sytuacji też nie może wcelować – z kolei w robota
wielkości domu. I jak Elliot chce sterroryzować świat – to jest takie
rozkoszne! I… no i cóż, żałuję tylko, że nie miałam wódki do oglądania. 1/10.
Ktoś nie wierzy? Zapraszam do cytatu poniżej.
– To mój świat. Sam go zbudowałem. Nie
pozwolę, by zniszczyła go banda licealistek z długimi włosami i sztucznymi
cyckami.
– Nie masz wyboru. Ona po nas wróci.
– Kto?
– Ona nie ma imienia. Dlatego wszystkim
umyka. Nawet samemu Bogu i Szatanowi. Jest jak siła natury. Jak wiatr lub
huragan. Nie ma w niej strachu, nie ma chwili wahania. Kiedy wymyślali
Boogeymana, nie wiedzieli, że to kobieta. Kiedy człowiek się orientuje, że
nadchodzi, jest już za późno. Ale najlepsze jest to, że to moja przyjaciółka.
Ten cytat jest straszny T.T Oh, God, WHY
OdpowiedzUsuńTy ten cytat wymyśliłaś, prawda? PRAWDA???
OdpowiedzUsuńNie. ;] To bardzo podniosła scena, w której jedna z motocyklistek opowiada main evilowi o szefowej ich... nie wiem - gangu, powiedzmy. Jest tak serio i wogle. Przykro mi.
OdpowiedzUsuńJuż nigdy nie powiem, że w jakimś filmie są słabe dialogi. xD
@No bo c’mon, jak u licha można NIE chcieć obejrzeć czegoś, co ma tytuł Anioły-kontra-kurwa-cyborgi?!
OdpowiedzUsuńNo bo c’mon, jak u licha można NIE chcieć obejrzeć czegoś, co ma tytuł kurwa-Anioły-kontra-ja-pierdolę-cyborgi?!
Fixed.
Dziękować. :P
Usuń1. Kolejny ciekawy filmowy tytuł (było jeszcze "Lesbian Vampire Killers" z tego co pamiętam). 2. Skąd pomysł na obejrzenie takiego dzieła?;>
OdpowiedzUsuńOtoto, "Lesbian Vampire Killers" to podobna kategoria tytułów sugerujących must-see! :D
UsuńA skąd pomysł? No po prostu zobaczyłam tytuł. 8) On mnie wołał z półki sklepowej. ;)
Ten największy kozak miał prześmieszny głos :D Piszczał jakby się helu nałykał i to stanowiło taki cudowny kontrast między zajebistością postaci a głosem Myszki Mickey :D W sumie wszystkie te laski na motorach popiskiwaly i cały gang można by nazwać "Hel angels" ^^
OdpowiedzUsuń